Standardowe błędy i katastrofa reprezentacji Polski. Eksperyment Sousy był jak randka w ciemno. Nie wypalił

Standardowe błędy i katastrofa reprezentacji Polski. Eksperyment Sousy był jak randka w ciemno. Nie wypalił
Press Focus
W Sankt Petersburgu reprezentacja Polski miała zaledwie kilka przebłysków. Reszta pisała się pod najgorszy możliwy scenariusz - gole stracone po miesiącach niewyciągania wniosków, łańcuszki kuriozalnych pomyłek z czerwoną kartką w momencie, gdy wydawało się, że być może uda się uratować wynik. Zamiast trzech punktów jest fatalna porażka ze skazywanymi na pożarcie w grupie Słowakami. To ekstremalnie komplikuje, żeby nie powiedzieć przekreśla nasze szanse na awans do fazy pucharowej.
W pierwszej połowie reprezentację Polski było stać jedynie na osiem przyzwoitych minut, w których gra wyglądała na poukładaną. Powtórzył się scenariusz z czerwcowych meczów towarzyskich z Rosją i Islandią, gdzie w podobnym wymiarze czasu potrafiliśmy zdominować przeciwnika. A potem gra kompletnie siadała i tak samo było w pierwszej połowie w Sankt Petersburgu. Pierwszy z kilku punktów, których nie udało się poprawić podczas trzytygodniowego zgrupowania w Opalenicy i Sopocie, o których zaraz wspomnę.
Dalsza część tekstu pod wideo

Degrengolada w defensywie i nieprzewidywalny Sousa

Ile razy pisałem o bardzo złej za czasów Paulo Sousy gry w defensywie, która powstrzymała jedynie Andorę? Na otwarcie turnieju Polska przebiła do tej pory popełniane błędy o dwie długości. Robert Mak ośmieszył Bartosza Bereszyńskiego i Kamila Jóźwiaka, a łańcuszek nieszczęść zakończył Wojciech Szczęsny, od którego pleców odbiła się piłka, po czym wpadła do bramki. 31-latek jakby miał na sobie klątwę wielkich turniejów: 2012 - czerwona kartka w pierwszym meczu, 2016 - kontuzja w pierwszym meczu, 2018 – błąd przy golu dla Senegalu. A teraz taka niefortunna interwencja.
Niestety spełniło się także to, o czym wspominałem już po ostatnim sparingu kadry. Nasz zespół na EURO nie wyszedł z placu budowy, czego dowodem była obecność Karola Linettego w podstawowym składzie. Piłkarza do tej pory pomijanego, który zagrał u Portugalczyka nieco ponad pół godziny. Na najważniejsze spotkanie w grupie to jednak on a nie np. Jakub Moder wskoczył do jedenastki i... mógł zostać jednym z bohaterów spotkania. Co jedynie podkreśla, jaka loteria panuje w przypadku niektórych decyzji Sousy.
Linettemu wróżono, że może pojechać na trzecią dużą imprezę piłkarską i znów nie podnieść się z ławki. Tymczasem stało się coś zupełnie odwrotnego. Selekcjoner podjął kompletnie zaskakującą decyzję i pomocnika Torino wstawił do podstawowego składu. W marcu, gdy to trener miał swój debiut w polskiej kadrze, Linetty nie pojawił się na zgrupowaniu, bo był świeżo po przejściu zakażenia koronawirusem. Gdy w maju otrzymał powołanie na ME, miał co najwyżej liczyć na rolę dubla Grzegorza Krychowiaka. Tymczasem to on wystąpił w Sankt Petersburgu w roli bohatera, a jeden z najważniejszych piłkarzy kadry schodził po godzinie gry z czerwoną kartką. Zdobył drugą najszybszą bramkę w historii mistrzostw Europy (45:32) po Marcelu Corasie w spotkaniu Rumunia - Niemcy w 1984 roku (45:21).
Ta błyskawiczna odpowiedź Biało-Czerwonych na nic się jednak zdała, gdy nerwowy w Sankt Petersburgu, grający na co dzień w Rosji Krychowiak zobaczył za niepotrzebny faul w środku pola drugą żółtą kartkę. Z powoli łapiącej wiatr w żagle uszło powietrze. Rywale wykorzystali kolejny powtarzający się niemal w każdym meczu błąd kadry - fatalne obrona przy stałych fragmentach gry. To wręcz nieprawdopodobne, jak łatwo dajemy sobie wbijać gole ze stojącej piłki. Takich za kadencji Paulo Sousy można naliczyć już pięć, a gdy dołożymy do tego dośrodkowania z bocznych sektorów, rysuje się dramatyczny obraz defensywy. Stracić dziesięć goli w sześciu meczach (jedna z najmniej szczelnych obron w XXI wieku), bez wyciągania wniosków, bardzo źle świadczy o piłkarzach, ale też wpływie trenera na poprawę gry drużyny.
Ta mogła co najwyżej zgrywać się na długim zgrupowaniu, bo w żadnym meczu w 2021 roku nie zobaczyliśmy reprezentacji w optymalnym składzie. Zmieniało się wszystko - zestawienie defensywy, mieszanie w parowaniu stoperów czy środkowych pomocników. Od dawna żaden selekcjoner nie zaserwował nam takiej randki w ciemno przed wyjazdem na mistrzostwa Europy czy mundial. Wypada zapytać Sousę, o co w tym wszystkim chodzi.

Znów stały fragment gry

Trener od początku dużo opowiadał o swoim planie na grę zespołu, ale ten w żadnym momencie nie wysłał sygnału, że proponowana koncepcja działa albo zmierza w dobrym kierunku. Były za to słowa, słowa, słowa... Choć wyraźnie mieliśmy problemy ze szczelnością obrony Sousa nie ugiął się przed wprowadzaniem formacji z trójką obrońców w fazie ataku. Przy rzutach rożnych broniliśmy strefą, głęboko w polu karnym, o czym ostrzegałem po spotkaniu z Islandią. Jak Milan Skriniar zdobył zwycięską bramkę? Miał na jedenastym metrze miejsce, żeby oddać strzał! Niebywała powtarzalność wpadek.
Sousa w najważniejszym meczu zrezygnował jednak z drugiego napastnika, choć do tej pory w każdym z pięciu spotkań pod jego wodzą wystawiał dwóch. Jasne, można było to przewidzieć po kontuzjach Arkadiusza Milika i Krzysztofa Piątka. Tylko dlaczego tego ani razu nie przećwiczyć? To znów pytanie do selekcjonera.
Niestety, Robert Lewandowski zagrał jedno z najsłabszych spotkań w reprezentacji. Kapitan był osamotniony, bez odpowiedniego wsparcia ze strony Mateusza Klicha i Piotra Zielińskiego. Sam jednak też nie dał żadnego indywidualnego popisu. Wtopił się w przeciętność zespołu. Był niedokładny, a cała jedenastka po utracie gola sparaliżowana.
Słowacy, z wieloma przeciętnymi zawodnikami z przeszłością w Ekstraklasie, w przeciwieństwie do nad wyglądali na przygotowanych taktycznie. Wyszli bez klasycznego napastnika. Czekali nisko w obronie, wykorzystali swoje okazji pozwalając nam na popełnienie błędów.
W Sankt Petersburgu była jedna wielka katastrofa. Nici z dobrej atmosfery o której opowiadali piłkarze. Nici z pięknych wykładów Sousy podczas konferencji. Znów czujemy się kompletnie zawiedzeni. Z jednego wielkiego eksperymentu zamiast mieszanki wybuchowej wyszedł zmokły kapiszon.

Przeczytaj również