Świetny trener, wybitny napastnik, ale i stały problem. Oto pierwszy beniaminek nowego sezonu Premier League

Świetny trener, wybitny napastnik, ale i stały problem. Oto pierwszy beniaminek nowego sezonu Premier League
PressFocus
Dziewięć punktów przewagi nad wiceliderem. 98 strzelonych goli. Różnica bramek wynosząca 61 trafień na plusie. Nie, to nie wyniki Bayernu Monachium w Bundeslidze, lecz dorobek Fulham w Championship. Tak jak Bawarczycy dominują na niemieckim podwórku, tak "The Cottagers" miażdżą rywali na drugim stopniu rozgrywkowym w Anglii. Być może w końcu uda się to przełożyć na samą Premier League.
Gdy w sezonie 2020/21 Fulham opuszczało szeregi Premier League, nikt nie był specjalnie zdziwiony. Londyński klub przyzwyczaił już swoich kibiców, że dryfowanie między ligami nie jest dla nich niczym niecodziennym. Mimo tego rozczarowanie malowało się na twarzach niemal wszystkich osób, które związane były z drużyną wówczas kierowaną przez Scotta Parkera.
Dalsza część tekstu pod wideo
"The Cottagers" zajęli 18. miejsce w lidze, lecz do bezpiecznej strefy tracili aż jedenaście punktów. Odnieśli również najmniejszą liczbę zwycięstw ze wszystkich ekip w stawce. Schodzili z boiska z tarczą tylko pięć razy w ciągu 38 kolejek. Lepiej w tym względzie wypadało nawet Sheffield United, które ostatecznie okazało się czerwoną latarnią ligi. Nikt nie miał zatem złudzeń, że Fulham na Premier League było wystarczająco dobre.
W gruncie rzeczy Fulham było zbyt słabe na każdej możliwej płaszczyźnie - zawiódł szkoleniowiec, zawiodły największe gwiazdy, przestrzelono z transferami. Kolejny spadek do Championship musiał postawić kilka spraw na głowie, jednak znamienne jest to, że cel klubowych włodarzy na sezon 2021/22 pozostawał najwyższy z możliwych - londyńczycy mieli wrócić do Premier League tak szybko jak to tylko będzie możliwe. Co więcej, mieli wrócić silniejsi niż wcześniej.

Odpowiedni człowiek

- Musimy spróbować i wyjść z tej kolejki górskiej, która prowadzi nas z jednej ligi do drugiej. Jednak teraz to nie jest czas, by zajmować się tym, jak to zrobimy. To nie czas na detale, chociaż wydaje mi się - jestem nawet pewien - sposobu, który pozwoli nam to osiągnąć - powiedział Scott Parker po meczu z Burnley, który w maju 2021 roku przypieczętował spadek Fulham do Championship.
Słowa Anglika o konieczności zmian szybko zostały zrealizowane, ponieważ już 28 czerwca nie było go w klubie. Człowieka, który z londyńskim klubem był związany łącznie przez sześć lat, zastąpiono - dość niespodziewanie - Marco Silvą. Portugalczyk wydawał się jedną z ostatnich osób, która byłaby w stanie zapewnić Fulham coś, czego każdy pragnął - stabilizację. Wątpliwości wynikały ze stosunkowo krótkiego lontu szkoleniowca, który od 2014 do 2019 roku zwiedził kolejno Estoril, Sporting, Olympiakos, Hull City, Watford oraz Everton.
Do tego cień niepewności rzucały ostatnie wyniki Silvy, który na Goodison Park nie był zbyt ciepło żegnany. Jego ostatnim meczem u sterów "The Toffees" było derbowe spotkanie z Liverpoolem, które zakończyło się porażką 2:5. Everton znajdował się wówczas na 18. miejscu w Premier League i widmo spadku zaglądało mu głęboko w oczy.
Trenerski niebyt Portugalczyka trwał blisko dwa lata. W końcu jednak włodarze Fulham zdecydowali się na powierzenie mu losów drużyny. Tym samym Portugalczyk objął swój czwarty angielski klub, co jest dość osobliwym wynikiem jak na obcokrajowca. Okazało się jednak, że zarząd "The Cottagers" nie podjął błędnej decyzji. Marco Silva w Londynie zaprezentował się z zupełnie nowej, dojrzałej strony, która odegrała kluczową rolę w kolejnym awansie Fulham do Premier League.
Na noszenie na rękach, które zawodnicy klubu ze stolicy Anglii zafundowali szkoleniowcowi, ten solidnie zapracował. Chociaż początki jego pracy były utrudnione przez pandemię koronawirusa (Portugalczyk nie mógł osobiście spotykać się z piłkarzami), ostatecznie nie miało to negatywnego przełożenia na wyniki zespołu. Marco Silva okazał się bowiem świetnym pedagogiem.
Jednymi z najbardziej palących kwestii, którymi nowy trener musiał się zająć, były sprawy graczy rozczarowanych poprzednim sezonem. Rozczarowanych nie ze względu na wyniki - wszak ta przypadłość dręczyła wszystkich piłkarzy - lecz zawiedzionych liczbą minut, które otrzymywali od Scotta Parkera. Na boczny tor odstawieni zostali między innymi Denis Odoi oraz Alfie Mawson.
Marco Silva zdołał dotrzeć do dwójki defensorów i wyleczyć ich z poczucia nieprzydatności. Zanim Belg odszedł do Clubu Brugge, zdołał rozegrać 15 meczów w pierwszej połowie bieżącego sezonu. Anglik natomiast, mimo tego, że nadal głównie siedzi na ławce rezerwowych, wypowiada się w zupełnie innym tonie.
- Jesteśmy zżyci. Zbudowaliśmy bardzo solidny rdzeń. Trener uświadomił nam, że tworzą go nie tylko piłkarze z pierwszej XI i ich zmiennicy, ale także ci, którzy walczą o to, by znaleźć się w ich miejscu. Zdrowa rywalizacja jest genialna, jest kluczowa - stwierdził Mawson, cytowany przez "The Athletic".
Najbardziej spektakularną odbudowę zaliczył jednak Jean Michaël Seri. W Iworyjczyka zdążyli już chyba zwątpić wszyscy. Piłkarz, którego drzewiej przymierzano do FC Barcelony, najpierw zupełnie spalił się w Premier League, a następnie zaliczył nieprzekonujące wypożyczenia do Galatasaray i Bordeaux. Po pobycie we Francji wydawało się, że defensywny pomocnik ostatecznie rozstanie się z Fulham, lecz wtedy do akcji wkroczył Marco Silva.
Portugalczyk osobiście dopilnował tego, by Seri miał świadomość swojej roli w projekcie, który szkoleniowiec tworzył na Craven Cottage. Efekty były spektakularne, bowiem 30-latek w końcu zaczął grać zgodnie z oczekiwaniami fanów. Na stałe wszedł do składu "The Cottagers" i wielokrotnie udowadniał, że szansy nie otrzymał wyłącznie przez metkę z ceną 30 mln euro, która ochoczo łopocze za nim od 2018 roku.
Bodaj najbardziej spektakularny występ Iworyjczyka miał miejsce z Milwall. Seri grał wówczas we własną grę, na własnych zasadach i we własnym świecie. Reszta po prostu w nim egzystowała.
Ostatnią kwestią - przynajmniej pod względem personalnym - było zatrzymanie w drużynie Aleksandara Mitrovicia. Mimo że Serb w sezonie 2020/21 kolejny raz wypadł przeciętnie w Premier League i tak ustawiła się po niego kolejka chętnych. Transfer ponownie jednak zablokował Marco Silva, który poinformował wszystkich zainteresowanych, że napastnik jest nieodzowną częścią składu, który ma walczyć o kolejny awans.
Podbudowany Mitrović, którego współpraca z Parkerem nie wyglądała idealnie, wszedł na wyżyny swoich umiejętności. Jego spektakularny sezon nie miałby jednak racji bytu, gdyby nie kilka kluczowych czynników. Jednym z nich niewątpliwie było działanie z Marco Silvą, który, stosując metody łagodniejsze niż J.K. Simmons w Whiplash, zdołał wyciągnąć ze swoich zawodników więcej niż ktokolwiek się spodziewał.

Absolutna dominacja

Chociaż największą gwiazdą zespołu niewątpliwie pozostaje wspomniany Mitrović, któremu należy poświęcić osobny rozdział tej opowieści, to Serb nie był jedyną postacią, która aktywnie pracowała na awans Fulham do Premier League. Spłycenie gry "The Cottagers" do równania 10 wkładów do koszulek + bramkostrzelny napastnik jest przeinaczeniem boiskowej rzeczywistości, o której przekonała się większość zespołów Championship.
Obecnie - po 42. kolejkach sezonu 2021/22 - Fulham ma na koncie bagatela 98 strzelonych goli. Już teraz, przy czterech meczach do końca rozgrywek, zajmuje czwarte miejsce w historii. Niemal na pewno przeskoczy drugi w tej klasyfikacji Bolton (100 bramek w sezonie 1996/97). Nie można również wykluczyć, że zagrożony zostanie nienaruszalny przecież rekord Manchesteru City, który w rozgrywkach 2001/02 miał na koncie 108 trafień.
Takiego wyniku nie da się osiągnąć za pomocą jednego Aleksandara Mitrovicia.
Siła ofensywna nie jest jednak jedyną kwestią, w której "The Cottagers" przerastają resztę stawki. Pod względem szczelności defensywy zajmują drugie miejsce - tylko wicelider z Bournemouth (skądinąd prowadzony przez Scotta Parkera) może pochwalić się lepszym wynikiem.
Jeszcze większych trudności nastręcza znalezienie zespołu, który mógłby pochwalić się tak równą formą przez cały sezon. Jasne, Fulham ma obecnie osiem porażek, ale tylko raz przez cały sezon zdarzyło mu się przegrać dwa mecze z rzędu. Co więcej, miało to miejsce w końcowej fazie rozgrywek, gdy podopieczni Marco Silvy znajdowali się już na ostatniej prostej przed zrealizowaniem swojego podstawowego celu.
Portugalczyk zdołał na Craven Cottage zbudować kolektyw, ofensywnego potwora, który w ustawieniu 4-3-3 sieje największe zagrożenie. W gruncie rzeczy jego dokonania w drużynie "The Cottagers" wymykają się schematom, bowiem - mimo względnej prostoty - udało mu się wypracować styl gry na tyle elastyczny, że piłkarze potrafią dostosować się niemal do każdego rywala.
Chociaż Fulham w większości meczów dominuje pod względem posiadania piłki, bardzo dobrze radzi sobie także w fazie kontrataku. Zawodnicy Silvy potrafią zagrać prostą piłkę do Mitrovicia, lecz jednocześnie Serb nie jest przywiązany do pola karnego, tylko regularnie schodzi głębiej, co uwalnia przestrzeń dla dwójki skrzydłowych, którzy umiejętnie wykorzystują stworzone korytarze.
Wreszcie kwestią, której przecenić nie można, są stałe fragmenty gry. Przy rzutach rożnych oraz rzutach wolnych "The Cottagers" kryją strefą, co z reguły jest ryzykowną praktyką. W Fulham działa jednak bez zarzutu, bowiem ich obrona w tej materii jest uznawana za najlepszą w Championship. Podobnie zresztą jak atak, który - wyłączając rzuty karne - zdobył aż 19 bramek po stałych fragmentach gry. To oczywiście najlepszy wynik na zapleczu Premier League.
Portal "The Athletic" dodaje, że praca Marco Silvy w Londynie w dużej mierze opiera się na utartych schematach oraz powtarzalności. Pewne elementy są jednak dopracowane do perfekcji, która nie tylko umożliwiła Fulham powrót na najwyższy poziom po zaledwie roku banicji, ale także - przynajmniej w wypadku niektórych piłkarzy - sprawiła, że przejdą oni do historii uprawianej przezeń dyscypliny.

Najlepszy napastnik w Europie?

Jeśli istnieje człowiek, którego dorobku bramkowego mogą pragnąć Karim Benzema oraz Robert Lewandowski, to nazywa się on Aleksandar Mitrović. Serb nie może walczyć o Złotego Buta, a szkoda, bo angielska Championship stoi na zdecydowanie wyższym poziomie niż ligi norweska i serbska, której dwóch przedstawicieli - Thomas Lehne Olsen oraz Ohi Omoijuanfo - plasuje się w czołówce klasyfikacji.
Jasne, dorobek dwójki Norwegów jest godny podziwu, ale trudno równać go do osiągnięć Mitrovicia, który na ten moment ma strzelonych - trzymajmy się mocno - 40 goli w lidze. Zakładając przyjęcie mnożnika 1,5, przedstawiciel Fulham byłby realnym zagrożeniem dla Roberta Lewandowskiego w kontekście walki o wspomnianą nagrodę. Zasady pozostają jednak nieubłagane i Mitroviciowi pozostało ugruntowanie swojej pozycji na kartach historii angielskiej piłki.
Nie jest to stwierdzenie na wyrost - już teraz Serb jest najlepszym strzelcem w dziejach Championship, która formalnie powstała w 2004 roku. Napastnik stoi jednak przed szansą na wskoczenie na pierwsze miejsce także jeśli idzie o rozgrywki, w których udział brały 24 zespoły. Obecnie liderem klasyfikacji jest Guy Whittingham, który w sezonie 1992/93 strzelił 42 gole dla Portsmouth. Drugą ligę w Anglii określano wówczas jako Division One.
Rekord Anglika nigdy wcześniej nie znajdował się w podobnym niebezpieczeństwie. Od jego czasów dorobki królów strzelców Championship bywały okazałe, ale nigdy nie przekraczały 30 goli. Aleksandar Mitrović wyszedł więc poza wszelkie ramy. Na nowo zdefiniował bycie snajperem bardzo silnej przecież lidze, a jego zespół czerpie z tego pełnymi garściami.
27-latek może również pokonać osiągnięcie Franka Newtona, który w rozgrywkach 1931/32 zdobył 43 bramki, co do dziś jest klubowym rekordem "The Cottagers". Niedługo jednak może przestać nim być, ponieważ serbski napastnik nie zamierza się zatrzymywać. Od lat należał do czołówki napastników w Championship, ale teraz wszedł na poziom, o którym będzie się mówiło przez lata.
Nic więc dziwnego, że oczekiwania względem gry Mitrovicia w Premier League są wysokie jak nigdy przedtem. Wychowanek Partizana miał jak dotąd słodko-gorzką relację z angielską ekstraklasą. Spędził tam 3,5 sezonu i tylko raz zdołał przebić granicę 10 trafień. Rozgraniczenie między jego osiągnięciami w Championship a w Premier League było zatem bardzo wyraźne i dla wielu osób stanowiło podstawę odpowiedzi na pytanie: Dlaczego Fulham znowu spadło z ligi?
Teraz Mitrović musi tę dysproporcję wyrównać. Będzie to szalenie trudne, ale też Serb nie znajdował się w takim punkcie kariery. Jest nie tylko absolutnym postrachem w klubowych barwach, lecz również dowodzi reprezentacją narodową, którą w spektakularnym stylu wysłał na MŚ 2022.
Marco Silva zdołał w pełni uwolnić potencjał drzemiący w 27-letnim snajperze. Paradoksalnie Portugalczyk powierza swojemu podopiecznemu wiele boiskowych zadań. Gra "The Cottagers" opiera się oczywiście na głównej zasadzie, której myślą przewodnią jest jak najszybsze dostarczenie piłki do Mitrovicia, ale jednocześnie sam główny zainteresowany porusza się po dużym obszarze boiska i nie boi się wziąć na barki odpowiedzialności za kreowanie akcji.
Mitrović Heatmapa
Sofascore
Poza 40 golami Serb ma aż siedem asyst. W całym Fulham tylko dwóch zawodników może pochwalić się lepszym wynikiem - niestandardowa "9" Bobby Reid (8 asyst) oraz skrzydłowy Harry Wilson (15, lider klasyfikacji Championship). To ponownie pokazuje jak istotną postacią dla londyńskiego klubu jest Mitrović. Jego ewentualne pogubienie się lub katastrofalnie gorsza dyspozycja na poziomie Premier League będzie dla Marco Silvy olbrzymim ciosem. Portugalczyk musi ponownie wycisnąć maksimum ze swojego podopiecznego, inaczej straci nie tylko najlepszego strzelca, ale też najlepszego piłkarza.

Efekt jo-jo

To właśnie z ciągłym przeczuciem różnicy w poziomie Championship a Premier League związane są największe obawy Fulham. "The Cottagers" są bowiem zaliczani do klubów jo-jo, które konsekwentnie balansują między tymi dwiema ligami. Status ten przypisuje się również Norwich City, które regularnie wymienia się z londyńczykami swoją obecnością na danym poziomie.
Z serią tą chcą zerwać wszyscy, którzy związani są z klubem ze stolicy Anglii. Awans do Premier League - nawet tak spektakularny - jest dopiero początkiem drogi Marco Silvy. Portugalczyk zbudował zespół przerastający pozostałe drużyny w stawce, ale teraz musi przełożyć to na znacznie bardziej wymagające realia. W Premier League "The Cottagers" ponownie będą jednym z głównych kandydatów do spadku, a oderwanie tej łatki może zająć sporo czasu.
Jednym z pierwszych etapów tej podróży będzie okienko transferowe - moment kluczowy, o czym Fulham przekonało się już niejednokrotnie. Awans do Premier League zawsze pociągał za sobą wielomilionowe wydatki, lecz równie często były to ruchy nietrafione. Zachcianki poszczególnych szkoleniowców były spełniane, lecz londyńczycy nie tworzyli drużyny, zwartego zespołu, pojawiało się zbyt dużo nowych twarzy.
Oczywiście Marco Silva nie może pozwolić sobie na zachowanie składu w obecnym kształcie. Wzmocnienia są konieczne, palące potrzeby dotyczą nawet kilku pozycji, ale mało kto spodziewa się, aby Portugalczyk dokonywał istnej rewolucji, która na nowo zdefiniuje klub z Craven Cottage. Fulham - po latach palenia pieniędzmi w transferowym kominku - musi w końcu zachowywać się rozważnie. Jeśli uda się wykonać ten krok, reszta rzeczy powinna być nieco łatwiejsza.
Wynika to z prostego faktu - nigdy wcześniej "The Cottagers" nie grali w piłkę aż tak dobrze. Jest to jednakowa zasługa trenera, wyjątkowego napastnika, ale też - wracając do słów Mawsona - wszystkich tych chłopaków, którzy walczą o miejsce na ławce.

Przeczytaj również