Szczecinowi nie wyszło, Donieck zrobił to doskonale. Brazylijskie eldorado trwa prawie 20 lat

Szczecinowi nie wyszło, Donieck zrobił to doskonale. Brazylijskie eldorado trwa prawie 20 lat
Oleksandr Osipov/shutterstock.com
- Pogoń będzie brazylijska, albo żadna - mówił dawno temu prezes Pogoni Szczecin. Ośmieszył siebie, klub i miasto. Mniej więcej w tym samym czasie na podobny pomysł wpadły osoby odpowiedzialne za funkcjonowanie Szachtaru Donieck. Tam samba trwa po dziś dzień. I wstydu nie ma. Są za to medale, pieniądze i atrakcyjna piłka. Jak do tego doszło - oni wiedzą.
W składzie „Canarinhos” na mundialu w Rosji w 2018 r. znajdowało się dwóch zawodników na co dzień reprezentujących Szachtar, a trzech innych grało w klubie z Donbasu wcześniej. Ukraińcy, starając się zostać najlepszym klubem piłkarskim w kraju, zwrócili oczy na naród słynący z dostarczania światu znakomitych talentów.
Dalsza część tekstu pod wideo
Obecnie zespół liczy aż dziesięciu reprezentantów z Ameryki Południowej. Dwóch kolejnych jest na liście płac, ale kopie na wypożyczeniach. Trzech z dziesięciu najskuteczniejszych strzelców w historii drużyny, w tym numer jeden w rankingu, Luiz Adriano, to oczywiście Brazylijczycy. Pięciu z dziesięciu sprzedanych po najwyższej cenie? Tak, zgadliście.
Krótko mówiąc, Brazylia i Szachtar mają relacje odpowiadające wszystkim stronom. Działaczom podobają się techniczne umiejętności, przebojowość i „egzotyka” graczy, którzy w błyskawicznym tempie otrzymują gwiazdorskie statusy, podczas gdy dla zawodników to po prostu świetne miejsce do nauki i wyrobienia sobie renomy w europejskiej futbolu. Obie strony się nie oszukują. Dla jednych to zysk, dla drugich trampolina do większej kariery.

Rumuńskie sentymenty

Ten związek między górniczym klubem, a Krajem Kawy, rozpoczął się w 2004 roku, gdy Mircea Lucescu, rumuński trener, mógł wreszcie spełnić swoją brazylijską obsesję. Ta jego fascynacja Ameryką Południową zaczęła się w 1970 r., gdy jako kapitan reprezentacji odbył tam tournée i mało brakowało, a zostałby piłkarzem Fluminense. Zabrakło tylko kilku parafek pod kontraktem.
Reżim komunistyczny w Rumunii uniemożliwił Lucescu grę w Brazylii, ale upodobanie do kraju, kultury i futbolu pozostało. W jego głowie nadal kłębiły się marzenia, a kiedy 34 lata później otrzymał misję stworzenia wielkiej drużyny, wschodniej potęgi, podjął się realizacji brazylijskiej rewolucji. Z pomocą Rinata Achmetowa, właściciela klubu i miliardera, udało mu się uczynić z Szachtaru atrakcyjną opcję do przylotu graczy znad Atlantyku.
Pierwszy zameldował się w 2002 roku Brandao, ale to Jadson, debiutujący w 2005 roku jako 21-latek, sprawił, że koła poszły w ruch. Jego dobre opinie z gry na Ukrainie spowodowały, że wkrótce podążył za nim Fernandinho. Wcześniej brazylijskie gwiazdy piłki chętniej przecierały znane im szlaki: Hiszpanię, Włochy, Niemcy, ale Szachtar miał własny plan na kuszenie.
Jakie? Nietrudno się domyślić. Nikt nie ukrywał, że magnetycznym elementem zawsze były pieniądze. Uważa się, że klub finansowany przez przedsiębiorcę tatarskiego pochodzenia, spokojnie mógł zaoferować młodym talentom pensje nieodbiegające zbytnio od warunków proponowanych przez zachodnie kluby. I wyraźnie wyższe od tych, które otrzymaliby w Brazylii. Donieck zapewniał również najnowocześniejszy sprzęt treningowy i dostęp do najlepszych fizjoterapeutów. Idealne wręcz możliwości do szybkiego rozwoju.

Czas prosperity

Piękny obiekt Donbas Arena widział wiele niesamowitych zrywów gospodarczy. Na czele z imponującym marszem do finału Pucharu UEFA w 2009 r. i końcowym triumfem w spotkaniu z Werderem Brema (dwie bramki strzelili właśnie Brazylijczycy, Adriano i Jadson). Szachtar potrafił w tym czasie zupełnie odpuścić ligę, przegrać ją o kilkanaście punktów z rywalem ze stolicy, ale koncentrować się na wynikach na europejskiej scenie.
Wystarczył impuls. Ta wygrana, nawet jeśli nie w najważniejszym europejskich zawodach, to pierwsza popchnięta kostka domina. Marka Szachtaru wrosła się w organizm europejskiej piłki, stała się popularna i szanowana. Widząc wielu swoich rodaków dobrze radzących sobie na Ukrainie, w tym pięciu, którzy wzięli udział w pamiętnym finale, Brazylijczycy przychylniej spoglądali na podróż do zupełnie nieznanego kraju. Pracownikom klubu zaś z łatwością przychodziło przyciąganie nowych. Diaspora mogła stworzyć rodzinną atmosferę ponad 11 tysięcy kilometrów od domu.
Zbudowano również specjalny model biznesowy. Poszukiwacze talentów z Doniecka bez problemu nawiązywali kontakty z agentami w Brazylii, nierzadko ojcami lub wujkami młodych, zdolnych trampkarzy lub wuefistami. Współpraca polegała na tym, że w zamian za wyższą prowizję przy sprzedaży piłkarza, ludzie ci dzielili się informacjami o zawodnikach w bardzo młodym wieku. Szachtar mógł się więc przygotować na moment, gdy kończyli osiemnaście lat, by zaatakować z ofertą. Fachowcy mówią, że w Ameryce Południowej siatka scoutów i wpływów Ukraińców porównywalna jest nawet do zaangażowania Realu Madryt w tym regionie.
Śladem ludzi z Doniecka poszły inne kluby z Europy Wschodniej, takie jak Dynamo Kijów i Dnipro Dniepropietrowsk, ale nikt nie zdobył takiej reputacji jak pionierzy. Wystarczy tylko kilka nazwisk, by udowodnić, że z transferami trafili w dziesiątkę: Willian, Fernandinho, Douglas Costa i Fred. Wszyscy odpowiednio zacumowali w futbolowych potęgach: Chelsea, Manchesterze City, Bayernie i Manchesterze United. Każdy transfer napędzał kolejny.
Ziarno padło na podatny grunt. Lucescu wykorzystał fakt, że biegle posługiwał się językiem portugalskim, miał więc bardzo dobre relacje z każdym przybyszem z Brazylii, a kierownictwo zespołu, widząc jak udaną stworzył formułę, podjęło decyzję o jej kontynuowaniu. Rumuński fachowiec odszedł, ale jego polityka została. W 2016 roku zatrudniono Portugalczyka Paulo Fonsecę, a dzisiaj drużynie szefuje rodak, Luis Castro. Śmiało można stwierdzić, że tendencja prawdopodobnie utrzyma się jeszcze długo.

Kłody pod nogami

Wielu sądziło że kryzys polityczny na Ukrainie doprowadzi do zakończenia stosunków z międzynarodowymi gwiazdami, ale choć doszło do załamania, to tak się nie stało. Szachtar nadal pozostaje atrakcyjną perspektywą dla młodych graczy. Ich przymusowa przeprowadzka do Kijowa, z dala od konfliktu zbrojnego, złagodziła napięcia i pomogła w kontynuowaniu biznesu. W czasie wojny najlepsi gracze odmawiali nawet treningów w obawie o własne życie, lecz przenosiny do relatywnie bezpiecznej stolicy ponownie przyniosły dobrą koniunkturę.
Aby lepiej zrozumieć, dlaczego Szachtar robi to, co robi, dobrym pomysłem będzie sprawdzenie ich wpływów z transakcji transferowych z sezonu 2015-16. Ich konto zasiliła kwota 96 milionów euro, w tym 30 milionów ze sprzedaży Douglasa Costy do Bayernu i 8 milionów za Luiza Adriano, który powędrował do Milanu. To tylko z letniego okienka. Zimowy prezent pod choinkę sprawili im Chińczycy, słono płacąc za Alexa Teixerę. Rekordowe 50 milionów euro.
Jeśli coś przynosi sukcesy, to zawsze znajdą się krytycy. Były menedżer Dynama Kijów Alaksandr Chackiewicz powiedział kiedyś, że Szachtar jest bardziej Brazylijczykiem niż Ukraińcem, gdy zapytano go, czy stara się, aby jego klub ponownie był hegemonem na krajowym podwórku. Komentarz wywołał burzę u naszych wschodnich sąsiadów.
Do tego dochodzą liczne rasistowskie przypadki, jak ten w sprawie Taisona. Lżony przez cały mecz nie wytrzymał i pokazał środkowy palec kibicom, później wściekle wykopał piłkę w ich kierunku. Kilka osób poparło zawodnika, jak np. selekcjoner reprezentacji i dawna gwiazda Andrij Szewczenko, ale takie incydenty nie są rzadkim zjawiskiem i okazują się czynnikiem odstraszającym, szczególnie dla młodszych, niedoświadczonych sportowców.
Od zrewolucjonizowanego modelu transferowego w 2004 roku, Szachtar wypłynął na szerokie wody. Jedenaście tytułów ligowych, osiem krajowych pucharów i, crème de la crème, Puchar UEFA w 2009 roku. Sukces w Stambule był pierwszą ukraińską wygraną w Europie od czasu sensacji w wykonaniu Dynama w Pucharze Zdobywców Pucharów w 1986 roku. Zainspirowany własnymi marzeniami Lucescu zaprojektował model ponadczasowy, kontynuowany do dziś i nadal przynoszący zyski. Prezes Antoni Ptak byłby dumny.
Tobiasz Kubocz

Przeczytaj również