Miłość do Rosji, "fałszywa pandemia" i teorie spiskowe. Najbardziej kontrowersyjny piłkarz MŚ w Katarze

Miłość do Rosji, "fałszywa pandemia" i teorie spiskowe. Najbardziej kontrowersyjny piłkarz MŚ w Katarze
Andrew Surma/Press Focus
Dla Dejana Lovrena nie ma bombardowania szpitali, zabijania dzieci, bezpodstawnej agresji na drugi kraj. Dla Dejana Lovrena wszystko wszystko można podpiąć pod politykę, a tej przecież z futbolem łączyć nie wolno, inaczej ktoś obrazi się na proces, który z powodzeniem trwa od kilkudziesięciu lat. Dzięki Dejanowi Lovrenowi Rosja, której oficjalnie nie ma na katarskim mundialu, zyskała kolejnego rzecznika, głoszącego ichniejszą wersję rzeczywistości. Zatrważa fakt, że osoba ta pochodzi z Bałkanów, gdzie wojenny kurz był drugim śniadaniem.
Rosyjska reprezentacja nie miała wstępu na tegoroczne mistrzostwa świata. Nie znaczy to jednak, że kraj ten został zupełnie pozbawiony swoich przedstawicieli w Katarze, bo na Bliski Wschód udał się całkiem pokaźny zastęp dziennikarzy, a także dwóch piłkarzy. Powołanie otrzymali bowiem Moumi Ngamaleu z Kamerunu oraz Dejan Lovren z Chorwacji. Tym samym Priemjer-Liga uniknęła powtórki z 1998 roku, gdy do Francji poleciał jedynie Nigeryjczyk Augustine Eguavoen, reprezentujący wówczas Torpedo Moskwa.
Dalsza część tekstu pod wideo
Nie udało się jednak uniknąć kompromitacji.
O ile Ngamaleu nie wzbudza właściwie żadnych kontrowersji - większą uwagę przyciągnął jego rodak, Gaël Ondoua, który z racji przeszłości swojego ojca gra z rosyjską flagą na butach - o tyle Dejan Lovren pozostaje Dejanem Lovrenem. Ktoś mógłby nazwać tego doświadczonego obrońcę człowiekiem niepokornym, nie chcącym przyjąć przekazu, który w tym momencie uchodzi już za powszechny. Prawda jest jednak taka, że sprawę można przedstawić znacznie prościej - rozmawiając o reprezentancie Chorwacji, rozmawia się o prorosyjskim zawodniku, który - co za przypadek - przy okazji walczy z "fałszywą pandemią".
Pod tym względem Dejan Lovren jest prawdopodobnie najciekawszym piłkarzem, który występuje na tegorocznych mistrzostwach świata. Szkoda jednak, że jego popularność nie bierze się ze stwierdzeń w istocie wnoszących coś do dyskusji, a po prostu ze wszech miar szkodliwych. W wypadku 33-latka nie jest to nic nowego.

Na wojnie z Disneyem

Dejan Lovren odszedł z Liverpoolu bez większego echa. Chorwat został sprzedany za niezłą sumę 12 milionów euro i stosunkowo szybko o nim zapomniano. Na Anfield pojawili się po prostu lepsi obrońcy, z którymi wiekowy już piłkarz nie był w stanie nawiązać równej rywalizacji. Niemniej niewielu kibiców "The Reds" było wówczas szczególnie niechętnych wobec zawodnika pochodzącego z Bałkanów. Sprawa skomplikowała się na początku 2022 roku.
Chorwat był już wówczas po serii nieprzychylnych komentarzy dotyczących pandemii oraz obowiązku przyjmowania szczepionek. Prawdziwy podział nastąpił jednak w momencie, gdy Dejan Lovren zdecydował się wkroczyć na wojenną ścieżkę z Disneyem, a konkretnie z polityką, zaproponowaną przez kolejnego giganta świata streamingu. Na początku kwietnia 2022 roku piłkarz, występujący już w rosyjskim Zenicie, wrzucił tweeta nawołującego do zbojkotowania firmy.
Data wpisu oraz zamieszczony hasztag pod żadnym względem nie były przypadkowe. Dokładnie cztery dni wcześniej prezes Disneya, Karey Burke, opublikował wideo, w którym obiecał, że firma dołoży wszelkich starań, aby w ciągu kilku następnych lat przynajmniej 50% pracowników stanowiły osoby ze środowiska mniejszości seksualnych czy etnicznych. Takie podejście nie spodobało się konserwatystom oraz samemu Lovrenowi, który kolejny raz wystąpił jako obrońca świata dawnych wartości i nieograniczonej wolności słowa.
Chorwat zderzył się jednak ze ścianą, bowiem jego wpis - mimo nieprzekonujących zabiegów piłkarza ukierunkowanych na złagodzenie sytuacji - został odebrany niezwykle krytycznie przez społeczność LGBT związaną z Liverpoolem.
- Musi nas wysłuchać, wysłuchać naszych historii i doświadczeń, a następnie przemyśleć swoje zachowanie. Lovren mógłby być wzorem do naśladowania, ale musi zastanowić się, zanim zacznie wypluwać populistyczną pułapkę. Dobrze by było, gdyby zamienił słowo z prawdziwymi wzorami do naśladowania, takimi jak Jürgen Klopp i Jordan Henderson - ocenił Paul Amann z "Kop Outs".
Niedługo później portal "AnfieldEdition" - jeden z największych, zajmujących się Liverpoolem - zajął swoje stanowisko i oficjalnie wyparł się Lovrena. Stanowiło to kolejny dowód na fakt, że coraz więcej osób zapoznaje się z poglądami głoszonymi przez piłkarza namiętnie dzielącego się sentencjami Elona Muska, Jordana B. Petersona oraz Edyty Górniak. No, w pewnym sensie.

Szur(nięty) piłkarz

Dejan Lovren miał bowiem szczególny stosunek do pandemii. Chorwat postanowił stanąć na straży wyimaginowanego problemu i machał szabelką w stronę każdego, kto chciałby zagrozić wolności drugiego człowieka. Piłkarz utrzymywał bowiem, że ludzie na całym świecie są zmuszani do przyjmowania szczepionek. Nie zachęcani, ale bezwzględnie zmuszani, co stało w kontrze do ideałów głoszonych przez piłkarza Zenitu. Winą za część tego zjawiska obwiniał Billa Gatesa, jakże mogłoby być inaczej.
- Nie wierzę w to, że 5G jest odpowiedzialne za rozwój koronawirusa. Moja wiadomość dotyczyła tylko Billa Gatesa. Nit nie powinien być zdolny do zmuszenia mnie, abym zrobił cokolwiek. Jeśli chciałbym iść na spacer, powinienem móc iść na spacer bez pytania kogokolwiek o zdanie - stwierdził Lovren w rozmowie z klubowymi mediami Zenitu.
Wypowiedź ta, chociaż sama w sobie jest już pewnym nagięciem rzeczywistości, stoi w kontrze do innych aktywności rozpoznawalnego piłkarza. W końcu Chorwat chętnie dzielił się materiałami przygotowanymi przez Davida Icke'a - ich głównym założeniem były tematy chętnie poruszane przez osoby wierzące w rozmaite teorie spiskowe. W talii kart samozwańczego pogromy pandemii mieliśmy zatem czipy wszczepiane podczas zabiegów medycznych, chęć przejęcia kontroli nad światem przez Billa Gatesa oraz 5G jako nośnik śmiertelnej choroby.
W ten sposób Dejan Lovren sam wpisywał się do "nieformalnego ruchu oporu". Nie był przy tym w żaden sposób osamotniony, bo w samej Chorwacji popularność zyskał jeden z posłów, który umieścił w Internecie karykaturę Gatesa dzierżącego szczepionkę. Ówczesny piłkarz Liverpoolu skomentował to w wymowny sposób, kolejny raz pokazując swoje podejście do sprawy. Następne wywiady, w których o pandemii wypowiadał się w nieco bardziej ugrzeczniony sposób, nie zmieniły głupot, którymi zdążył się podzielić.
Jakby tego było mało, obrońca łamał protokoły, które w szczególnie gorącym okresie zostały przyjęte przez wszystkie kluby Premier League. W sierpniu 2020 roku "Daily Mail" doniosło, że piłkarz nie zastosował się do ograniczeń i świętował mistrzowski tytuł w obecności kilkunastu tysięcy fanów. Pozostali piłkarze Liverpoolu byli wówczas na zamkniętej imprezie.
- Pojechałem pod Anfield do kibiców, mam nawet wideo. Założyłem maseczkę, chciałem tam być, żeby przeżyć te emocje. Mój Boże, tam były dziesiątki tysięcy ludzi, którzy się cieszyli, a ja chciałem to poczuć, bo przecież stadion był pusty. Musiałem to zrobić i jestem szczęśliwy, że to zrobiłem. To było świetne doświadczenie - mówił dumny z siebie Lovren w rozmowie ze "Sport 24".

Prorosyjska tuba

Poprzednie kontrowersje związane z Lovrenem są jednak stosunkowo małego kalibru. Prawdziwy kłopot związany z chorwackim zawodnikiem zaczyna się, gdy przyszło mu mówić o wojnie na Ukrainie. Trudno bowiem uniknąć wrażenia, że według doświadczonego piłkarza takie zjawisko albo nie istnieje, albo jest po prostu nieistotne. 33-latek jest w końcu przekonany, że Rosja powinna móc zagrać na katarskim mundialu.
- Przykro mi, że moi rosyjscy przyjaciele są tutaj nieobecni. Zawsze powtarzałem, że sport i polityka powinny być odrębnymi kwestiami. Oczywiście reprezentacja Rosji to wielki zespół. Szkoda, że chłopaków nie ma w Katarze - rzucił piłkarz.
W świetle jego poprzednich wypowiedzi powyższe stwierdzenie nie jest szczególnie zaskakujące. Przynajmniej w pierwszej chwili, gdyż później może uderzyć refleksja, że tego rodzaju bzdury wygaduje ktoś, kto pochodzi z Bałkanów i sam doświadczył piekła wojny. W końcu sam Dejan Lovren jako młody chłopiec uciekał do Niemiec, mając dwie torby bagażu, zaś jego drużyna narodowa pełna jest świadectw tego, jak okrutne żniwo potrafi zabrać ze sobą wojna. A jednak Chorwat kwestię tę zupełnie trywializuje, spłyca do rzucania utartymi frazesami.
Jego słowa odbiły się szerokim echem właściwie po całym świecie, ale w sposób wyjątkowy, co nie powinno dziwić, zostały przyjęte w Rosji. Tam posłużyły jako nowy trybik machiny propagandowej - podobnie, jak przy okazji zamieszania związanego z Maciejem Rybusem, który zdecydował się na transfer do Spartaka Moskwa (więcej TUTAJ). Nie ma się czemu dziwić, bo państwo rządzone przez Władimira Putina trzyma się kurczowo takich wypowiedzi, dających paliwo do dalszego mataczenia faktami.
Z tego miejsca trudno jakkolwiek Lovrena obronić. On, w przeciwieństwie do wspomnianego Rybusa, nie jest związany z Rosją w sposób formalny poprzez związek małżeński. Jedynym wytłumaczeniem jego słów mogą być zatem rzeczywiste poglądy, bo przecież bez próby podlizania się tamtejszej reprezentacji jego status w Zenicie wcale nie zostałby zmarginalizowany. A skoro Chorwat rzeczywiście tak uważa, to można tylko żałować tego, jaką dawką sfabrykowanego komunikatu została napełniona jego głowa - wojna na Bałkanach przyniosła śmierć dziesiątek tysięcy ludzi, kobiety i dzieci były zmuszane do picia własnego moczu, sąsiedzi mordowali sąsiadów, a krwawe róże rozsiane są po całym Sarajewie.
To, co dzieje się w ostatnich miesiącach na Ukrainie, nie jest czymś mniej dramatycznym. Wojna to wojna, ona nadal trwa i jest niezwykle okrutna. Parafrazując słowa samego Lovrena - mordowanie niewinnych i polityka są odrębnymi kwestiami. Żałowanie absencji Rosjan, wobec tego, co stało się z naszymi wschodnimi sąsiadami, to zwykła bezczelność i przepoczwarzenie swojego kręgosłupa moralnego do postaci modeliny, którą można gnieść, ugniatać i wykręcać kolejnymi frazesami spod szyldu czystości futbolu.

Odwieczny dylemat

Tegoroczne mistrzostwa świata uchodzą za jedne z najbardziej politycznych w całej historii. Obecność Dejana Lovrena, nawołującego do niemożliwego rozdarcia tych dwóch kwestii, jest tego dowodem. Chorwat na własną rękę uwikłał się w kwestie najgłośniejsze w ostatnich latach, a głoszone przez niego wypowiedzi - delikatnie mówiąc - można śmiało uznać za kontrowersyjne.
Podobnie należy rozpatrywać samo powołanie Lovrena, bo na sięgniecie po graczy z ligi rosyjskiej zdecydowały się tylko dwie reprezentacje. Być może byłoby ich więcej, lecz znamienita część zawodników zdecydowała się na wyjazd z kraju Władimira Putina. Były piłkarz Liverpoolu na taki krok się nie zdecydował, jest jedną z najważniejszych postaci Zenitu. W drużynie narodowej również wiedzie prym - od początku zagrał z Marokiem (0:0), Kanadą (4:1) i prawdopodobnie wystąpi przeciwko Belgii. Jego obecność rodzi przy tym pewny absmak.
Oczywiście, można upierać się, że to, co robi zawodnik poza boiskiem, nie powinno mieć żadnego przełożenia na postrzeganie go jako osoby realizującej swój zawód. Czy jest to jednak podejście jakkolwiek realne? Piłkarze już kilkadziesiąt lat temu przestali być tylko piłkarzami - głoszone przez nich poglądy mają wpływ na setki, może tysiące ludzi. Nawet jeśli nie cieszą się największym zaufaniem publicznym, to ich siła marketingowa jest ogromna, kształtują myślenie mas, zatem bagatelizowanie ich często niebezpiecznego wpływu mogłoby być co najwyżej oficjalnym stanowiskiem Światowego Związku Niewidomych.
Zlatko Dalić, który sięgnął po Lovrena, wykazał się zatem dużą odwagą, bo o jego podopiecznym jest w ostatnich miesiącach naprawdę głośno. Pytanie jednak, czy to ten rodzaj odwagi, który zasługuje na oklaski. Ja pozwolę sobie w to mocno powątpiewać.

Przeczytaj również