Te dwa wzmocnienia to za mało. FC Barcelona u progu gigantycznej rewolucji kadrowej

Te dwa wzmocnienia to za mało. FC Barcelona u progu gigantycznej rewolucji kadrowej
Fabio Sasso/Pressfocus
Barcelona oficjalnie ogłosiła pozyskanie Francka Kessiego oraz Andreasa Christensena. Obaj z pewnością wzmocnią drużynę z Camp Nou, jednak są oni kroplą w morzu potrzeb Katalończyków. Jeśli “Blaugrana” nie chce tkwić w marazmie, musi przeprowadzić kadrową rewolucję, a nie ewolucję.
Mamy początek lipca, jednak “Barca” już musi poważnie szykować się do kolejnego sezonu, prawdopodobnie jeszcze bardziej wymagającego od poprzedniej kampanii. Na razie do klubu przymierzanych jest multum zawodników, ale pewne pozostaje jedynie sprowadzenie Kessiego i Christensena. A żeby móc realnie walczyć o trofea w przyszłym roku, “Duma Katalonii” potrzebuje nie dwóch, a około ośmiu nowych twarzy.
Dalsza część tekstu pod wideo

Solidność tanim kosztem

Darmowe transfery zawodników Milanu i Chelsea wpisują się w odświeżoną politykę transferową Barcelony. Klub musi szukać wzmocnień, które będą tanie, najlepiej bezgotówkowe, a jednocześnie trzymające pewien poziom. Zarówno Kessie, jak i Christensen mają swoje wady, jednak trudno, żeby było inaczej. Przy sprowadzaniu wolnych agentów nie można wybrzydzać.
Na papierze większe szanse na odniesienie sukcesu na Camp Nou ma Iworyjczyk. Paradoksalnie wynika to z faktu, że nie jest on typowym piłkarzem skrojonym pod barcelońskie granie. Dzięki temu powinien on jednak wnieść do drużyny elementy, których dotychczas brakowało. Aktualnie żaden pomocnik Barcelony nie oferuje tego, co Kessie, czyli naturalnej siły, krzepy, cech wolicjonalnych. A przecież nawet najbardziej techniczna drużyna potrzebuje mieć w pomocy takiego tura. Wystarczy popatrzeć na układanki Pepa Guardioli, piłkarskiego estetę i purystę, który jednocześnie zawsze dba o to, by mieć na podorędziu Yayę Toure, Seydou Keitę czy ostatnio Fernandinho. Kessiemu bliżej charakterystyką do tych piłkarzy niż do Pedriego lub Sergio Busquetsa. Świeżo upieczony mistrz Włoch zwiększy różnorodność Xavinety.
Nieco mniejsze oczekiwania można stawiać wobec przybycia Andreasa Christensena. Pod względem stylu gry Duńczyk zdaje się być skrojony pod hiszpańską piłkę, jednak wydaje się, że jest on aż nazbyt eleganckim, a przez to miękkim stoperem. Znakomite wyszkolenie techniczne i umiejętności w zakresie wyprowadzenia piłki nie tuszują wad 26-latka. Christensen w ostatnich miesiącach zbyt często udowadniał, że ma skłonności do bycia boiskowym zapalnikiem, popełniania prostych, wręcz sztubackich błędów.
W dodatku Christensen nie jest żadnym materiałem na lidera, a co najwyżej uzupełnieniem kwartetu stoperów. Przy czym można mieć poważne obawy, czy stoper Chelsea przypadkiem nie spali się po przenosinach na Camp Nou. Niedawno Thomas Tuchel opowiedział o niepokojących zwyczajach reprezentanta Danii.
- Przed finałem FA Cup z Liverpoolem Andreas przyszedł do mnie i powiedział, że nie jest gotowy, aby zagrać czy nawet być na ławce rezerwowych. Miał swoje powody, które są jego prywatną sprawą. Ale to nie pierwszy raz w ostatnim czasie - zdradził szkoleniowiec “The Blues”.

Pół kadry do wymiany

Nawet jeśli Kessie odnajdzie się w Barcelonie, a Christensen zostawi za sobą wewnętrzne demony, dyrekcja sportowa na Camp Nou będzie miała jeszcze wiele do roboty. Iworyjczyk i Duńczyk rozwiążą tylko marginalną część kadrowych luk. Skupiając się jedynie na kwestiach priorytetowych, Katalończycy będą potrzebowali ściągnąć latem jeszcze:
  • lewego obrońcę
  • jeszcze jednego stopera
  • prawego obrońcę
  • kolejnego pomocnika
  • prawoskrzydłowego
  • środkowego napastnika
Przy czym mówimy tylko o palących problemach. Patrząc holistycznie, Barcelonie przydałby się także nowy bramkarz, czy to gotowy następca Marka-Andre ter Stegena czy też człowiek, który mógłby przynajmniej powalczyć z Niemcem o miejsce w składzie. Ze względu na mnogość innych potrzeb kwestia hierarchii między słupkami pewnie zostanie jednak nietknięta. Mateu Alemany i spółka i tak będą mieli aż nazbyt dużo rzeczy na głowie.
W kwestii wzmocnień Barcelony mówimy o różnych sektorach, które wymagają jednak równej troski i uwagi. Nie może bowiem powtórzyć się sytuacja z zakończonego już sezonu, kiedy choćby Jordi Alba przez bite dziesięć miesięcy nie miał zmiennika. W efekcie 33-latek musiał grać w prawie wszystkich spotkaniach od dechy do dechy, bo jedynymi alternatywami pozostali Oscar Mingueza czy Ronald Araujo awaryjnie przestawieni na lewą flankę. To tak jakby operację na otwartym sercu zakończyć sklejeniem pacjenta taśmą dwustronną.
O ile na lewej obronie “Barca” ma jednego pewniaka i nikogo poza tym, o tyle na prawej flance sytuacja prezentuje się zgoła odmiennie. Xavi ma do dyspozycji kilku zawodników, z których żaden tak naprawdę nie gwarantuje oczekiwanego poziomu. Dani Alves wrócił na Camp Nou z wielką werwą, ale na przestrzeni półrocza wielokrotnie udowodnił, że wieku nie oszuka, czasu nie cofnie i większości rywali nie dogoni. W efekcie jego powtórna przygoda z Barceloną już dobiegła końca. Sergino Dest miewał przebłyski, ale pojedyncze dobre mecze przeplatał takimi, po których kibice odwijali w pamięci czasy fatalnego Nelsona Semedo. Z kolei Sergi Roberto, który podpisał nowy kontrakt, ostatni raz przydał się Barcelonie przy okazji remontady z PSG. Oczywiście, przeszedł wtedy do historii, ale cóż z tego, skoro od pięciu lat bezskutecznie szuka formy albo leczy kolejne urazy.
W linii pomocy również są solidne braki i nie naprawi ich sam Franck Kessie. W środku pola, czyli do niedawna perle w koronie Barcelony, jest po prostu zbyt mało graczy na odpowiednim poziomie. Pod koniec sezonu wystarczyły dwa urazy, żeby Xavi musiał dawać minuty Riquiemu Puigowi, któremu bliżej do klubowej maskotki niż poważnego piłkarza. Nie można również wiecznie przymykać oko na to, że Sergio Busquets staje się coraz starszy i co za tym idzie słabszy. Jeśli w dodatku z klubu odejdzie Frenkie de Jong, a prawdopodobnie będzie to nieuniknione wobec budżetu, który akurat na Camp Nou nie jest studnią bez dna, trzeba będzie ściągnąć jeszcze jednego pomocnika i to z najwyższej półki.
Jeśli chodzi o wzmocnienia w ofensywie, sytuacja jest z jednej strony najłatwiejsza, z drugiej najbardziej skomplikowana. Barcelona wytypowała już idealnych kandydatów na pozycje skrzydłowego i napastnika, jednak sfinalizowanie tych transferów będzie niezwykle wymagającą misją. Wszem i wobec wiadomo, że “Duma Katalonii” zagięła parol na Raphinhę i Roberta Lewandowskiego. Sami piłkarze zapewne z wielką chęcią dołączyliby do projektu Xaviego. Agentem Brazylijczyka jest Deco, były piłkarz “Barcy”, który miał już porozumieć się z nią w sprawie warunków ewentualnego kontraktu skrzydłowego. Z kolei interesy “Lewego” reprezentuje Pini Zahavi, przyjaciel Joana Laporty. Zarówno Izraelczyk, jak i sam Lewandowski podkreślali, że nie wyobrażają sobie, by 33-latek kontynuował karierę w Bawarii.
Zawodnicy mogą myśleć swoje, ale zarówno Leeds, jak i Bayern nie są zobligowani do sprzedaży. “Pawie” miałyby związane ręce, gdyby spadły z Premier League. Wtedy w kontrakcie Raphinhi uruchomiłaby się klauzula wykupu wynosząca zaledwie 25 mln euro. Podopieczni Jessego Marscha jednak utrzymali się w najwyższej klasie rozgrywkowej, co sprawia, że włodarze z Elland Road mogą swobodnie dyktować Barcelonie cenę rzędu 60 mln euro. Gerard Romero podawał niedawno, że Raphinha na 98% jednak przejdzie na Camp Nou, ale dopóki nie stanie się to oficjalne, na prawym skrzydle Xavi ma do dyspozycji jedynie Francisco Trincao i Alexa Collado. Mało ekskluzywnie.
Również w przypadku ewentualnego transferu Lewandowskiego mówi się, że najbliższe dni będą decydujące. Wielkimi krokami zbliża się kluczowa data 12 lipca, czyli termin, kiedy Polak miałby wrócić do treningów przy Saebener Strasse. Byłoby to na swój sposób szokujące po tylu deklaracjach o końcu przygody w Monachium. Teoretycznie dla każdej ze stron korzystne byłoby jak najszybsze dopięcie tego transferu. Trudno jednak tego dokonać, kiedy Bawarczycy na razie nie wyrazili chęci zaakceptowania jakiejkolwiek oferty Barcelony.

Czystki

Nawet jeśli “Blaugranie” uda się nakłonić Leeds i Bawarczyków do sprzedaży, te dwa transfery wyniosą łącznie kilkadziesiąt milionów euro. Kwota, która będzie musiała zostać zrównoważona przez sprzedaże zawodników, aby znów nie mieć problemów z Finansowym Fair Play ligi hiszpańskiej. I tu przechodzimy do kolejnego arcytrudnego zadania postawionego przed zarządem w stolicy Katalonii. Jak zarobić na niewypałach, średniakach i maruderach?
Kadra Barcelony liczy obecnie aż 30 zawodników. W przypadku około 1/3 z nich na pytanie, do czego się nadają, za najtrafniejszą odpowiedź można uznać, że do niczego. Prawda wygląda tak, że na Camp Nou zebrało się aż nazbyt dużo piłkarzy o wątpliwej jakości, którzy pobierają pensje, zajmują miejsce, marnują tlen, a ich wkład w sportowe poczynania drużyny jest iluzoryczny. Tutaj trzeba przeprowadzić czystki.
Na razie wiadomo jedynie, że drużynę opuszczą Adama Traore i Luuk de Jong, powracając odpowiednio do Wolverhampton i Sevilli. Niedawno hiszpańskie media informowały, że Xavi osobiście przekazał już kolejnym czterem zawodnikom, że nie liczy na nich w przyszłym sezonie. Do tego grona należą Samuel Umtiti, Oscar Mingueza, Riqui Puig i Martin Braithwaite. Pozostaje jednak pytanie, czy znajdzie się chętny na, eufemistycznie mówiąc, niezbyt wybitnych piłkarzy ze stosunkowo wysokimi zarobkami. Wystarczy przytoczyć, że Braithwaite inkasuje rocznie 4 mln euro, a od stycznia spędził na murawie 22 minuty.
A przecież do grona niepotrzebnych graczy, którzy muszą zostać sprzedani, trzeba też zaliczyć wracających na Camp Nou Miralema Pjanicia, Francisco Trincao i Alexa Collado. Zakładając, że Ousmane Dembele nie podpisze nowego kontraktu, a Frenkie de Jong zostanie poświęcony na rzecz zebrania środków na inne transfery, Barcelonę może opuścić latem 13-14 zawodników. Przy czym klub musi już teraz zacząć dopinać transfery tych najmniej potrzebnych pokroju wspomnianych Umtitiego czy Braithwaite’a, ale również Neto, Clementa Lengleta, W sierpniu raczej nikt nie będzie zabijał się o wiecznych rezerwowych z zawyżonymi pensjami.
Barcelona ogłosiła Christensena i Kessiego, walcząc nadal o dopięcie transferów Raphinhi i Lewandowskiego. Jednak nie można zapominać, że to wszystko ułamek działań, które mają zostać wykonane przez włodarzy Katalończyków. Klub musi pozbyć się kilkunastu miernych piłkarzy, żeby sprowadzić przynajmniej ośmiu jakościowych. W przeciwnym razie nadchodzący sezon będzie kolejnym rokiem przejściowym, w którym “Blaugranie” pozostanie cieszyć się z pojedynczych występów i rzewnie wspominać minione czasy świetności.
Nadchodzące tygodnie zdefiniują przyszłość Barcelony. W rękach Mateu Alemany’ego i Joana Laporty pozostaje teraz zbudowanie podwalin pod ewentualne sukcesy w przyszłości. Każdy fałszywy krok może jednak skończyć się istną katastrofą. Tak ważnego okienka transferowego na Camp Nou nie było od lat.

Przeczytaj również