To może być najlepszy sezon w historii Premier League. O mistrzostwo powalczą aż cztery drużyny
Jeszcze nigdy w blisko 30-letniej historii Premier League nie zdarzyło się, by aż cztery zespoły stoczyły pomiędzy sobą walkę o mistrzostwo kraju. Przed sobotnim szlagierem angielskiej ekstraklasy, w którym Chelsea podejmie na Stamford Bridge Manchester City, oceniamy szanse poszczególnych kandydatów do tytułu na początku sezonu. Wiele wskazuje na to, że stopniowo rozpędzają się naprawdę wyjątkowe rozgrywki.
Tylko dwukrotnie w dotychczasowej historii Premier League pierwszą a czwartą drużynę w tabeli dzieliła na koniec sezonu jednocyfrowa liczba punktów. Było tak w rozgrywkach 1996/97 oraz 2013/14. W obu przypadkach różnica wynosiła dokładnie po siedem oczek. Nawet wtedy przed ostatnią kolejką sezonu szanse na sięgnięcie po mistrzostwo Anglii miały jednak nie więcej niż dwa zespoły. Czy rozgrywki 2021/22 okażą się pod tym względem jeszcze bardziej emocjonujące?
Przyjrzyjmy się sile poszczególnych kandydatów do wygrania Premier League z perspektywy początku obecnego sezonu.
Manchester City
Mistrzowie Anglii są jedynym spośród czterech pretendentów do tytułu, który zdążył w tym sezonie Premier League już dwukrotnie stracić punkty. I jedynym, któremu - i to aż dwukrotnie - zdarzyło się nie strzelić w meczu ani jednego gola. Ten ostatni fakt łatwo powiązać z największą, przynajmniej na papierze, słabością Manchesteru City: brakiem środkowego napastnika.
- Dziś nie wygraliśmy nie dlatego, że nie mamy środkowego napastnika - stanowczo bagatelizował sprawę Pep Guardiola po bezbramkowym remisie z Southampton w ubiegłą sobotę. - Nie wygraliśmy, ponieważ nie zagrywaliśmy wystarczająco dobrych podań do zawodników ofensywnych. Oddaliśmy tylko jeden celny strzał, choć rywale zablokowali również cztery czy pięć innych naszych uderzeń z obrębu pola bramkowego. Byliśmy zatem blisko. Nie chodziło jednak o skuteczność, a o to, że niewystarczająco dobrze budowaliśmy grę od obrońców i Fernandinho. To piątka graczy odpowiedzialnych za dostarczanie piłki do pozostałych zawodników nie zagrała dziś dobrze.
W całym poprzednim mistrzowskim sezonie Manchester City zaledwie trzykrotnie kończył mecz z zerem po stronie zdobyczy bramkowej. Było tak - podobnie jak na starcie bieżących rozgrywek - w wyjazdowym spotkaniu z Tottenhamem oraz w obu derbowych konfrontacjach z Manchesterem United. Problem braku środkowego napastnika w zespole Guardioli, powstały w wyniku nieskutecznej próby zastąpienia Sergio Aguero Harrym Kanem w letnim oknie transferowym, wydaje się jednak mocno rozdmuchany. City tak naprawdę nie dysponowało przecież nominalnym zawodnikiem na tej newralgicznej pozycji również przed rokiem. Aguero był przez większość ubiegłego sezonu kontuzjowany, a swojego pierwszego, ligowego gola strzelił dopiero w marcu.
Nie licząc rozczarowującego remisu z Southampton, obrońcy tytułu wpisują się na początku tego sezonu na listę strzelców aż miło: pięciokrotnie przeciwko Norwich i Arsenalowi (w lidze) oraz aż sześć razy przeciwko RB Lipsk i Wycombe (w rozgrywkach pucharowych). Co więcej, do pełni zdrowia i wysokiej formy wydają się powracać zarówno Kevin De Bruyne, jak i Phil Foden.
Manchester City pozostaje faworytem do sięgnięcia po kolejne mistrzostwo Anglii.
Manchester United
“Teraz albo nigdy” - z taką nadzieją przystąpili do sezonu 2021/22 wicemistrzowie kraju. Nie może być inaczej. Wzmocniony Jadonem Sancho, Raphaelem Varanem i wreszcie Cristiano Ronaldo Manchester United po prostu musi na poważnie włączyć się do walki o ligowy tytuł. Początek rozgrywek w wykonaniu ekipy Ole Gunnara Solskjaera należy uznać za udany. “Czerwone Diabły” przegrały pierwsze mecze pucharowe przeciwko Young Boys w Lidze Mistrzów oraz West Hamowi w Carabao Cup, a w Premier League - podobnie jak rywal zza miedzy - potknęły się przeciwko Southampton (1:1). W pozostałych ligowych spotkaniach sięgnęły jednak po komplet punktów.
O ile wysokie domowe wygrane nad Leeds (5:1) i Newcastle (4:1) niekoniecznie musiały dostarczyć kibicom United powodów do entuzjazmu, inaczej było po odniesionym w dramatycznych okolicznościach zwycięstwie na London Stadium przeciwko West Hamowi (2:1). I nie chodzi tylko o to, że Ronaldo i spółka triumfowali ostatecznie na trudnym terenie. Bardziej o to, że znaleźli sposób na wygraną mimo wielu niesprzyjających okoliczności:
- straconego gola na 0:1
- remisowania aż do 89. minuty gry
- niepodyktowanego rzutu karnego za pozornie oczywisty faul na Ronaldo
- rzutu karnego podyktowanego dla rywali w doliczonym czasie gry
Bohaterem ostatniego ligowego meczu został oczywiście David de Gea, który nie obronił wcześniej jedenastki w Premier League od siedmiu sezonów. Wcale niewykluczone, że największym wygranym tego spotkania w zespole United został jednak nie kto inny jak Cristiano Ronaldo. Portugalczyk znowu, podobnie jak weekend wcześniej przeciwko Newcastle, wpisał się na listę strzelców po strzale z bliskiej odległości, czyli zdobył dokładnie taką bramkę, jakich jego drużyna nie strzelała wystarczająco dużo w ubiegłych rozgrywkach.
Co więcej, jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, Ronaldo zdążył udowodnić już, że będzie tylko i wyłącznie wzmocnieniem ekipy Solskjaera. Na Wyspach znaleźli się bowiem tacy, którzy powątpiewali w sens jego transferu na Old Trafford, przewidując, że jeden z najlepszych piłkarzy w historii futbolu może zburzyć wypracowaną wcześniej równowagę w zespole.
Tymczasem to właśnie Ronaldo stanowi największą nadzieję Manchesteru United na zdetronizowanie lokalnego rywala.
Liverpool
Trochę w cieniu klubów z Manchesteru mistrzowskie aspiracje zgłosił też na początku sezonu triumfator rozgrywek sprzed raptem kilkunastu miesięcy. Nie licząc zremisowanego pod koniec sierpnia meczu z Chelsea (1:1), Liverpool kroczy od kilku tygodni od zwycięstwa do zwycięstwa. I to na wszystkich frontach.
- Byłem pod wrażeniem ich występu - zauważył brytyjski dziennikarz John Brewin po efektownej wygranej zespołu Juergena Kloppa z Leeds United (3:0) przed dwoma tygodniami, na antenie podcastu “Football Weekly”. - Otarli się o poziom gry sprzed dwóch sezonów. Wyglądali na groźnych z przodu, a powrót Virgila van Dijka zrobił przeogromną różnicę w defensywie. Wprowadza do drużyny niesamowity spokój.
Liverpool może już nigdy nie powtórzyć nieprawdopodobnej serii ligowych zwycięstw z rozgrywek 2019/20. Z pewnością wystarczy jednak, że “The Reds” choćby zbliżą się na dłuższą metę do swoich występów z tamtego sezonu, by mogli realnie myśleć o nawiązaniu rywalizacji z pozostałymi konkurentami do tytułu. Przynajmniej na niektórych pozycjach Klopp wydaje się zresztą mieć do wyboru więcej opcji niż dwa lata temu. Bramkostrzelnych napastników ma na pewno trzech (12 miesięcy temu do Mohameda Salaha i Sadio Mane dołączył Diogo Jota). Środkowych obrońców jest w szerokiej kadrze Liverpoolu aż czterech (van Dijk, Joel Matip, Joe Gomez i pozyskany latem Ibrahima Konate). Klasowego zmiennika, w osobie Konstantinosa Tsimikasa, ma też Andy Robertson.
Jedynym potencjalnie słabym punktem Liverpoolu może okazać się środek pola, osłabiony już przez poważną kontuzję odniesioną przez rewelacyjnego na początku rozgrywek Harveya Elliotta. Obok Virgila van Dijka, kto wie, czy zdrowie i forma właśnie takich zawodników, jak Thiago, Jordan Henderson czy Naby Keita nie przesądzą o tym, jaki będzie to sezon dla zespołu z Anfield. Liverpool należy jednak traktować z powagą.
Chelsea
Czym różnią się wyniki osiągane przez Liverpool i Chelsea na początku rozkręcającego się sezonu Premier League? Dokładnie niczym. I nie chodzi tylko o identyczną liczbę zdobytych i straconych dotychczas bramek. Takie same są również konkretne rezultaty, notowane kolejno przez oba zespoły. W odróżnieniu od Liverpoolu, któremu raczej sprzyjał w ostatnich tygodniach terminarz, Chelsea zdała już w obecnych rozgrywkach dwa trudne egzaminy: na Anfield (1:1) oraz w ostatnią niedzielę na Tottenham Hotspur Stadium (3:0). Zdała je, dodajmy, z wyróżnieniem.
- Byłem absolutnie niezadowolony z pierwszych 45 minut - powiedział po derbowej wygranej nad Spurs szkoleniowiec “The Blues”, Thomas Tuchel. - Brakowało nam energii i większego zdecydowania w pojedynkach, by wygrywać stykowe starcia. Miałem wrażenie, że chcieliśmy popisać się czystymi umiejętnościami, ale w takim meczu efektowna gra to za mało. Ważne są też agresywność, wygrywanie pojedynków i gra zespołowa.
To właśnie trener Chelsea odmienił oblicze początkowo zaciętego spotkania, w którym jego podopieczni z problemami utrzymali do przerwy bezbramkowy remis. Kluczowa okazała się zmiana. Od początku drugiej połowy Masona Mounta zastąpił na murawie N’Golo Kante.
- To była trudna decyzja z perspektywy Masona - przyznał po końcowym gwizdku Tuchel. - Ta zmiana mogła wydawać się trochę defensywna. Chciałem dać jednak drużynie sygnał, że nie jestem zadowolony z poziomu energii. Nie chciałem mówić o przestrzeniach na boisku, które musieliśmy otworzyć. Kluczowe były odbiory piłki, drugie piłki, wygrywanie stykowych pojedynków, wysyłanie sygnałów i nabieranie pewności siebie poprzez energię, większe zaangażowanie, wywieranie presji na rywalach oraz bycie bardziej proaktywnym.
Chelsea zdominowała po przerwie Tottenham, a sam Tuchel pokazał, że to właśnie on stanowi najpoważniejszy atut aktualnych klubowych mistrzów Europy, by ci mogli w tym sezonie pokusić się o wielki sukces również na krajowej arenie. W pierwszych miesiącach pracy niemieckiego szkoleniowca na Stamford Bridge jego zawodnicy nabrali bezcennego doświadczenia. Teraz, z Romelu Lukaku na pozycji środkowego napastnika, mają szansę na poważnie zagrozić najgroźniejszym konkurentom do trofeów na kilku frontach. Chelsea nie wolno lekceważyć.
Kto zdobędzie w tym sezonie mistrzostwo Anglii? Czy przed nami rzeczywiście najlepszy sezon w historii Premier League? Podzielcie się własnymi spostrzeżeniami w komentarzach.