To za niego Liverpool wyłożył grubą kasę. Nowa gwiazda Premier League? "Patrzeć, podziwiać, oprawić w ramkę"

To za niego Liverpool wyłożył grubą kasę. Nowa gwiazda Premier League? "Patrzeć, podziwiać, oprawić w ramkę"
Foto MB Media / PressFocus
Jako nastolatek usłyszał, że jest zbyt słaby fizycznie, aby zostać piłkarzem. W przerwie między sezonami wraca na lokalne pastwiska w Kolumbii, gdzie kopie sobie ze znajomymi. Niedawno Liverpool zapłacił za niego ponad 45 mln euro. W przyszłości Luis Diaz stanie się następcą Sadio Mane.
Przybycie Kolumbijczyka na Anfield było niewątpliwie jedną z głośniejszych bomb transferowych na finiszu okienka. O skrzydłowego zabiegał Tottenham, dopytywał Everton, ale ostatecznie wylądował on w czerwonej części Merseyside. Spore zainteresowanie klubów z Premier League nie mogło dziwić. Największa perła FC Porto i wschodząca gwiazda kolumbijskiej reprezentacji to gotowy produkt przeznaczony do użytku w najlepszej lidze świata. Za takich graczy trzeba nadpłacić, przepłacić, przebić. Liverpool to zrobił.
Dalsza część tekstu pod wideo

Z otchłani piekła

W drodze do angielskiej elity Diaz zaliczył wiele wybojów i zakrętów. Kariera Kolumbijczyka właściwie już na starcie została skreślona przez los. Nowy nabytek “The Reds” pochodzi bowiem z regionu La Guajira, miejsca owianego tak złą sławą, że nawet diabeł boi się tam powiedzieć głośno “dobranoc”. Diaz urodził się w społeczności Wayuu, etnicznej grupie Indian, którzy od lat walczą o przetrwanie na krańcu cywilizowanego świata. Z marnym skutkiem. Według brytyjskich badań w ostatniej dekadzie prawie 5 tys. dzieci Wayuu zmarło z powodu niedożywienia. Pełnowartościowy posiłek jest tam celem, głód codziennością. Premier League? Nierealnym snem. Przed Luisem Diazem nie było żadnego piłkarza w czołowych europejskich ligach, który pochodziłby z tego regionu Kolumbii. On przetarł szlaki.
Jako chłopiec miał szczęście, bowiem na jednym z miejscowych turniejów piłkarskich w La Guajirze zjawił się sam Carlos Valderrama, jeden z najwybitniejszych zawodników w dziejach kraju. Były pomocnik znany z umiejętności równie bujnych, co swoje afro, dostrzegł potencjał młodego Diaza. Ten był niski, wymizerowany, ale jednocześnie piekielnie szybki i zdolny. Brakowało mu piłkarskiego obycia, lecz wszystko nadrabiał kreatywnością, dynamiką, dryblingiem. To wyróżnia go do dziś. Z polecenia Valderramy skrzydłowy trafił na testy do FC Baranquilla, klubu z drugiej ligi kolumbijskiej. Tak naprawdę w wieku 18 lat dopiero zaczął swoją prawdziwą przygodę z piłką.
- Myśleliśmy, że będzie miał problem, aby zostać piłkarzem przez niedożywienie. Był bardzo szczupły. Przegrywał wszystkie pojedynki fizyczne z innymi dzieciakami. Ale pomimo to, na testach pokazał swój talent i spośród 400 kandydatów dostał się do 25-osobowego składu - wspominał na łamach “BBC” John Pocillo Diaz, jeden z jego pierwszych trenerów.
Gdy trafił do swojego pierwszego zawodowego klubu, natychmiast przygotowano dla niego specjalną dietę. Diaz był tak wychudzony, że musiał przybrać na wadze 10 kilogramów w ciągu kilku miesięcy, aby w ogóle nabrać sylwetki. Gdy posturą bliżej było mu do zdrowego człowieka niż wykałaczki, z miejsca stał się gwiazdą drugiej ligi kolumbijskiej. W swoim pierwszym sezonie strzelił szesnaście goli, poprowadził swój zespół do awansu do najwyższej klasy rozgrywkowej. Jeszcze nie był jednak gotowy na podbój Europy.
- Diaz miał spory problem. Jego zwyczajem było bieganie z głową wpatrzoną w piłkę. W ogóle się nie rozglądał, czasem zauważał, gdzie jest dopiero, kiedy wyjechał poza boisko. Był szybki, niezwykle utalentowany, piłke kleiła mu się do stóp. Ale musiał się uczyć - wspominał John Diaz na łamach “Goal.com”.
Rok 2019 był przełomowym momentem w karierze Kolumbijczyka. Najpierw dostał powołanie do seniorskiej reprezentacji, która szukała nowych gwiazd ze względu na zmierzch weteranów pokroju Jamesa Rodrigueza czy Radamela Falcao. Niedługo potem Diaz poszedł w ślady obu żywych legend “Los Cafeteros”. Dostał ofertę z FC Porto, które w przeszłości służyło za trampolinę dla właśnie Jamesa i Falcao, ale także Fredy’ego Guarina czy Jacksona Martineza. Napastnik trafił do Europy, chociaż nadal w każdej wolnej chwili wraca do La Guajiry, gdzie zaczęła się jego piękna podróż.

Król “Smoków”

- Trener Conceicao powiedział mi, żebym bawił się futbolem, robił to, co lubię, grał do przodu, bo to moja największa zaleta. Jestem mu bardzo wdzięczny za zaufanie - przyznał Diaz w wywiadzie dla “Marki”.
Trudno dziwić się trenerowi “Smoków”, który regularnie stawiał na nieopierzonego skrzydłowego ściągniętego z kolumbijskich “pastwisk”. Diaz, mimo kompletnego braku ogrania na europejskim poziomie, szybko odnalazł się w Porto. Pierwszy sezon zakończył z dorobkiem czternastu bramek i siedmiu asyst. Już wtedy zgłosiło się po niego Cardiff, oferując Portugalczykom kilkanaście milionów euro. Diaz podjął jednak mądrą decyzję i odrzucił propozycję angielskiego klubu. Prestiż gry na Wyspach to jedno, ale każdy wie, że Cardiff raczej nie jest kuźnią dryblerów i artystów. Prędzej tanich rzemieślników i boiskowych rzezimieszków, a Kolumbijczyka nie można zaliczyć do tej kategorii.
Diaz stosunkowo późno zaczął grać na profesjonalnym poziomie, jednak w Porto ten brak doświadczenia w ogóle nie dał o sobie znać. Co więcej, wychowanek FC Baranquilla już zdążył udowodnić, że blask wielkich piłkarskich scen nie wywołuje u niego tremy. W tym sezonie 25-latek strzelił dwa gole w starciach z Milanem. Przed rokiem rzucił na kolana całą defensywę Manchesteru City. Takie akcje są dziś zapętlane przez wszystkich kibiców Liverpoolu.
Ostatnie miesiące to zaś prawdziwe pasmo doskonałości w wykonaniu skrzydłowego. Jeśli ktoś wcześniej nie kojarzył zawodnika Porto, to ten głośno przedstawił się całemu światu podczas Copa America. Wówczas strzelił w trakcie całego turnieju cztery gole, tyle samo, co Leo Messi, który przecież dzięki tym występom zgarnął Złotą Piłkę. Przy czym Argentyńczyk tylko raz wpisał się na listę strzelców w fazie pucharowej, a Diaz strzelił trzy gole w półfinale i meczu o trzecie miejsce. W klasyfikacji dryblingów wyprzedził Neymara. A na deser strzelił takiego oto gola przewrotką i to przeciwko Alissonowi Beckerowi. Patrzeć, podziwiać, oprawić w ramkę.

Gotowy następca Mane

- Jestem niesamowicie zadowolony. Wierzę, że Luis to zawodnik, który uczyni nasz zespół lepszym teraz i w przyszłości. Kapitalny transfer - skwitował Juergen Klopp, kiedy Liverpool oficjalnie potwierdził zakup 25-latka.
Ten transfer od kilku miesięcy wisiał w powietrzu z jednego, banalnego powodu. Diaz po prostu zbyt mocno przerastał ligę portugalską, aby nadal grać w FC Porto. Na półmetku tego sezonu skrzydłowy wykręcił bilans szesnastu bramek i sześciu asyst. Spośród wszystkich zawodników grających w Primeira Liga zanotował też najwięcej strzałów i kontaktów z piłką w polu karnym przeciwnika. Kolumbijczyk, mimo gry na boku, notuje liczby jak rasowy snajper, chociaż bije w nim dusza rozgrywającego.
- Lubię strzelać gole, to oczywiste. Ale jeśli jest taka możliwość, szukam asysty. Czasem koledzy pytają mnie, dlaczego nie oddałem strzału w danej sytuacji. Ja wolę poszukać lepiej ustawionego kolegi, który też może trafić do siatki - tłumaczył.
Po podbiciu Ameryki Południowej i rzuceniu sobie na kolana ligi portugalskiej przyszedł czas na zdecydowanie największe wyzwanie w dotychczasowej karierze Kolumbijczyka. Liverpool wydał na niego aż 45 mln euro, przy czym kwota ta może wzrosnąć do 65 milionów po spełnieniu odpowiednich zmiennych. Ale “The Reds” pod żadnym pozorem nie kupili kota w worku. Statystyki jasno pokazują, że Diaz jest gotowy na Premier League, na grę na Anfield i na rywalizację z Sadio Mane. I wcale nie musi w niej stać na straconej pozycji.
Nowy nabytek powinien błyskawicznie odświeżyć atak LFC, który w ostatnich miesiącach aż zbyt mocno polegał na Mohamedzie Salahu. Egipcjanin notuje życiowe liczby, ale one-man army to za mało, żeby zagrozić Manchesterowi City. Nie można oczywiście zakładać, że momentalnie Diaz wygryzie Sadio Mane ze składu, jednak sama jego obecność w składzie powinna pozytywnie wpłynąć na Senegalczyka. Ten od pewnego czasu nie miał solidnego konkurenta i niestety, ale odbiło się to na jego formie. Od listopada strzelił on tylko dwa gole, ale nie miał prawa stracić miejsca w składzie na rzecz co najwyżej przeciętnych Takumiego Minamino czy Divocka Origiego. Teraz wreszcie nad Merseyside pojawia się zawodnik, który ma papiery na wielkie granie.
Diaz jest pierwszym tak kosztownym transferem Liverpoolu od czasu zakupu Alissona Beckera. Jeśli jednak Kolumbijczyk nadal będzie sukcesywnie czynił postępy, za kilka lat nikt nie wypomni mu tej kwoty. Co najwyżej będzie się mówiło o znakomitej decyzji włodarzy “The Reds”, którzy ubiegli konkurencję i sprowadzili do Anglii certyfikowanego wirtuoza.
TUTAJ znajdziesz TOP10 transferów zimowego okienka. Jest Diaz i inne gwiazdy!

Przeczytaj również