Twórca potęgi Liverpoolu opuszcza Anfield. Bez niego "The Reds" nie wróciliby na szczyt

Twórca potęgi Liverpoolu opuszcza Anfield. Bez niego "The Reds" nie wróciliby na szczyt
Aristaetle2465/shutterstock.com
Współtwórca obecnej potęgi Liverpoolu, człowiek odpowiedzialny za transfery Mohameda Salaha, Virgila van Dijka czy Andy’ego Robertsona oraz sprzedaż Philippe Coutinho, dyrektor sportowy Michael Edwards, zapowiedział, że opuszcza Anfield wraz z końcem sezonu. Kim jest budowniczy sukcesów “The Reds”?
Wszyscy uwielbiamy opowieści o działających za kulisami “bohaterach drugiego planu”. Jedna z takich futbolowych opowieści wraz z końcem sezonu dobiegnie końca. 40-letni Anglik w czasie dekady pracy w czerwonej części Merseyside przeszedł drogę na sam szczyt pionu rekrutacji, kompletnie zmieniając politykę klubu. To w dużej mierze dzięki niemu Juergen Klopp zdołał zbudować zespół, gotowy wygrać Ligę Mistrzów oraz Premier League. A warunki pracy, z uwagi na politykę właścicieli, wcale nie były idealne.
Dalsza część tekstu pod wideo
Każda historia ma jednak swój koniec. Edwards poinformował, że wraz z końcem rozgrywek opuści stanowisko. Pora więc przyjrzeć się jego zasługom dla sześciokrotnych zdobywców Pucharu Europy i docenić wkład w odbudowę jednej z najbardziej utytułowanych drużyn na Wyspach.

“Moneyball Expert”

Ostatnie lata w wykonaniu “The Reds” to praktycznie same udane zakupy. Tymczasem dekadę temu kibice zespołu z Anfield niemal przy każdym transferze mogli obgryzać paznokcie w przypływie stresu. Ilość “szrotu” mogła zatrważać, a zmagający się z problemami finansowymi klub drżał o miejsce w europejskich pucharach. Koszulkę z liverbirdem zakładały takie tuzy jak Christian Poulsen, Milan Jovanović czy Sotiris Kyrgiakos. 19-krotni mistrzowie Anglii pobijali brytyjski rekord transferowy dla Andy’ego Carrolla. Z dzisiejszej perspektywy dla postronnego kibica wygląda to śmiesznie. Jeśli jednak sympatycy ekipy Kloppa wracają do tamtych czasów, z pewnością budzą się w nich tylko smutek i inne negatywne emocje. Właśnie w takich realiach do Liverpoolu trafił Edwards, wtedy młody, zdolny spec od analizy, który ledwie kilka lat później pomógł położyć podwaliny pod wyczekiwane od dawna sukcesy.
- Michael Edwards zaczynał od posady analityka w Portsmouth. Pracował na tyle dobrze, że Harry Redknapp zabrał go ze sobą do Tottenhamu. Na White Hart Lane został ulubieńcem Daniela Levy'ego, ale Liverpoolowi udało się sprowadzić go do siebie - opowiada nam Jakub Schulz, redaktor portalu “Angielskie Espresso”.
Zanim klub wprowadzono na właściwe tory, musiały zajść w nim pewne zmiany. Zarząd dostrzegał nielogiczne decyzje pionu rekrutacji, wiedział, że niespójna polityka transferowa i nieprzemyślane transfery nigdzie ich nie zaprowadzą. Szukano odpowiednich rozwiązań, ludzi gotowych odmienić losy klubu. Na Anfield kilkukrotnie dokonywali zmian w strukturze zespołu.
- Damien Comolli, który zatrudnił Edwardsa, był pierwszym dyrektorem sportowym w historii klubu i pożegnał się z posadą po słynnym zaciągu Roya Hodgsona - kontynuuje Schulz. - Potem za transfery odpowiadał wcześniej specjalny komitet pod wodzą Iana Ayre (w jego składzie znajdował się m.in. obecny dyrektor sportowy). Ta komórka nie potrafiła jednak dopiąć transferów Jehwena Konoplianki, Alexa Teixeiry, czy… Mohameda Salaha. Na awans Edwardsa wpłynął fakt, iż “góra” szybko dostrzegła jego wielkie umiejętności, ale szansę dał mu brak kompetencji poprzedników.
To właśnie on okazał się odpowiednim człowiekiem. Mimo niedużego doświadczenia z pracy na tego typu stanowiskach, w listopadzie 2016 roku, w wieku zaledwie 37 lat, po kolejnej restrukturyzacji, zamienił posadę dyrektora technicznego na szefa pionu sportowego. Prezentował inne podejście od poprzedników. Jako były analityk przykładał zdecydowanie większą uwagę do “cyferek”. To właśnie to okazało się jego przepisem na sukces i zapewniło mu przydomek “Moneyball Expert”.
- Jesteśmy zachwyceni, że Michael przyjął nową posadę. Jest niesamowicie utalentowany i udowodnił swoją ogromną wartość dla klubu. Zarówno my, jak i Juergen [Klopp] wiemy, że Liverpool będzie silniejszy dzięki tej decyzji - mogliśmy wówczas przeczytać w oświadczeniu właścicieli.

Współtwórca potęgi Liverpoolu

Edwards pracuje na Anfield od dekady. Głównym odpowiedzialnym za transfery jest od pięciu lat. Podczas kadencji 40-latka klub przeszedł drogę od drużyny walczącej o miejsce w europejskich pucharach do wygranej Ligi Mistrzów i pierwszego tytułu w erze Premier League. To jemu fani mogą dziękować za sprowadzenie zawodników, stanowiących o sile zespołu i nakreślenie jasnego planu rozwoju zespołu po latach niepowodzeń - nie tylko na polu sportowym, lecz i organizacyjnym.
Wspomniany wcześniej komitet nie zgadzał się z wizją pracującego wówczas na Anfield Brendana Rodgersa, co uniemożliwiło osiąganie założonych celów. Dlatego po zmianie trenera postanowiono przeprowadzić restrukturyzację. W październiku 2015 roku stery zespołu przejął Juergen Klopp. Niewiele ponad rok później w wyniku zmian organizacyjnych na nowym stołku zasiadł Edwards. I stanął przed naprawdę trudnym zadaniem.
- Dyrektor sportowy odpowiada za politykę kadrową klubu w dłuższej perspektywie. Trenerzy się zmieniają, a dyrektor pozostaje i dba o ciągłość budowy drużyny - tłumaczy nam Schulz. - W przypadku “The Reds” wygląda to trochę inaczej, bo to Klopp pracuje dłużej od swojego współpracownika. Michael Edwards miał bardzo trudne zadanie, bo potrzeby Niemca musiał pogodzić z wymaganiami niezbyt rozrzutnych właścicieli, Fenway Sports Group. To zupełnie inna specyfika, niż w przypadku Chelsea, czy klubów z Manchesteru.
Wywiązał się jednak z niego świetnie. Wieść o planowanym odejściu Edwardsa ogromnie zmartwiła sympatyków mistrzów Anglii z 2020 roku. Mowa w końcu o facecie, który umożliwił Kloppowi zbudowanie jednej z najmocniejszych drużyn na świecie. Ich współpraca ułożyła się idealnie. Dyrektor sportowy doskonale rozumiał potrzeby trenera. A ten potem robił świetny użytek z kolejnych nazwisk, jakie mu kupowano, wyciskając z nich maksimum.
- Jeśli chodzi o zasługi dla Liverpoolu, wyżej oczywiście postawiłbym Kloppa. Edwards zasłynął ze świetnego bilansu transferowego i umożliwił tak szybką budowę światowej klasy składu mimo ograniczonych środków, ale bez Niemca nie byłoby mowy o sukcesie sportowym. Niemniej, zasługi Edwardsa są potężne - komentuje Schulz.
- Na Anfield nazywano go właśnie “Moneyball Expert” i to właśnie ten film idealnie obrazuje jego podejście - kontynuuje. - Anglik zbudował model statystyczny i potrafił interpretować go w taki sposób, by jak najlepiej ocenić umiejętności zawodnika i zminimalizować ryzyko transferowego niewypału. Do tego musiał dołożyć jeszcze element charakterologiczny, bo Klopp preferuje zawodników o szczególnym profilu mentalnym.
Wyczucie dyrektora sportowego dotyczące personaliów najlepiej obrazuje anegdotka, przytoczona przez portal “The Athletic”. Gdy na Merseyside trafił Mohamed Salah, niemiecki szkoleniowiec miał inny cel numer jeden na oku. Zniechęcony nieudaną przygodą Egipcjanina w Chelsea, marzył o pozyskaniu Juliana Brandta z Bayeru Leverkusen. Współpracownik potrafił go jednak przekonać, że to gracz Romy będzie stanowił najlepszy wybór. Efekty wszyscy znamy. Podobnie miało być również w przypadku Sadio Mane. Zamiast niego Klopp początkowo wolał podobno ściągnąć Mario Goetze. W tym przypadku również okazało się, że dyrektor ma niebywałego nosa.

Ulubieniec księgowego

Personalia i ich dopasowanie do koncepcji trenera to jedno. Druga sprawa to pieniądze. Właściciele Liverpoolu preferują “amerykański” styl zarządzania. Starają się ograniczać wkład własny do minimum i wolą, by to klub zarabiał na siebie. Dlatego pokaźne wydatki muszą być podparte zarobkami ze sprzedaży, a zakupy w rozsądnych cenach są na Anfield podwójnie cenne. I tutaj, oczywiście, Edwards również błyszczał przez całą swoją kadencję.
Wspomnieni już Salah i Mane, Virgil van Dijk, Alisson, Fabinho - jeżeli “The Reds” ściągali zawodnika do podstawowej jedenastki, to praktycznie zawsze był on gwarantowanym wzmocnieniem. Nawet jeżeli (jak w przypadku brazylijskiego defensywnego pomocnika) musieliśmy poczekać na jego odpowiednie “zadomowienie” się w nowym zespole. Co więcej, dużą część wartościowych pod względem sportowym transferów udało się dopiąć niewielkim kosztem.
Na Salaha wydano niecałe 40 milionów funtów. Dziś wygląda to na niebywałą promocję. Niedługo przed oficjalnym objęciem przez Edwardsa stanowiska dyrektora sportowego za darmo na Anfield przywędrował Joel Matip, do dziś stanowiący pierwszy wybór na środku obrony u boku van Dijka. W tym samym okienku ze spadkowicza Newcastle United kupiono Georginio Wijnalduma, a ten stał się jednym z ulubionych zawodników Kloppa. Edwards już wtedy miał podobno duży udział w poczynaniach transferowych.
Żaden inny “deal” do klubu nie przebije jednak ściągnięcia Andy’ego Robertsona. Liverpool ściągnął Szkota z relegowanego Hull City, szukając alternatywy dla zawodzącego Alberto Moreno. Nowy nabytek szybko okazał się strzałem w dziesiątkę i dziś można określić go mianem jednego z najlepszych lewych obrońców na świecie. A kosztował… około sześciu milionów funtów. Zapłacono za niego dziesięć “baniek”, ale w drugą stronę, za cztery, powędrował Kevin Stewart, zawodnik, dla którego w Merseyside nie widziano miejsca. Jeśli go nie znacie, to się nie dziwcie - 28-latek jest obecnie zmiennikiem w drugoligowym Blackpool.
To zresztą niejedyny niechciany piłkarz, z którego Michael Edwards zrobił świetny użytek. 40-latek to z pewnością prawdziwy ulubieniec księgowego oraz właścicieli. Dzięki jego polityce budżet regularnie zasilają wpływy z udanych sprzedaży. Biorąc pod uwagę okres od początku mistrzowskiego sezonu 2019/20, Liverpool jest zaledwie 40 milionów funtów na minusie, jeżeli chodzi o bilans transferowy. Dla porównania Manchester United jest pod kreską o prawie 300 milionów funtów, Arsenal o ponad 275, a granicę 100 baniek przekroczyły chociażby Aston Villa, West Ham czy Leeds United.
- Edwards zasłynął z genialnego “net spendu” i potężnego zarobku na niepotrzebnych graczach. Jego umiejętność sprzedaży pomogła zbudować obecny Liverpool, ale mi osobiście najbardziej imponowała jego skuteczność na rynku - uważa Schulz. - Kiedy spojrzymy na historię transferów “The Reds” za jego kadencji, to widzimy tylko dwa niewypały - Naby’ego Keitę i Alexa Oxlade’a-Chamberlaina, którzy i tak pokazali przebłyski tego, co widział w nich Edwards, ale na drodze do wielkiej kariery stanęły im urazy.
Sprzedaże Jordona Ibe’a, Dominica Solanke, Mamadou Sakho, Christiana Benteke, Rhiana Brewstera czy rezerwowego bramkarza Danny’ego Warda można tylko oklaskiwać. Za każdego z nich zainkasowano przynajmniej kilkanaście milionów funtów, a żaden po transferze nie dał żadnych powodów, by kibice za nim zatęsknili. Niezłą kasę udało się również wyciągnąć za Danny’ego Ingsa.
Najlepsza sprzedaż to jednak opchnięcie do Barcelony Philippe Coutinho. Brazylijczyk kręcił nosem przez ponad pół roku, próbował wymigać się od gry udawanym urazem, a i tak odszedł za prawie 150 milionów funtów. Dodatkowo dyrektor sportowy zdołał zawrzeć w umowie transferu kilka korzystnych klauzuli, m.in. konieczność dopłacenia 100 milionów euro do ewentualnej wynegocjowanej kwoty transferu, jeżeli “Barca” chciałaby kupić zawodnika Liverpoolu przed końcem 2020 roku.

Namaszczony następca

Naturalnym jest więc, że odejście Edwardsa nie pociesza kibiców 19-krotnych mistrzów Anglii. To bowiem jeden z głównych współautorów polityki, która doprowadziła ich na szczyt. “The Reds” wciąż utrzymują wysoką formę, lecz biorąc pod uwagę podejście właścicieli, osiągnięcie podobnych wyników sportowych wymaga odpowiedniej osoby odpowiadającej za wyszukiwanie wzmocnień.
I Edwards o to zadbał. Jego miejsce ma zająć bliski współpracownik Julian Ward. Człowiek stanowiący naturalne zastępstwo i, przynajmniej na papierze, gwarancję kontynuacji działań poprzednika.
- Ward jest zatrudniony w Liverpoolu już od dziewięciu lat. Wcześniej odpowiadał za skauting, a przed objęciem posady na Anfield pracował dla reprezentacji Portugalii i Manchesteru City. W poprzednim roku został asystentem Edwardsa, a ten namaścił go na swojego następcę - przybliża nam jego sylwetkę Schulz. - To zresztą naturalna kolej rzeczy w Merseyside - tak kolejno posadę menedżera obejmowali Bob Paisley po Billym Shanklym i Joe Fagan po Paisleyu. Promocja asystentów to nic nowego w Liverpoolu.
Zakulisowy bohater “The Reds” nie zdradził jeszcze swojego kolejnego przystanku. Pewnym jest jednak, że dostanie lukratywne oferty. To, co osiągnął w Merseyside, stanowi fenomenalną reklamę. A pamiętajmy, że to wciąż zaledwie 40-latek. Pierwsze prasowe plotki, łączące go z przenosinami do marzącego o potędze, kupionego niedawno przez inwestorów z Arabii Saudyjskiej Newcastle United zostały już zdementowane. Kolejne spekulacje mówią, że Red Bull chciałby go ściągnąć do Lipska.
Niezależnie od tego, gdzie powędruje Edwards, kibice jego nowego klubu bez dwóch zdań będą mogli odczuwać ekscytację. To fachowiec pełną gębą. Trochę w cieniu, trochę po cichu, pomógł w końcu odbudować potęgę Liverpoolu. I chociaż to Juergen Klopp stanowi prawdziwą twarz tego projektu sportowego, o zasługach Anglika nie można zapominać. Ich współpraca działała na zasadzie synergii. W tym przypadku jeden plus jeden nie dawało dwóch, a dwa i pół lub trzy.

Przeczytaj również