"Zapie***lają i nie wiedzą, że za darmo". Piłkarz oddany w zastaw knajpie i "Świr" z mieczem samurajskim

"Zapie***lają i nie wiedzą, że za darmo". Piłkarz oddany w zastaw knajpie i "Świr" z mieczem samurajskim
screen
Gdy kibic ogląda mecz piłkarski, zazwyczaj koncentruje się na grze poszczególnych drużyn, rozwiązaniach taktycznych, ciekawostkach statystycznych albo na ostatecznym rezultacie. Jednak za kulisami wielkich sportowych estrad często realizują się przeplatane rozmaitymi dialogami sceny, godne komedii kryminalnych reżyserowanych przez słynnego Guya Ritchiego.
Powyższe zdania nie są wprowadzeniem do scenariusza najnowszego filmowego hitu na wielkim ekranie. Za to serdecznie zapraszamy na świeżą porcję futbolowych anegdot zarówno z rodzimego, jak i europejskiego podwórka.
Dalsza część tekstu pod wideo

Smakowity Olgierd

Olgierd Moskalewicz to napastnik kojarzony głównie z występami w barwach Pogoni Szczecin czy Wisły Kraków. Próba podbicia Europy w wykonaniu piłkarza spaliła na panewce i - jak zwali go kibice - „Prawdziwy Portowiec” zawsze wracał na ojczyzny łono, najchętniej do szczecińskiego klubu. Tak naprawdę Pogoń była drugim domem pana Olgierda i gdyby tylko mógł, nigdy nie zasiliłby szeregów „Białej Gwiazdy”.
W 1999 roku Wisła wykupiła Moskalewicza i nie byłoby w tym nic dziwnego, ale biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich dokonano handlu napastnikiem Pogoni, sytuacja robi się zabawna. Otóż, w szczecińskiej restauracji „Korner”, gdzie zespół uczęszczał na posiłki, ze względu na narastające długi pieniężne w klubowej kasie, zastawiono kartę zawodniczą piłkarza i właśnie z tą knajpą działacze „Białej Gwiazdy” dokonali transakcji.
Kolega pana Olgierda z formacji ofensywnej Pogoni, Robert Dymkowski, dowiedziawszy się o manewrze włodarzy „Portowców”, zaczął nabijać się z komicznego incydentu. W kilku wywiadach udzielonych mediom powtórzył: „Dzisiaj na obiad zjedliśmy Olgierda Moskalewicza. Danie bardzo nam smakowało”. Sentencja głosząca, że jesteś tym, co jesz, nabiera tutaj zupełnie dosłownego znaczenia. „Nabiera go, ku**a, bezapelacyjnie”.

Przemytnicza wendetta

Thomas Ravelli, który w barwach kadry narodowej Szwecji zanotował aż sto czterdzieści trzy mecze, sięgając po medale MŚ oraz ME, do dziś jest wymieniany jako jeden z najlepszych golkiperów w dziejach skandynawskiej piłki nożnej. Niemniej w jego CV widnieje też refleks wyłapaniu rzutu kaktusem przez kibica Hammarby gołymi rękami, czy przygoda w samolocie, kiedy szwedzcy piłkarze wracali z wyjazdowej potyczki przeciwko Norwegii.
Legendarny bramkarz wraz z kumplami z reprezentacji czekał na pasażerów z USA, którzy zmierzali na festiwal motocyklowy do Göteborga, przez co start maszyny mocno odwlekał się w czasie. Gdy amerykańscy maruderzy wreszcie zameldowali swoją obecność na pokładzie, usiedli tuż za plecami Ravelliego. W ruch poszedł alkohol, zrobił się harmider, natomiast stewardessy nie reagowały na prośby bramkarza o uciszenie rozbrykanego towarzystwa.
Kiedy samolot wylądował na płycie lotniska Landvetter, Thomas natychmiastowo udał się w kierunku celników, po czym zakomunikował im o łamaniu prawa: „Panowie, w samolocie za mną siedziało trzech podejrzanych typów, którzy wciąż nawijali o przemycie narkotyków”. Potem szepnął słówko oficerowi podczas odprawy paszportowej i delikwenci znaleźli się w ogromnych tarapatach.
- Bezcenne było odprowadzić ich wzrokiem, gdy szli na kontrolę osobistą. Mam tylko nadzieję, że nie sprawdzili tych gagatków zbyt dogłębnie - wspominał zajście Ravelli.

Marsylski samuraj

W trakcie kariery Piotr Świerczewski był zawodnikiem wielu zasłużonych zespołów, ale najwięcej przeżył występując w trykocie Olympique Marsylia. Polak potrafił odpłacić pięknym za nadobne Zinedine’owi Zidane’owi, kiedy ten sprzedał mu cios z główki, doświadczył mnóstwa niebezpieczeństw i na własne oczy widział porachunki mafijne na Korsyce. Pewnego razu nawet wcielił się w rolę japońskiego wojownika.
Zbliżała się godzina druga w nocy, „Świr” spał sobie smacznie na kanapie w salonie marsylskiej posiadłości, gdy nagle jego uszu dobiegły dziwne dźwięki. Otworzył powiekę i zobaczył światło latarki. Pomyślał, że może syn bawi się przedmiotem, lecz wtedy rzucił krótkie spojrzenie na tarczę zegarka. Uznał, że to niemożliwe. Rozejrzał się i dostrzegł włamywaczy w kominiarkach. Pech nieproszonych gości polegał na tym, że pan Piotr miał pod ręką miecz samurajski, który przywiózł z wyprawy do Japonii.
- Przyczaiłem się, chwyciłem za miecz. Zacząłem ich gonić na bosaka w samych galotach. Jeśli ktoś to widział, miał ubaw. Chłopak w bieliźnie nagina po ulicach za jakimiś mężczyznami. W końcu ich dopadłem, ale oni wywrócili kosz na śmieci i ciskali we mnie butelkami. Czekałem aż wystrzelają się z tych butelek i gdy amunicja im się skończyła, usłyszałem kilka zdań po arabsku. Nagle przeskoczyli przez płot na jakąś następną posesję. Nie biegłem za nimi już dłużej - mówił Świerczewski w rozmowie z Izą Koprowiak z “Przeglądu Sportowego”.

Paryski numer

Tomasz Smokowski w jednym z programów „Misja Futbol” przytoczył interesującą historię dotyczącą Masona Greenwooda. Podczas spotkania PSG przeciwko Manchesterowi United w Champions League nikt ze sztabu szkoleniowego „Czerwonych Diabłów” nie był przygotowany na wejście nastolatka. Kiedy okazało się, że młody podopieczny Ole Gunnara Solskjaera jednak pojawi się na boisku, prędko poproszono klubowy sklep PSG o wykonanie prasowanki z numerem oraz nazwiskiem Greenwooda.
Koszulka przyniosła szczęście angielskiej drużynie, bowiem Manchester wyeliminował paryski zespół z europejskich pucharów. Swoją drogą, może to jest patent na obniżenie kosztów masowej produkcji drogich oryginałów. Koniec końców, któż z nas nie grał kiedyś w podróbkach wprost z targowiska? Na korzystny rezultat wpływa ciężka praca. Na temat wyników rozpisuje się prasa. Natomiast Greenwoodowi sukces wręcz wyprasowano.

Sycylijski telegram

Paolo Di Canio to postać powszechnie znana sympatykom włoskiej piłki nożnej. Na świecie pamiętamy go głównie z niespotykanego zagrania fair play, kiedy Trevor Sinclair wyprzedził golkipera drużyny przeciwnej, a ten - interweniując poza polem karnym - doznał skręcenia nogi. Paolo otrzymał dośrodkowanie i zamiast uderzyć na bramkę złapał futbolówkę, umożliwiając lekarzom bezzwłoczną pomoc medyczną.
Jednak Di Canio nigdy do świętoszków nie należał. Kiedy bronił barw Celtiku Glasgow, wywijał niezłe akcje Peterowi Grantowi. Pewnego razu, po wewnętrznym sparingu zespołu, udał się z Grantem i spółką na grilla. Zajęli bardzo długi stół w restauracji rybnej, za chwilę kelnerzy przynieśli olbrzymią tacę, na której leżał rekin o długości dziesięciu metrów. Przed wejściem do hotelu Włoch poprosił kompana, żeby zamówił dwie kawy i przyniósł je do pokoju. Po spożyciu cappuccino panowie położyli się do łóżek.
- Położyłem się do łóżka i czuję, że coś jest nie tak. Ruszyłem parę razy nogą, uderzyłem o materac i poczułem, jakbym dotknął plastikowej torby, albo bardziej wiadra pełnego galaretki. Zerwałem się, ściągnąłem prześcieradła, zapaliłem światło i zauważyłem głowę rekina. Podskoczyłem przerażony i już widzę, że Paolo wybiega z pokoju. Zdjąłem gaśnicę ze ściany i gonię go, żeby go nią walnąć. Krzyczałem: „Zabiję cię”! - relacjonował Grant.
Od razu widać, że Di Canio to miłośnik „Ojca Chrzestnego” pióra Mario Puzo.

Panie Smuda, podaj cegłę!

Skoro przystawki i danie główne mamy już za sobą, nadeszła pora zaserwować deser. Dzisiaj obsługuje nas niezastąpiony Franciszek Smuda, któremu przypomniała się kapitalna anegdota odnośnie przygotowań Widzewa Łódź do walki w Lidze Mistrzów i pewnej firmy budowlanej. Nie chcemy trzymać Was dłużej w niepewności, więc zapraszamy do skosztowania wyrobów „Franza” w poniższym materiale wideo. Życzymy smacznego!
Która z powyższych opowieści najbardziej przypadła Wam do gustu? Jakie anegdoty są najbliższe Waszym sercom? Na propozycje zabawnych historyjek czekamy w komentarzach.
Mateusz Połuszańczyk
Redakcja meczyki.pl
Mateusz Połuszańczyk , Mateusz Połuszańczyk
09 Jun 2020 · 10:20
Źródło: Twitter/Misja Futbol/The Sun/YouTube

Przeczytaj również