Zbigniew Boniek: Jeśli Kubie nie podoba się trener, to niech go zwolni, a nie krzyżuje [NASZ WYWIAD]

Zbigniew Boniek: Jeśli Kubie nie podoba się trener, to niech go zwolni, a nie krzyżuje [NASZ WYWIAD]
Marcin Kadziolka/Shutterstock
Miesiąc przed startem mistrzostw Europy rozmawiamy ze Zbigniewem Bońkiem o zbliżającym się turnieju, ale i o zakończeniu ligi: - W Warszawie chorują na obsesję sukcesu. Natomiast w Poznaniu za łatwo przechodzi się do porządku dziennego, gdy kolejny sezon kończy się bez pucharu. Nie podobała mi się ostatnia manifestacja Kuby Błaszczykowskiego wobec trenera. Kuba ma wszystkie narzędzia, żeby takie sprawy rozwiązywać inaczej. Jeśli nie podoba mu się Peter Hyballa, niech go po prostu zwolni, a nie krzyżuje w transmisji telewizyjnej - mówi nam Boniek.


TOMASZ WŁODARCZYK: Mistrzostwa Europy ruszają dokładnie za miesiąc. Jak pana przeczucia?
Dalsza część tekstu pod wideo
ZBIGNIEW BONIEK: Jesteśmy gotowi. Ze swojej perspektywy patrzę na aspekt organizacyjny. Wszystko jest dopięte na ostatni guzik - cała logistyka, terminy, godziny przylotów i odlotów na mecze. Piłkarze będą przygotowywać się i mieszkać w fantastycznych warunkach. Pozostaje aspekt sportowy zależny od wielu czynników - formy, zdrowia, a nawet szczęścia. To już jest jednak po stronie zawodników i selekcjonera.
W przypadku naszej grupy doszło do wielkich zmian. Ostatecznie podczas turnieju zamieszkamy w Polsce - w Opalenicy i Sopocie. Konsultowaliście ten wybór z piłkarzami? Słyszę, że są z tego rozwiązania bardzo zadowoleni.
Nie konsultujemy takich tematów, ale to dobrze, że są zadowoleni. Lubię sobie z nimi nieoficjalnie pogadać więc znam ich zdanie natomiast sam byłem na kilku ważnych imprezach i wiem, czego potrzeba piłkarzom. Mogą być spokojni o komfort przygotowań. Podczas moich dwóch kadencji zawsze przykładaliśmy dużą wagę do jakości funkcjonowania reprezentacji i na to ani trenerzy, ani piłkarze na pewno nie mogli narzekać. Cieszę się, że znów będziemy mieszkać w Polsce. Nigdy nie uciekaliśmy z kraju, bo dobrze czujemy się wśród swoich. Do ostatnich dwóch turniejów przygotowywaliśmy się w Arłamowie i niczego nam nie brakowało. Kiedyś modne było uciekanie za granicę, do alpejskich wiosek. Uważam, że jest to zupełnie niepotrzebne, bo mamy świetne warunki pod nosem i chcemy z nich korzystać. Nie ma sensu zamykać się w jakiś twierdzach i uciekać przed fanami. Wręcz przeciwnie. Dają zespołowi dobrą energię. Gdyby nie zmienili nam lokalizacji, mieszkalibyśmy w Dublinie, gdzie prędzej spotkasz Polaka niż Irlandczyka więc tam też byłoby nam dobrze.
Stresowała pana zmiana logistyki i rozstrzał pomiędzy Sankt Petersburgiem i Sewillą?
Na pewno jest to jakiś aspekt, który należało przeanalizować. Nie chcę mówić o problemie, bo tylko słabi nie są w stanie dostosować się do warunków jakie zastają. Wzięliśmy to na klatę, wybraliśmy nową bazę, zaplanowaliśmy loty i walczymy o jak najlepszy wynik. Nie ma sensu teraz narzekać. W ten sposób na pewno nie wygramy żadnego meczu.
Zna pan już wstępną listę trzydziestu zawodników powołanych na EURO, jaką ogłosi w poniedziałek Paulo Sousa?
Często rozmawiamy i na pewno dowiem się od selekcjonera a nie z gazet, ale nie zaprzątam sobie głowy konkretnymi nazwiskami. To zadanie dla trenera. Wstępna lista nie będzie pewnie oznaczać, że dokładnie tylu zawodników pojawi się na zgrupowaniu w Opalenicy. Według mnie ta grupa powinna być zawężona do 26-27 nazwisk, a reszta czekać w gotowości, aby nie tworzyć niepotrzebnej presji wewnątrz grupy. Dwa lata temu kadra była szeroka, w Arłamowie miał odbyć się mecz kontrolny, który mógł przesądzić o kilku powołaniach. Niektórzy się stresowali, czekali w napięciu, a na koniec przyszła wielka burza i sparing został odwołany. Kreowanie takiej atmosfery uważam za niepotrzebne. Wtedy najlepiej na zgrupowaniu wyglądali Przemysław Frankowski i Sebastian Szymański, a na mundial nie pojechali, bo nie znaleźli uznania w oczach selekcjonera. Zawodnicy to widzieli. Nie wiem, czy dobrze to na nich podziałało.
Jak pan ocenia pierwszy etap pracy Paulo Sousy z perspektywy prezesa?
Wiadomo, że na wierzchu zawsze są wyniki. One zostają w głowie i liczą się najbardziej w oczach kibiców czy mediów. Natomiast staram się spojrzeć na jego pracę szerzej. Sousa dobrze wkomponował się w naszą rzeczywistość, a jednocześnie cieszę się, że jest spoza środowiska. W ten sposób ma absolutnie czyste przemyślenia. Nie sugeruje się nikim i niczym. Na pierwszym zgrupowaniu zrobił wiele dobrego. Podejmuje odważne decyzje. Jest inteligentny. Dużo analizuje, ale na część efektów trzeba jeszcze poczekać. Nie da się wszystkiego zrobić w kilka dni. Pamiętajmy też, że na koniec to nie trener wybiega na boisko. Zawodnicy muszą starać się jak najlepiej zrealizować plan i to na nich spoczywa największa odpowiedzialność. Po marcowych meczach możemy czuć pewien niedosyt. Przy odrobinie szczęścia nasz bilans punktowy w grupie el. MŚ mógł być nieco lepszy.
Jedną z pierwszych ważnych decyzji selekcjonera było wybranie Wojciecha Szczęsnego na pierwszego bramkarza. Tymczasem ma on teraz słabszy moment w Juventusie. Sousa nie związał sobie tą decyzją rąk?
Wcześniej narzekaliśmy, że od lat nie ma jasnej hierarchii w bramce. Że kolejni selekcjonerzy nie mają odwagi postawić na jednego zawodnika. Zawsze będzie grupa niezadowolonych. Sousa podjął taką decyzję i trzeba ją respektować. Na tym polega jego praca, aby dokonywać trudnych wyborów. Nie sądzę, żeby Wojtek był problemem tej kadry. Oglądałem ostatnie mecze Juventusu i faktycznie może ma słabszy okres. Tak już jest, że jak ci idzie, to wyciągasz wszystko, a jak jesteś pod kreską, potkniesz się na sznurówce. Mam pełne zaufanie do Wojtka, Łukasza Fabiańskiego czy Łukasza Skorupskiego. Polemika wokół tej pozycji była, jest i będzie. Jak stoi jeden, to dlaczego nie drugi. I odwrotnie. Obyśmy mieli więcej takich problemów.
Jak pan ocenia ligę na finiszu sezonu?
Ten sezon pokazał, że możemy mieć atrakcyjne rozgrywki bez dodatkowych kolejek, podziału na grupy czy dzielenia punktów. Wyobraźmy sobie, że w tym roku spadałyby trzy zespoły. Atmosfera wokół końcówki sezonu byłaby nieprawdopodobna. Wreszcie dojdziemy do normalnej formuły - 18 zespołów i 34 kolejki. Musimy ustabilizować rozgrywki. Mam nadzieję, że tego formatu już długo nikt nie będzie ruszał. Doszliśmy do momentu, gdzie organizacyjnie nadrobiliśmy do Europy sporo. Natomiast wciąż brakuje nam jakości piłkarskiej i nad tym trzeba pracować. Polskie kluby muszą co roku grać w Europie. Inaczej nie podniesiemy poziomu ligi. Nie sprowadzimy do niej lepszych piłkarzy. Nie będziemy zarabiali więcej. Co roku powinniśmy mieć dwóch reprezentantów w fazie grupowej europejskich pucharów, ale niestety cały czas jest to duży problem.
Chociażby dla Legii, która dość łatwo zdobyła kolejne mistrzostwo Polski.
Legia w obecnej konfiguracji musi co roku wygrywać tytuł. Tym bardziej w przypadku, gdy nie ściga jej Lech. W pewnej skali oba są dla naszej piłki takimi klubami jak Barcelona i Real dla ligi hiszpańskiej. Jeśli którejś z tych drużyn nie ma w wyścigu po mistrzostwo, to jest to sensacja. Legia i Lech pod względem finansowym, organizacyjnym czy zaplecza kibicowskiego muszą bić się o Europę. Natomiast jeśli w Poznaniu skapitulowali w lidze, Legia musiała wygrać ze zdecydowaną przewagą. Bardzo pozytywnie zaskoczył mnie Raków, który niemal cały sezon grał na wyjeździe, a zdobył wicemistrzostwo. Dołożył Puchar Polski. To fajny projekt. Przemyślany, zorganizowany, tworzony w oparciu o zdrowy rozsądek. Bez zadufania i pompowania oczekiwań. Papierkiem lakmusowym będą dla Częstochowy europejskie puchary. Dadzą im odpowiedź, w którym są miejscu. Dziś siłą Rakowa jest właściciel, trener, wypracowane schematy, dobre przygotowanie fizyczne, ale nie gwiazdy. Zobaczymy, jak to odpali na większej scenie.
Nie drażni pana opieszałość w budowaniu stadionu w Częstochowie?
W Polsce odbywa się ono w oparciu o samorządy. Bez polityki ciężko samemu zrealizować tak dużą inwestycję. Oczywiście, że drażni mnie ta sytuacja, ale na końcu ważniejszy jest sport. Raków pokazał, że w tym najważniejszym aspekcie świetnie się broni. A stadion będzie miał. Na razie mały, skromny, ale spełniający wymogi. Jeśli w mieście dojdą do wniosku, że warto postawić obiekt jak na przykład Arena Lublin, to chwała im za to. Ani Raków, ani PZPN takiego stadionu w Częstochowie nie postawią.
Co się stało z Lechem?
Lech to takie miejsce, gdzie więcej mówią, czy się lepiej kogoś sprzedało niż wygrało mecz. Jest portem, do którego każdy chce zawitać, ale potem jak najszybciej wypłynać dalej. Trudno w takiej konfiguracji mówić o budowaniu sukcesu sportowego. Lech jest kochany w całej Wielkopolsce. Powinien dawać więcej radości kibicom niż księgowej. Sprzedawać, kiedy opłaci się to klubowi a nie piłkarzowi. Przeciwny układ powoduje ciągłą rotację. Gdy już coś zbudujesz, za chwilę znów musisz zaczynać od fundamentów. Lechem zarządzają ludzie inteligentni, ale nie wiem czy nie bardziej kręcą ich liczby na koncie niż trofea w gablocie. Klub ma niesamowity potencjał. Miasto, stadion, akademia, kibice, marka - to w zasadzie wszystkie składniki, żeby być mocnym średniakiem w Europie. Potrzeba im tylko więcej determinacji do wygrywania. Legia to ma, Lech nie. W Warszawie chorują na obsesję sukcesu. Natomiast w Poznaniu za łatwo przechodzi się do porządku dziennego, gdy kolejny sezon kończy się bez pucharu. Szkoda, że Lech więcej nie zaryzykował, gdy już awansował do fazy grupowej Ligi Europy. Wydał więcej na dobrych piłkarzy, sprzedał mniej zawodników za granicę, nieco dłużej ich przetrzymał. Być może teraz kończyłby sezon w innym miejscu, a finalnie z większym zyskiem za piłkarzy.
W dużych tarapatach jest Wisła Kraków.
Regularnie oglądam ligę i muszę szczerze powiedzieć, że nie podobała mi się manifestacja Kuby Błaszczykowskiego po strzelonym golu. To było ostentacyjne pokazanie, co myślę o trenerze, którego sam zatrudniłem. Kuba ma wszystkie narzędzia, żeby takie sprawy rozwiązywać inaczej. Jeśli nie podoba mu się Peter Hyballa, niech go po prostu zwolni, a nie krzyżuje w transmisji telewizyjnej. Wisła ma więcej problemów niż osoba trenera.
Jakich?
Kuba powinien po sezonie założyć marynarkę i krawat. Być właścicielem w stu procentach odpowiedzialnym za pion piłkarski. Dziś na boisku to trzydzieści procent piłkarza z najlepszych lat. Jeśli go to satysfakcjonuje, to nic mi do tego, ale kiedyś każdy musiał powiedzieć pas. Kuba miał dużo poważnych kontuzji. Ciężko mu trenować z pełnym obciążeniem czy grać więcej niż 20-30 minut. W poniedziałek miałem operację kolana. Lekarze powiedzieli mi, że była w nim skumulowana cała moja kariera. Wiele różnych dolegliwości. Też musiałem skończyć grać szybciej, niż bym pewnie tego chciał. Takie jest życie. Według mnie dla Wisły byłoby lepiej, gdyby Kuba, który ma bogate CV, wielkie doświadczenie i status, spożytkował całą swoją energię na budowanie klubu pod względem organizacyjnym. Rozkrok pomiędzy piłkarzem i właścicielem nie jest dobry. W szatni zawodnicy lubią mieć wolność. Ponarzekać sobie w swoim gronie na klub, a jeśli obok siedzi szef, to robi się niezręcznie. Nie może to funkcjonować dobrze. Wisła jest w trudnym momencie i życzę jej wszystkiego najlepszego. Natomiast klucze do rozwiązania wielu problemów ma Kuba. Hyballi już w Krakowie nie ma. Słyszę, że Kuba chce jeszcze pograć rok lub dwa. Pewnie da radę jeszcze i ze cztery, tylko czy on naprawdę tego potrzebuje przy karierze, jaką zrobił? Nie wiem. Tak jak mówiłem. Jeśli kręci go to, że zdobędzie bramkę z wolnego po strzale w środek bramki, to nic mi do tego.
Wracając na chwilę do Europy. Ile telefonów odebrał pan w ostatnich tygodniach po wybraniu na wiceprezydenta UEFA?
Sporo. Jedni dzwonili z gratulacjami, inni zapomnieli numeru telefonu, bo pewnie sukces Bońka nie do końca jest im na rękę. Osobiście nie podniecam się tym, ani przesadnio nie chwalę. Mojego życia to jakoś nie zmieni. Nie będę chodził po domu w garniturze z przypiętymi medalami i przeglądał się w lustrze. Oczywiście jest to dla mnie nobilitacja i indywidualna nagroda za poprzednie cztery lata pracy w Komitecie Wykonawczym. Aleksander Ceferin sam zapytał, czy nie chciałbym pracować z nim jeszcze bliżej. Często rozmawiamy, doradzam mu w kwestiach sportowych i jak widać to docenił. Jest to tytuł bardziej polityczny niż administracyjny. Nie muszę siedzieć przy biurku i przerzucać ton dokumentów. To bardziej kwestia podejmowania strategicznych decyzji.
A propos takowych, gdzie odbędzie się tegoroczny finał Ligi Mistrzów?
To wciąż spora niewiadoma z powodu pandemicznych obostrzeń. Dziś nie da się robić piłki bez polityków, którzy przez COVID wiele kwestii mogą łatwo zablokować. Anglicy wciągnęli Turcję na czerwona listę i z tego powodu oba kluby, Manchester City i Chelsea, po rozegraniu meczu w Stambule musiałyby po powrocie do kraju odbyć kilkunastodniową kwarantannę. To niemożiwe z powodu EURO. Jeśli stanowisko brytyjskiego rządu w tej kwestii szybko się nie zmieni, obecna lokalizacja finału jest zagrożona. A to z kolei powoduje ogromne problemy logistyczne. Powstają awaryjne koncepcje. Możliwość rozegrania meczu na Wembley lub w Lizbonie. Myślę, że w tym tygodniu wszystko powinno być jasne.

Przeczytaj również