Zbigniew Boniek: "Niejaki Lewandowski"? Takie opinie są kompromitujące i śmieszne [NASZ WYWIAD]

Zbigniew Boniek: "Niejaki Lewandowski"? Takie opinie są kompromitujące i śmieszne [NASZ WYWIAD]
Adam Starszyńsi / Press Focus
Czepianie się Roberta Lewandowskiego, że odebrał order państwowy i jaki na tej uroczystości miał zegarek, jest niebywałe. Tylko kompromituje tych ludzi i ich wiedzę na wielu poziomach. Dziś jesteśmy narodem mocno podzielonym. Jedna strona chce narzucać drugiej, co komu wolno a czego nie. W tym wypadku, od kogo można przyjąć order. Jeśli Robert miał ochotę pójść i go odebrać, nikomu nic do tego - mówi nam w obszernym wywiadzie prezes PZPN, Zbigniew Boniek.
W wywiadzie Zbigniew Boniek mówi o:
Dalsza część tekstu pod wideo
  • debiucie Paulo Sousy
  • wyborach selekcjonera na mecz z Węgrami
  • ostatniej burzy wokół Roberta Lewandowskiego
  • nowym formacie Ligi Mistrzów, który ma zostać zatwierdzony w najbliższą środę
  • protestach w sprawie organizacji mundialu w Katarze
TOMASZ WŁODARCZYK: Paulo Sousa jest pod debiucie. Jak pan ocenia spotkanie z Węgrami?
ZBIGNIEW BONIEK: Nie interesował mnie jego debiut, tylko występ reprezentacji. W jaki sposób była przygotowana do meczu grupa piłkarzy, która odpowiada za wynik. Po spotkaniu najbardziej smuci mnie opinia byłych piłkarzy, którzy powinni widzieć więcej, a wypowiadają głupoty. Liczą się dla nich koledzy, kogo reprezentują w reprezentacji czy kto im nie pasuje. Znacznie lepsze analizy spotkań przeprowadzają dziennikarze, którzy szukają głębszych wniosków. Wielu krytyków skupiło się na tym, czy Michał Helik mógł w takim meczu zadebiutować kosztem bardziej doświadczonego Kamila Glika. A ja się pytam, dlaczego nie? Dziś nie ma już spotkań towarzyskich, aby bez konsekwencji wprowadzać ludzi do składu. Kiedyś musimy zacząć przyglądać się innym zawodnikom. Nie jest to kwestia samego Kamila, którego bardzo szanuję, ale koncepcji na przyszłość. Glik jest potrzebny tej kadrze. Ma wielkie doświadczenie i swoje atuty, ale każdemu lecą lata. To normalne, że selekcjoner chce poznać, jakie ma opcje na różnych pozycjach. To samo tyczy się Sebastiana Szymańskiego. Na prawym skrzydle mógł zagrać ktoś inny, ale wybiegł on, bo taka była decyzja selekcjonera. W kolejnych meczach wybór może paść na kogoś innego.
Czyli nie uważa pan, że selekcjoner popełnił błędy personalne w wyjściowym składzie?
Helik zagrał bardzo przyzwoity mecz. Pokazują to statystyki. Kamil wszedł, bo Michał był zagrożony czerwoną kartką, i też dał radę, co pokazuje, że nie musimy być ograniczeni do dwóch nazwisk na środku obrony. Możemy dopasowywać rozwiązania do przeciwnika. Czy nasza gra w defensywie wyglądała o wiele lepiej po wejściu Glika? Też dopuściliśmy się prostych błędów przy trzeciej bramce dla Węgrów. To prawda, że Helik grał bezpiecznie. Normalne, że mógł być trochę stremowany i przez to nie szukał kwadratowych jaj. Natomiast nie demonizujmy takich debiutów. Musimy być odważni we wprowadzaniu nowego pokolenia piłkarzy i popieram takie działania Sousy. Michał nie był widoczny, przez co jego ocena została zaniżona, ale nie popełniał więcej błędów niż inni. A trzeba sobie otwarcie powiedzieć, że w tym spotkaniu indywidualnych wtop skutkujących bramkami było bardzo dużo. Tego żaden trener nie jest w stanie przewidzieć i skontrolować. On odpowiada za pewną strategię.
Która dość mocno się zmieniła.
I dobrze. Powiedzenie, że „najważniejsze to zagrać na zero z tyłu” mnie męczy. Wolę przegrać sześć meczów i wygrać cztery niż dziesięć zremisować. Odbiór byłby słaby, a punktów więcej. Gra bezpieczna, wiecznie ustawiona na kontratak, z głębokim bronieniem to świetne alibi, ale nie rozwija żadnego zespołu. Chciałbym, żebyśmy zaczęli zmieniać nasze podejście do meczu. Grali atrakcyjnie. Narzucali swój styl. Takie spotkania jak z Węgrami pewnie jeszcze się przydarzą. Przydarzały się wcześniej z gorszymi, jak choćby z Kazachstanem za Adama Nawałki, gdzie prowadziliśmy 2:0, a zremisowaliśmy 2:2. Natomiast w Budapeszcie podobało mi się nasze posiadanie piłki i gra wysokim pressingiem, co oczywiście doprowadziło także do utraty goli. Taki styl mocno obnaża błędy indywidualne. Łatwo o bycie skontrowanym. Wpadki będą minimalizowane wraz z doświadczeniem i przyzwyczajeniem do nowej mentalności. Jestem tego pewien.
Pierwsza połowa się panu podobała? Nawet nie oddaliśmy celnego strzału.
Fakt, że trudno nam było kreować sytuacje. Natomiast strukturalnie graliśmy dobrze. Mocno naciskaliśmy, mieliśmy aż dziewiętnaście odbiorów na połowie przeciwnika, który właściwie nie istniał. Ale wykorzystał nasze błędy indywidualne i strzelił gola. To trzeba eliminować. Nie wiem, czy taki styl jest lepszy czy gorszy. Jest inny. Atrakcyjniejszy. Na pewno wymaga maksymalnej koncentracji. Na boisku najbardziej muszą myśleć ci, którzy nie mają piłki. Gramy wysoko i ryzykownie. Jeśli kolega straci piłkę, może pójść kontra. Trzeba się przed tym zabezpieczyć. Analiza meczu w Polsce często ogranicza się do wyniku końcowego. To płytkie. Czytam, że byliśmy beznadziejni w pierwszej połowie, ale gdy spojrzy się nieco głębiej, łatwo udowodnić, że to powierzchowne myślenie.
Czy jednak zmiany, których dokonał Sousa nie były pewnym manifestem: „Okej, popełniłem błąd. Nie trafiłem z personaliami”?
Nie mam zamiaru płynąć z nurtem opinii. Co właściwie znaczy, że trener przyznał się do błędu? Spójrzmy też na odpowiedzialność piłkarzy, którzy nie wykonali zadania. To oni grają. Czy Szymański był słaby na prawym skrzydle? Tak. Dał niewiele. Zaprezentował słabą formę tego konkretnego dnia. Przecież nie sama pozycja ograniczała go do zagrania kilku dobrych piłek. Czy Jan Bednarek popełnił błąd przez wybór trenera? Nie. On się czasami zdarza. Podobnie jak ustawienie Wojciecha Szczęsnego przy pierwszej bramce. Wojtek jest zbyt inteligentnym gościem, żeby nie wiedzieć, że też zawalił. Mógł się lepiej ustawić i nas uratować. Takie sytuacje się zdarzają, a trener musi korygować swoje założenia. Wystawia drużynę, która daje mu najwięcej gwarancji. W wyjściowej jedenastce nie widziałem szalonych, nielogicznych pomysłów. Takich głosów nie słyszałem też na zewnątrz. Natomiast boisko zweryfikowało, że niektórzy nie dawali sobie rady w tym konkretnym dniu. Rolą trenera jest to poprawić. Sousa to potrafił. Potrafił to też Jerzy Brzęczek, który miał bardzo dobre wyczucie do korygowania scenariusza meczu. Natomiast podejście do tego w formie, że „trener popełnił błąd”, jest bezsensowne. Czy popełnił błąd, że wystawił Bednarka? Czy popełnił błąd, że wystawił Szczęsnego? Nie. To bardzo dobrzy piłkarze. Tak samo jak dobrym piłkarzem jest Glik, ale trener podjął taką decyzję na konkretny mecz i posadził go na ławce, co nie znaczy, że posadził go tam na zawsze. Nie wiem tego. Nie oceniajmy wszystkiego przez zero-jedynkowy pryzmat. Jak Boniek by grał i kopał się w czoło, to nie jest to wina selekcjonera, tylko Bońka. Gdyby go zmienił, czy przyznałby się do błędu? Nie. To Boniek grał poniżej oczekiwań, które przed nim stawiano. Coraz bardziej wydaje mi się, że to nie piłkarze grają mecze, a trenerzy. Są schowani za doradcami i mediami społecznościowymi, przez co ściągają z siebie odpowiedzialność. Trudno ich krytykować, powiedzieć kilku gorzkich słów, bo potem nie dostanie się wywiadu. Tak niestety działa dziś świat.
Sousa bardzo konkretnie wskazywał na konferencji prasowej, co w tym meczu nie funkcjonowało i kto popełnił błędy.
I dobrze. Tak jak zawodników chwalimy, tak samo można powiedzieć głośno, gdy coś nie działa jak trzeba. Dziś jesteśmy trochę za wrażliwi. Nie można nikomu nic powiedzieć. Chyba, że jest to tona komplementów. Obserwuję wyścig, kto bardziej schlebi któremu piłkarzowi. A konstruktywna krytyka też jest dobra. Myślę, że selekcjoner nikogo przez nią nie skreśla, a jedynie mówi, co dzieje się na boisku. Nie mydli oczu, gdy Bednarek lub Szczęsny się źle ustawi, Szymański będzie trochę poza meczem, a Moder nie wypełni jego wszystkich założeń. Każdy popełnia błędy. To jest absolutnie normalna rzecz. Natomiast miażdżenie jednego czy drugiego bez trzymanki, tak samo jak chwalenie, to populizm. Łatwa promocja przy dużych nazwiskach, gdy każdy może dziś wyrazić swoją opinię.
A propos populizmu i opinii, śledził pan dyskusję wokół orderu i zegarka Roberta Lewandowskiego?
Czepianie się Roberta, że odebrał order państwowy i jaki na tej uroczystości miał zegarek, jest niebywałe. Tylko kompromituje tych ludzi i ich wiedzę na wielu poziomach. Czytałem wpis pani Magdaleny Środy. Pani Magdalena, wybitna filozof, która w życiu pewnie sama dostała kilka nagród, zaczyna swój tekst od sprowadzenia człowieka do pogardliwego przymiotnika „niejaki”. Powiedzenie „niejaki Lewandowski” ośmiesza sens jej opinii. Ludzie inteligentni, a zakładam, że pani Środa inteligentna jest, muszą wiedzieć, co się wokół nich dzieje. Sprowadzenie Lewandowskiego do „niejakiego” kopacza piłki jest tak płytkie, że aż przykre. Robert Lewandowski jest globalną marką. Człowiekiem, który wykracza daleko poza swoją dyscyplinę. Dziś pół świata wie, kim jest. Jego postawa i droga do miejsca, w którym się znalazł, inspiruje miliony dzieci. Zachęca nie tylko do ruchu, a dziś mamy wielki problem otyłości, ale także do samodyscypliny, ciężkiej pracy, obrania jakiejś drogi w życiu. Robert potwierdza, że marzenia się spełniają. Jest drogowskazem. Dyscyplina, w której stał się wybitny, nie ma znaczenia, choć pani Magdalena i inni krytycy Roberta powinna także wiedzieć, że futbol to coś więcej niż kopanie piłki przez dwudziestu dwóch ludzi. Na jego najwyższym poziom dostaje się elita. To ogromna gałąź biznesu. Wielka rozrywka, która wpływa na życie ludzi na całym świecie. Ma ogromne znaczenie w wymiarze społecznym i kulturowym. Czy to dla kogoś tak inteligentnego, jak pani Środa, może być nieoczywiste, skoro o futbolu i jego wpływie na świat powstało wiele książek socjologicznych oraz prac naukowych?
W przypadku wielu ataków meritum sprawy leżało gdzie indziej. Lewandowskiego nie atakowano za bycie Lewandowskim, ale że odebrał order z rąk Prezydenta RP, Andrzeja Dudy.
Dziś jesteśmy narodem mocno podzielonym. Jedna strona chce narzucać drugiej, co komu wolno a czego nie. W tym wypadku, od kogo można przyjąć order. Skoro prezydent został wybrany w demokratycznych wyborach, to reprezentuje on nasz kraj i naród. W imieniu kraju, instytucji i obywateli wręczył więc Robertowi Lewandowskiemu order, który myślę, że w mniemaniu większości Polaków - bez względu na ich preferencje polityczne - mu się należał. Jeśli Robert miał ochotę pójść i go odebrać, nikomu nic do tego. Ja też byłem w Pałacu Prezydenckim. Zostałem zaproszony i było mi przyjemnie. To pośrednio wyróżnienie całej polskiej piłki i każdy takie wyróżnienie lubi otrzymać. Być docenionym. Czy to ze strony prezesa w swojej firmie czy przez kraj, którego reprezentuje Prezydent RP. Natomiast nie rozumiem, co ma na celu sprowadzanie Lewandowskiego do poziomu „niejakiego”. Ciche wyśmiewanie, że kopie jakąś piłkę i uprawia sobie „tylko” sport, pokazuje braki w wiedzy. Od pani Środy można wymagać więcej niż od tanich krzykaczy. Historycznie sport miał i ma gigantyczne znaczenie. Już w starożytności igrzyska łagodziły konflikty i dawały ludziom wytchnienie. Przez setki lat sport, także w polityce, łagodził obyczaje. Dziś ma kolosalne znaczenie dla dzieci, które w sportowcach widzą swoich idoli. Dzięki temu chcą być takie jak one. Zdrowiej rosną, mają większe ambicje, wyznaczają sobie długofalowe cele. Im więcej dziewczynek będzie chciała iść w ślady Igi Świątek, tym więcej będziemy mieli kortów tenisowych, z których skorzystamy wszyscy. Popularyzacja dyscypliny wpływa na jej powszechne uprawianie. Tak jest z piłką nożną, tenisem czy kolarstwem. W skrócie, dowalenie Lewandowskiemu przez panią Środę czy kogokolwiek innego jest niezrozumiałe. Mam wrażenie, że dziś wejście w polemikę, i to jeszcze tak kontrowersyjną, na temat kogoś znanego ma na celu zwrócenie uwagi na siebie. Wypromowanie swojego nazwiska, które będzie przez dwa dni na ustach wszystkich. Przepraszam, ale atak na Roberta jest idiotyczny. On jest wybitny w tym co robi. Zasłużył na uznanie. Chora sytuacja.
Dużo dziś o symbolach i gestach. Zatem idąc tym tropem, dlaczego Polska nie dołączyła do Norwegii i Niemiec, aby zaprotestować przeciwko łamaniu praw człowieka w Katarze, który organizuje przyszłoroczne mistrzostwa świata?
Najpierw musimy cofnąć się kilka lat wstecz, gdy przyznawano Katarowi mundial. Od początku bardzo mi się to nie podobało. Mówiłem i mówię to otwarcie. Mimo, że kilku moich dobrych kolegów głosowało za tą kandydaturą, uważam to za przedziwną sytuację. Jak to możliwe, że ten kraj otrzymał prawo do organizacji turnieju, skoro w żelaznych przepisach przetargu jak byk stoi, że ten powinien odbyć się w czerwcu i lipcu? Eksperci od razu ocenili, że w tamtym rejonie świata jest to niemożliwe. Natomiast ludzie lobbujący za tą kandydaturą przekonywali inaczej. Zamazywano rzeczywistość. Chciano wprowadzać karkołomne rozwiązania, aby w tym okresie piłkarze i kibice przyjechali na Bliski Wschód. Ostatecznie mundial przełożono na grudzień. Jakby nigdy nic. Bardzo mi się to nie podoba. Druga sprawa, dotycząca ostatnich protestów. Czy od wczoraj wiadomo, że w Katarze łamane są prawa człowieka i kraj nagina ogólnoświatowe standardy co do systemu czy warunków pracy? Nie. Dlaczego więc Niemcy czy Norwegia nie zrobiły do tej pory niczego realnego w tej kwestii? Nie zaprotestowały w sposób dotkliwszy, aby wywrzeć presję na działaczach FIFA. Na przykład poprzez groźbę wycofania się z mundialu. Gdyby zrobiła to tak potężna federacja jak niemiecka, byłby to realny protest. Jak mówiłem wcześniej, nie lubię łatwych gestów pod publiczkę. A założenie koszulki przed meczem w tak poważnym temacie za taki odbieram. To bardzo łatwe umycie rąk i powiedzenie: „Hej, przecież byliśmy przeciw. Protestowaliśmy!”. Katar nie powinien otrzymać prawa do organizacji mundialu, bo nie spełniał podstawowych zasad. Może kiedyś się okaże, że ktoś wziął za to pieniądze pod stołem. Nie wiem. Ale fakty są takie, nie mając nic do samego kraju czy jego mieszkańców, że od początku była to szemrana sprawa.
Na koniec gorąca kwestia – nowa Liga Mistrzów. To prawda, że w środę Komitet Wykonawczy zatwierdzi jej nowy format?
Tak. Wszystko jest gotowe. W środę o godzinie 10. spotykamy się na wideokonferencji, podczas której ustalimy wszystkie szczegóły. Od tego momentu wejdziemy w fazę operacyjną. Do 2024 roku wszystko musi być dopięte na ostatni guzik.
Jak będzie wyglądał nowy format?
Najważniejsze zmiany od wielu tygodni są opisywane w mediach. Podział na grupy zostanie zniesiony. W Lidze Mistrzów będzie występowało 36 zespołów. Zostaną one sklasyfikowane według rankingu UEFA, w czterech koszykach po dziewięć zespołów. Każdy rozegra dziesięć meczów z różnymi przeciwnikami - dwoma z pierwszego koszyka, trzema z drugiego i trzeciego oraz dwoma z czwartego. Osiem najlepszych drużyn awansuje bezpośrednio do fazy pucharowej, a szesnaście kolejnych zagra dodatkową rundę kwalifikacyjną.
Dziesięć terminów na mecze w pierwszej fazie. Jak to wszystko pomieścić?
Ligi będą musiały się dostosować i nieco nagimnastykować z terminarzem. Pewnie zostanie zlikwidowany Puchar Ligi w Anglii i we Francji. Teraz jest czas, żeby nad tym myśleć. Nowy format nie zadowoli każdego natomiast jest pewnego rodzaju kompromisem. Wszyscy się bali, że Liga Mistrzów stanie się zamknięta. System kwalifikacji zmienia się nieznacznie. Cztery dodatkowe miejsca trafiają do dwóch najmocniejszych drużyn w rankingu UEFA, które nie zakwalifikują się do LM z najmocniejszych lig, ale zajmą miejsce gwarantujące grę w europejskich pucharach. Jeden slot przypadnie piątej lidze, a jeden mistrzowi kraju z lig 11-25, który jest najwyżej w rankingu UEFA.
Podoba się panu ten pomysł?
Nie jest to projekt idealny. Nie przepadają za nim średnie i mniejsze ligi. Widzę, że ta zmiana ma mocne uwarunkowanie biznesowe. Chodzi o stworzenie takiego systemu, który zagwarantuje jeszcze większe wpływy. Sport generuje potężne pieniądze i ten na najwyższym poziomie jest z nimi nierozerwalnie związany. Nie ma się co czarować. Kluby dążą do jeszcze większych przychodów, a taki format to gwarantuje, bo liczba atrakcyjnych meczów w początkowej fazie będzie wielka.
Gdzie w tym wszystkim my?
Zróbmy wszystko, aby w końcu wskoczyć do rankingu na miejsca 11-25. Kluby muszą zdawać sobie sprawę, że bez inwestycji w dobrych piłkarzy i styl, który zagwarantuje im mniej gry na alibi, a więcej dobrych rezultatów, Europa będzie im odjeżdżać. Nikt na nikogo nie czeka. Nikt nad nikim nie zamierza się litować. Najlepsi chcą grać z najlepszymi. To samo tyczy się reprezentacji. Nikt nie chciał grać meczów towarzyskich, bo były nudne. Nie generowały przychodów. Dlatego stworzono Ligę Narodów. Na początku kręcono nosem. Dziś nikt już tego nie pamięta. Zobaczymy, czy podobnie będzie z nową Ligą Mistrzów.

Przeczytaj również