Zombie, którzy wrócili do świata żywych. Historia trzech bohaterów "Żółtej Łodzi Podwodnej"

Zombie, którzy wrócili do świata żywych. Historia trzech bohaterów "Żółtej Łodzi Podwodnej"
jose.breton / shutterstock.com
Bruno Soriano, Santi Cazorla i Sergio Asenjo. Trzej przyjaciele z boiska i trzej pensjonariusze ośrodków rehabilitacyjnych z najdłuższym stażem. Połączyła ich determinacja, wielkie, sportowe serce, wiara w odzyskanie zdrowia, w powrót na boisko. I jeden klub. Villarreal ani razu w nich nie zwątpił.
Do piekła i z powrotem. Cała trójka spędziła łącznie prawie 10 lat poza grą, lecząc najgorsze możliwe piłkarskie kontuzje. Wszyscy trzej przeszli przez proces „odzyskiwania” w „Żółtej Łodzi Podwodnej” - teraz za te starania i poświęcenie zbierają nagrody.
Dalsza część tekstu pod wideo

Pechowe kolana

Nieszczęścia Asenjo zaczęły się w 2009 roku od uszkodzenia łąkotki, które wykluczyły go z gry na trzy miesiące. W maju 2010 roku po przeprowadzce z Valladolid do Atletico Madryt doznał kolejnego uszczerbku na zdrowiu, rozrywając przednie więzadło krzyżowe (ACL) w prawym kolanie. Pół roku pauzy i następne przenosiny, tym razem do Malagi. Tam w lutym 2011 roku nastąpiła ta sama historia, puściły więzadła.
Następnie, w kwietniu 2015 roku, już grając dla Villarreal, Asenjo po raz trzeci zerwał ACL-e, co wyeliminowało łącznie z 41 meczów. Nie zasługuję na to! Nie zasługuję! - krzyczał niemalże w agonii do trenera bramkarzy, znoszącego go z murawy. Każdy, kto widział incydent, który miał miejsce przeciwko Atletico, zrozumie i poczuje jego ból.
- To długie lekcje, ciężkie czasy, ale trzeba myśleć pozytywnie, że wreszcie coś dobrego nadejdzie - mówił dziennikowi „Marca”. Bramkarz dołożył wszelkich starań, aby wrócić na boisko pomimo wielokrotnych uszkodzeń w tym samym miejscu. Zrobił to pełen nadziei. - Mogę nawet biegać na kolanach! - cieszył się przed kamerami.
Czwarty uraz miał go już dobić. Ze łzami w oczach opuszczał murawę w lutym 2017 roku w meczu przeciwko Realowi Madryt, trzymając się za lewe kolano. Przerwa? 200 dni.
- Pochodzę z rodziny prostych ludzi, którzy walczyli o utrzymanie całej familii. Noszę ten sam gen. Widzę życie jako trudną walkę przeciwko sobie, aby być lepszym każdego dnia - wyznawał w wywiadzie dla “El Confidencial”. Ciężka praca i poświęcenie okazały się skuteczne w obliczu niepowodzeń. 13 czerwca po raz 68. utrzymał czyste konto w 204 spotkaniach w barwach „Żółtej Łodzi Podwodnej”, dzięki czemu trafił do księgi rekordów Villarrealu. Fani są zgodni w ocenie: ten człowiek nigdy nie rzuci ręcznika, to prawdziwy Terminator.

Bakterie zjadały mu mięśnie

Historia wszystkich kontuzji Santiego Cazorli jest chyba bardziej znana, a na pewno najlepiej udokumentowana. Już na początku swojej kariery w sezonie 2008/09 złamał kość piszczelową i naciągnął mięśnie grzbietu, co spowodowało, że opuścił mundial w RPA. Najgorszy uraz odniósł w październiku 2016 roku, gdy poważnie uszkodził ścięgno Achillesa.
Po operacji okazało się, że w okolicy pięty około 10 centymetrów mięśni zostało zjedzonych przez bakterie. Lekarze radzili mu, by jak najszybciej zakończył karierę. Ścięgno jakimś cudem udało się jednak zrekonstruować, a w miejsce pochłonięte przez obce organizmy wstawiono metalową płytkę. - Byłem gotowy się poddać - mówił w wywiadzie dla „The Guardian”. Do akcji powrócił w sierpniu 2018 roku, kiedy z Arsenalu, który opłacał zawodnikowi wszystkie zabiegi i rehabilitację, przeniósł się do Villarreal.
La Liga ponownie odzyskała Hiszpana. W samą porę. W sezonie 2018/19 rozegrał 30 z 38 meczów. Wspaniała passa trwała również w kolejnej kampanii, gdzie mag środka pola zanotował wiele asyst i dorzucił parę bramek. - Walczyłem o to wszystko i teraz muszę to jak najlepiej wykorzystać. Są chwile, kiedy myślisz, że miałeś pecha, ale piłka nożna dała mi mnóstwo rzeczy i muszę być wdzięczny za wszystko, czego do tej pory doświadczyłem. I za te wszystkie chwile, które, mam nadzieję, jeszcze przede mną - powiedział w wywiadzie dla brytyjskiego dziennika „Daily Mail”.

Wzruszający comeback

Estadio de la Ceramica, 22 czerwca, ligowy mecz z Sevillą. Zegar wskazywał 87. minutę, gdy po pustych trybunach przeszły sążniste oklaski. Klaskali wszyscy. Samu Chukwueze, Alberto Moreno, Santi Cazorla, sztab szkoleniowy, personel, a nawet ochroniarze. Po ponad trzech latach na boisko wrócił Bruno Soriano. Po raz pierwszy grał o coś od 21 maja 2017 roku. On sam krytycznie ocenił swój występ. - Praktycznie nie dotknąłem piłki! - rzucił otaczającym go dziennikarzom. To nie do końca prawda. Zaliczył pięć podań, w tym cztery celne, dwa razy sfaulował, raz nawet na żółtą kartkę. Ale to nieważne. Istotne, że w końcu był.
W końcu stanął oficjalnie przed kamerą telewizyjną i wszyscy widzieli, że wyjątkowo często przecierał „piekące” oczy. Głos też jakoś łatwo się załamywał. - Naprawdę nie wiem, co powiedzieć - zaczął Bruno. - Minęło tyle czasu bez grania… - a potem przerwał, trzymając się za gardło. „Przepraszam”. Nie miał za co przepraszać. Mógłby się całkowicie rozkleić i wszyscy by zrozumieli. - Jest ok, to normalne - zapewniała go reporterka Cristina Bea i pokazała mu baner rozwieszony na płocie na pierwszej kondygnacji stadionu. „Witamy w domu”.
Z Villarrealu nie odszedł nawet jak drużyna zleciała z ligi. Zejście w dół nie oznaczało, że pójdzie gdzieś indziej. Co to, to nie. Zamiast tego sprawił, że jego ukochany klub szybko się podniósł. Zdjęcie na transparencie rozwinięte w dniu powrotu przedstawiało jego postać wyrzuconą w powietrze, świętującą promocję do La Liga. Miał spory wkład także w awans do europejskich pucharów na zakończenie sezonu 2016/17. To był także jego ostatni występ przed bardzo długą przerwą.
Pod kolanem ciągle czuł ból. Wrócił, jak wszyscy, na mecze przedsezonowe, chociaż widział, że leczenie zachowawcze nie działało. Operacja oznaczała, że powinien być nieobecny przez trzy lub cztery miesiące, ale pauza się przedłużała o kolejne długie tygodnie. Z każdym krokiem napotykał problemy. Trzy razy wydawało mu się, że zaraz wybiegnie na murawę, ale nigdy do tego nie doszło. Coraz więcej bólu i już nie tylko w kolanie, ale też w innych partiach ciała. Zeszłego lata pojechał do Finlandii na leczenie ostatniej szansy. Drużyna w tym czasie ciągle go wspierała. On nie opuścił ich, oni nie mogli zostawić go samego.
Piłka nożna odżyła ostatnio po 100 dniach przymusowej przerwy. On? Po 1000. Szkoda, że nie w obecności kibiców, rodziny. - Czujesz się jak zombie, wędrujący bez celu. Nie dało się oglądać ich gier bez poczucia goryczy. Dużo smutku, frustracji, czasami chciałem odpuścić - przyznawał Soriano.
***
Ani cztery zerwania więzadeł u Asenjo, ani poważne uszkodzenie ścięgien Achillesa Cazorli, ani też wieloletnia kontuzja kolana u Bruno nie były w stanie zatrzymać kariery gwiazd “Żółtej Łodzi Podwodnej”. Dzięki ciągłemu wsparciu trenerów, członków rodziny i przyjaciół, każdy z tych kluczowych graczy skutecznie walczył i wygrał z przeciwnościami losu. A teraz znów mogą grać razem. Następna stacja? Europejskie puchary. Villarreal pewnym krokiem zmierza po miejsce w lidze gwarantujące występy na arenie międzynarodowej. Arenie, na którą wymienieni trzej bohaterowie zasłużyli.

Przeczytaj również