Zszedł z boiska w El Clasico, by polecieć na imprezę. Romario czarował kobiety i bawił się futbolem

Zszedł z boiska w El Clasico, by polecieć na imprezę. Romario czarował kobiety i bawił się futbolem
FC Barcelona
Jestem sportowcem. Nie ćmię potajemnie wyrobów tytoniowych, nie nadużywam alkoholowych gwiazdek ze szklanych kłosów skumulowanych pod postacią szumiącego szampana. Odżywiam się zdrowo, obowiązkowo przestrzegam diety, wyłączając ze swojego jadłospisu tłuszcze zwierzęce. Szerokim łukiem omijam nocne podróże do domów z dzielnicy „czerwonych latarń”, bo tam skąpo ubranym damom trzeba płacić za miłość do odzieży. Przeklinam rzadko, gdyż bluźniercy dążą ku trzeciemu kręgowi piekieł Dantego. Jeżeli rozpoznaliście we mnie piłkarza, to nie mówcie mi Romario.
Tymi słowami mogłaby rozpoczynać się autobiograficzna książka pióra brazylijskiego Jezusa Chrystusa karnawałowych imprez, który - w odróżnieniu do swojego rodaka Adriano - faktycznie uczynił z meandrów cudowności życia pozaboiskowego argument przemawiający za oddaniem się zwyczajnym, ludzkim instynktom. Naturalnie, w przypadku Romario dar do balangowania szedł w parze z genialnymi umiejętnościami piłkarskimi. A że nie stronił od towarzystwa, zaprosił do trójkąta również grono wspaniałych sukcesów.
Dalsza część tekstu pod wideo
Brazylijczyk potrafił robić z futbolówką czarodziejskie sztuczki, aczkolwiek wśród kumpli z drużyn, w których występował, zyskał reputację egoisty podczas meczów. Pomijając ten aspekt piłkarskiej charakterystyki, był również uważany za świetnego partnera eskapad do nocnych klubów czy renomowanych dyskotek. Często widywano go w otoczeniu kobiet lekkich obyczajów, a ponadto szczególnie przyjaźnił się z Christo Stoiczkowem, gdy dzielili szatnię w FC Barcelonie, o czym więcej możecie przeczytać tutaj.
Gorąco zapraszamy do zapoznania się z garścią anegdot z piłkarskiego resume „Baixinho”.

Ściemniona diagnoza

Jeżeli mielibyśmy porównać tryb życia Romario z zawodnikiem reprezentującym odmienną dyscyplinę sportu, bez momentu zawahania wskazalibyśmy Allena Iversona. Obu panów łączy przede wszystkim nagminne bagatelizowanie treningów, bo skala skandalicznych incydentów przemawia jednak za dawnym gwiazdorem NBA. W każdym razie, do brazylijskiego napastnika raczej trafniej pasuje określenie, że figurował na liście uczestników zajęć treningowych, aniżeli odważna teza, że brał w nich czynny udział.
- Nie rozumiem, po co mam trenować, skoro doskonale wiem, co robić na boisku? - mówił ze zdziwieniem Romario, gdy dziennikarze dociekali, dlaczego się obija.
Kiedy grał w PSV Eindhoven, w trakcie jednej z sesji na wewnętrznym meczu sparingowym obrońca potraktował go wślizgiem, a ten padł na murawę, jakby nie zapłacił rachunku dostawcom energii elektrycznej i odcięto mu prąd. Trener PSV, Guus Hiddink, wezwał ludzi ze sztabu medycznego, żeby opatrzyli Romario. Nie wydarzyło się nic alarmującego, żadnych poważniejszych stłuczeń lub kontuzji, więc lekarze zakleili drobne zadrapanie plastrem, ale napastnik już nie wrócił na plac gry.
Po zakończonych zajęciach przejęty Hiddink zagaił Brazylijczyka o uraz i zapytał, jakie są rokowania. W odpowiedzi od swojego podopiecznego, który zachował pokerowy wyraz twarzy, usłyszał: „Zalecono mi dwa tygodnie absolutnego wypoczynku”. Podobny zapał do pracy prezentował w Valencii, gdzie funkcję szkoleniowca pełnił Jorge Valdano, który - znając wartość walorów sportowych napastnika - często oraz gęsto przymykał oko na jego introwertyczne podejście do jakichkolwiek treningów wysiłkowych.
- Widzieliśmy ten syndrom zmęczenia. Romario jak zwykle nic nie robił, albo chciał wjeżdżać pod górę rowerem, pedałując na sto procent przez sześć sekund, po czym pragnął odpoczywać przez pięć minut. I znowu. I znowu. Tak właśnie trenował - wspomina Valdano.

Wyjść po angielsku

W 1990 roku posadę trenera PSV objął legendarny Sir Bobby Robson, który w etyce pracy szkoleniowej wolał stosować zdecydowanie łagodniejsze metody niż Hiddink. W pierwszej kolejności poza kolejnością stawiał na integrację w zespole „Rood-witten”, nieraz proponując zawodnikom wspólną szklanicę whisky albo kufel piwa. Piłkarze z reguły odmawiali, obawiając się, że to podpucha i Robson potem wyciągnie wobec nich konsekwencje. Tymczasem on naprawdę pozwalał podopiecznym na wiele, przędąc nić porozumienia.
- Pewnego dnia graliśmy ośmiu na ośmiu. Na boisku wyraźnie było widać przewagę jednej drużyny, więc policzyłem zawodników: jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem. Kogoś brakowało. Właśnie wtedy odwróciłem się, widząc Romario znikającego w drzwiach szatni. Był jakieś pięćdziesiąt metrów od nas, krzyknąłem do niego: „Hej, Romario! Co ty wyprawiasz?”. Wskazał na swoje plecy, wykonał lekceważący gest i poszedł dalej - pisał w autobiografii Sir Bobby.
Brazylijczyk chciał czmychnąć ukradkiem pod prysznic. Czujny wzrok trenera zdołał go jeszcze wyhaczyć, ale „Baixinho” - wykorzystując pobłażliwość Robsona - i tak ostentacyjnie wymknął się z zajęć. Bo po co komu trening? Przecież tam nic się nie dzieje, wieje koszmarną nudą, a na mecz zdążę wrócić z suto zakrapianej uczty alkoholowej. Proste. Czy napastnikiem kierowało wybujałe ego? Bez wątpienia. Ba, on wcale tego nie ukrywał, puentując własną futbolową boskość następującymi słowami: „Gdy się urodziłem, Bóg wskazał na mnie palcem i powiedział: To jest dopiero gość!”.

Śmierć pozorowana

Miewały miejsce sytuacje, że Romario sprzeczał się z selekcjonerem reprezentacji Brazylii, Carlosem Alberto Parreirą, lecz natychmiastowo znajdowali kompromisowe rozwiązania. Filigranowego grubaska trudno było przepchnąć rywalom w polu karnym. Zresztą, snajper rzadko wdawał się w pojedynki, które mogłyby skończyć się urazem. Parreira namawiał zawodnika, żeby częściej wychodził do podań, szukał dwójkowych akcji z innymi piłkarzami, natomiast ten hołdował własnej dewizie: „Będę tam stał i udawał, że jestem martwy”.
Parreira mówił o swoim podopiecznym, że jest królem „szesnastki”. Nawet gdy Romario odbywał karę zawieszenia za używanie środków psychoaktywnych, doradzał trenerowi w sprawach dotyczących decyzji personalnych. Tego rodzaju ingerencja nie spodobała się Pelemu, który na łamach mediów skrytykował „Baixinho”. Odwet to tylko kwestia czasu, więc kiedy reporterzy przytoczyli słowa Pelego, Romario ustosunkował się do nich.
- Bóg pobłogosławił stopy tego człowieka, ale zapomniał o reszcie, szczególnie o ustach. Bo kiedy się wypowiada, wychodzą z nich same bzdury, a raczej samo gó**o. Milczący Pele jest poetą - zripostował piłkarz.
Opiekun „Canarinhos” dostrzegał niepokorność piłkarza, jednak nauczył się pozwalać Romario na bycie Romario. Napastnik zawsze żywił przekonanie, że trenowanie jest marnotrawstwem kalorii i Parreira to doskonale rozumiał. Podczas ostatniego obozu przygotowawczego, poprzedzającego Mundial w USA w 1994 roku, Carlos Alberto zgodził się przystać na prośbę „Baixinho”, który zawnioskował o opuszczenie zgrupowania w celu wyrobienia indywidualnej kondycji mentalnej przed Mistrzostwami Świata, a konkretniej zawodnik po prostu chciał dla rozrywki pograć w siatkówkę z przyjaciółmi.
Na oficjalnej konferencji prasowej sprawozdawcy piłkarscy wciąż ciągnęli za język szkoleniowca kadry narodowej, pragnąc za wszelką cenę wydobyć z trenera szokującą informację, że gwiazdor sprawia kłopoty wychowawcze, spędzając mu sen z powiek.
- Czy Romario stanowi problem? - zapytał amerykański redaktor.
- Tak, to duży problem. Dla drużyn przeciwnych - zgasił go Parreira.

Karnawałowy układ

Ta anegdota to już klasyk nad klasyki. Sztos nad sztosy. Epicka chwila w karierze Romario. Zbliżała się potyczka ligowa i w trakcie rozruchu brazylijski snajper zwrócił się do trenera Barcelony, Johana Cruyffa, z prośbą o dwa dni wolnego, ponieważ akurat w tym samym okresie trwał karnawał w Rio de Janeiro. Zdziwiony Holender odparł, że podopieczny otrzyma błogosławieństwo pod warunkiem, że w nadchodzącym meczu przeciwko Realowi Madryt strzeli dwa gole. Cóż, jak to się mówi: słowo się rzekło.
Romario załadował dwie bramki w ciągu dwudziestu minut, po czym przy ławce rezerwowych zasygnalizował szkoleniowcowi zmianę: „Trenerze, mój samolot startuje za godzinę”. Cruyff dotrzymał obietnicy, ale mijały kolejne doby, zaś „Baixinho” ni widu, ni słychu. Brak jakiegokolwiek kontaktu. Wreszcie sympatyczny piłkarz wykonał połączenie telefoniczne do siedziby klubu, tłumacząc się w ten sposób: „Pan Cruyff wyraził zgodę, abym wyjechał na wakacje do Brazylii, lecz nie ustaliliśmy, kiedy powinienem wrócić”.
Później wypowiedział zdanie, które idealnie odzwierciedla pewność siebie Brazylijczyka.
- Nie mam zbytnio powodów do radości występując w FC Barcelonie, ale działacze FC Barcelony powinni być bardzo szczęśliwi, że gram właśnie dla nich - docinał przewrotnie Romario.

Na tropie występków

Nikogo nie trzeba utwierdzać w przekonaniu, że Johan Cruyff był ulubionym trenerem Romario, o czym brazylijski snajper zapewniał wielokrotnie. Niemniej, najsłynniejsi szkoleniowcy w historii futbolu wyrażają jasną opinię, że lepiej chuchać na zimne. Tak czynił np. Sir Alex Ferguson, angażując specjalnych szpiegów, których zadaniem było sprawdzanie, czy Roy Keane nie przesadza z tankowaniem w korpus nadmiernych ilości piwa, podczas gdy ten z roziskrzonymi oczętami zwiedzał lokalne puby w Manchesterze.
Cruyff wyskoczył z podobną inicjatywą odnośnie „Baixinho”. Wraz z właścicielami klubu postanowił zgłosić się do prywatnej agencji detektywistycznej, gdzie wynajął kompetentnych ludzi do śledzenia Romario. Właściwie kwestię priorytetową informatorów Cruyffa stanowiło zapisywanie w notesach godzin, o których Brazylijczyk ulatnia się z miejsca zamieszkania, o jakich porach zawija się z melanżu i kiedy wraca, by ponownie zakotwiczyć w domu. W sobotę wezwano na dywanik szefa agencji, który miał zdać raport.
- O której wyszedł w środę?
- To było około godziny 19:30.
- Dobrze, a o której wrócił?
- Tego nie możemy ustalić.
- Jak to? Chyba za to wam płacimy! - grzmiał Holender.
- Trudno to sprecyzować, bo on jeszcze nie wrócił.
W międzyczasie napastnik „Blaugrany” bawił się w dzielnicy „czerwonych latarń”, strzelając gole następnym kurtyzanom. Czuł, że jest obserwowany, zatem wykradał się tylnymi drzwiami z dyskotek i meldował się w hotelach, których pracownicy za uiszczenie odpowiedniej kwoty milczeli jak grób. Wtedy przeżył w stolicy Katalonii noc ze środy na sobotę, a poza tym przedstawiał się jako magister badania języków obcych... dziewcząt.
- Potrafię mówić po hiszpańsku, po portugalsku, po angielsku, do tego nieźle gadam w języku włoskim i holenderskim. Jednak najlepiej nawijam w języku kobiet - przechwalał się Romario.

Gra o Tron

Zanim stał się gwiazdą światowego formatu, poprzysiągł sobie, że podczas całej sportowej kariery zdoła zanotować tysiąc trafień. Wszyscy uśmiechali się szyderczo pod nosem, gdy na następnych etapach rozwoju zapewniał ich, że osiągnie wytyczony cel. Z roku na rok marzenia były coraz realniejsze, ambicje przekuwały się w kolejne zdobycze bramkowe, aż wreszcie z uporem dobił do zamierzonego tysięcznego gola.
- Co mnie motywowało, by walczyć o tysięczne trafienie? To, że wielu nie wierzyło. Pomyślałem, że skoro tak pie**olą, to ich wy**cham - rzekł Romario w jednym z wywiadów.
Broniąc barw Vasco da Gama, brazylijski napastnik trzymał sztamę z Edmundo, który w futbolowym środowisku od początku miał przypiętą łatkę zakapiora. Rasistowskie odzywki, kolekcjonowanie czerwonych kartek, okładanie pięściami sędziów, czy pojenie szympansa piwskiem w trakcie kinderbalu. Panowie chcieli być samcami alfa w stadzie i kiedy w miasteczku zjawił się nowy szeryf, czyli Romario, Edmundo odrzucał możliwość oddania dzierżonej korony w ręce prawowitego władcy, choć przeżywali też piękne momenty.
Nadeszła pora, że piłkarze Vasco pokłócili się na amen. Pewnego razu, gdy drużyna rozgrywała starcie ligowe, arbiter wskazał na „wapno”. Edmundo i Romario mało nie pozabijali się o to, kto ma egzekwować rzut karny. Ostatecznie do piłki podszedł bohater tego tekstu i spudłował. Orędownikiem pomysłu, aby to on wykonywał „jedenastki” był prezes klubu, Eurico Miranda, który wręcz kochał Romario jak syna. Po meczu poirytowany Edmundo zakomunikował mediom: „Król postanowił, że jego Książę powinien to strzelać”.
W kolejnej serii spotkań „Baixinho” zrehabilitował się za wpadkę sprzed niespełna tygodnia, zdobywając bramkę w zwycięskim meczu. Zawodnicy schodzili do szatni, zaś Romario podszedł do grupy czekających na niego dziennikarzy. Przywitał się, udzielił odpowiedzi na kilka sztampowych pytań, po czym dorzucił trzy grosze od siebie, jednocześnie dolewając oliwy do ognia w postaci cierpkich słów pod adresem Edmundo.
- Teraz każdy w królestwie jest szczęśliwy. Król, Książę i błazen - podsumował snajper.
***
Romario, w nieco mniejszym stopniu niż Eric Cantona, uwielbiał poetyzować piłkę nożną i własną karierę. Według niego małżeństwo rozpoczyna się w hotelu, a kończy w willi, natomiast Ronaldinho Gaucho to ostatni romantyk brazylijskiego futbolu. Jednak legendarnemu Brazylijczykowi najbliżej jest do Edgara Allana Poe. „Baixinho” następującą sentencją kupił - nawet ukradł - serca mnóstwa fanów (nie tylko piłkarskich) na świecie: „Uwielbiam noc, bo wtedy człowiek widzi, co chce. A za dnia widzi wszystko”.
Mateusz Połuszańczyk
Redakcja meczyki.pl
Mateusz Połuszańczyk , Mateusz Połuszańczyk
25 May 2020 · 12:08
Źródło: własne

Przeczytaj również