Bez niego nie byłoby galaktycznego Realu Madryt. Florentino Perez go wyśmiał i sprzedał, miał czego żałować

Bez niego nie byłoby galaktycznego Realu. Florentino Perez go wyśmiał i sprzedał, miał czego żałować
photo-oxser/shutterstock.com
Pozycja defensywnego pomocnika jest bez wątpienia najbardziej niewdzięczną na boisku. Splendor i pochwały za czyste konta zwykle spadają na linię obrony wraz z bramkarzem. Z kolei asysty oraz bramki są najczęściej dziełem skrzydłowych, “dziesiątek” czy rasowych snajperów. Historia Claude’a Makelele pokazuje jednak, że suche liczby i rubryki w klasyfikacji kanadyjskiej to nie wszystko. Bez zapory w środku pola nie da się osiągać jakichkolwiek sukcesów.
Gdyby popatrzeć na przekrój statystyk Francuza, nikt raczej nie uznałby go za jednego z najlepszych pomocników w historii. W barwach “Trójkolorowych” nie zanotował nawet jednej bramki, a w rozgrywkach klubowych łącznie trafiał do siatki 23 razy w ciągu niemal 800 spotkań.
Dalsza część tekstu pod wideo
Tylko w Ligue 1 zanotował powyżej 10 goli oraz asyst. Aby jednak uzbierać tzw. double-double potrzebował… 25 tys. minut. Odtwarzając kompilację zagrań Makelele, nie należy spodziewać się pięknych trafień z dystansu czy penetrujących podań. Wychowanek Sportingu Melun do perfekcji opanował sztukę wślizgu, szybkiego odbioru, przerwania akcji w zarodku. Z nim w środku pola rywale mogli od razu wywiesić białą flagę. Przez jednoosobowe zasieki nie zdołałaby się przedrzeć nawet wilgoć.

Na szerokie wody

- Kiedy grasz na mojej pozycji, nie możesz dużo strzelać, ale też nie możesz się tym martwić. Po prostu trzeba cieszyć się graniem w piłkę, robieniem wślizgów. Możesz być wysoki czy niski, silny albo nie, ale w odbiorze liczy się refleks. Ten jeden jedyny moment, gdy możesz zatrzymać rywala - tak swoją rolę definiował sam zainteresowany.
Makelele od zawsze chciał poświęcić swoje życie grze w piłkę, aby pójść w ślady ojca Andre-Josepha, który nawet zaliczył kilka występów w reprezentacji Zairu. Claude dosyć późno, ponieważ dopiero w wieku 16 lat opuścił rodzinne strony i wyjechał do Francji, aby zdobywać szlify w Brest.
Dynamicznego środkowego pomocnika, który, mimo nienajlepszych warunków fizycznych, imponował skutecznością w grze defensywnej szybko wypatrzył Robert Budziński, dyrektor sportowy Nantes. Francuz z polskimi korzeniami w momencie podpisywania kontraktu zapowiadał, że nad Loarę właśnie trafia nowe wcielenie Emmanuela Petit.
Sześcioletnia przygoda w barwach francuskich “Kanarków” była najdłuższą w karierze Makelele. Wraz z Nantes nieoczekiwanie sięgnął po mistrzostwo Francji, co przykuło uwagę nieco bardziej renomowanych klubów. Następnie, nadal w stosunkowo młodym wieku, przywdział trykot Marsylii, ale przełomowym krokiem okazał się kolejny kierunek transferowy, czyli Celta Vigo. Seria znakomitych występów na Estadio Balaidos przykuła uwagę hiszpańskich potentatów. Claude został członkiem legendarnych “Galacticos”.

Rzemieślnik wśród artystów

Florentino Perez zapragnął kupić francuskiego pomocnika, mimo że cena zaproponowana przez Celtę nie zadowoliła prezesa “Królewskich”. Galicyjska ekipa żądała za Makelele aż 18 mln euro, jednak sam zawodnik chciał nieco “ułatwić” negocjacje. Gdy w rozmowach zapanował impas, piłkarz odmówił przychodzenia na treningi. Ostatecznie włodarze z Vigo zeszli do 14 mln.
Upór i gorliwa chęć przejścia na Santiago Bernabeu sprawiła, że zgodził się nawet na śmiesznie niską tygodniówkę. Francuz był jednym z najgorzej opłacanych piłkarzy Realu, ale sama możliwość gry w barwach “Los Blancos” posłużyła za sowitą rekompensatę.
- Kiedy przybyłem do Realu, czułem się dziwnie, ponieważ Redondo był wówczas gwiazdą, kibice go kochali. W debiucie na Bernabeu po raz pierwszy usłyszałem taki tumult z trybun, zastanawiałem się: “Co ja tu w ogóle robię, przecież nie jestem Redondo?!” - opowiadał po latach. Makelele rzeczywiście nie wszedł w buty Argentyńczyka, jednak zdefiniował na nowo pozycję defensywnego pomocnika.
W barwach Realu występowali wówczas m.in. Roberto Carlos, Luis Figo, Zinedine Zidane, Raul, Ronaldo Nazario, lecz wybór składu rozpoczynał się od niego. W trakcie kampanii 2001/02 rozegrał ponad 4,5 tys. minut. Jego wkład w grę drużyny był nieoceniony. Wirtuozi mieli pełną swobodę w fazie ataku, ponieważ defensywę zabezpieczał mur nie do przejścia.
Wszystko układało się po myśli “Królewskich”, którzy w ciągu trzech lat zgarnęli dwa tytuły mistrzowskie oraz dziewiąty europejski skalp w historii klubu. Problemy pojawiły się, gdy Makelele wystosował prośbę o renegocjację warunków umowy. Po kilku udanych sezonach w pierwszym składzie chciał wreszcie czuć się doceniony. Perez popełnił wówczas jeden z największych błędów w zawodowej karierze.

Wyjęcie silnika

Latem 2003 r. do stolicy Hiszpanii przybył kolejny wirtuoz, David Beckham. Właśnie wtedy podjęto kuriozalną decyzję o oddaniu Makelele w ręce Chelsea. Decyzja włodarzy “Los Blancos” spotkała się ze sprzeciwem nawet członków drużyny.
- Po co nakładać kolejną warstwę złotej farby na Bentleya, jeśli tracisz silnik - odpowiadał Zidane na pytania o kupno Beckhama i sprzedaż jego rodaka. Fernando Hierro po latach powiedział, że odejście Makelele było początkiem końca “Galacticos”. Jedynym zwolennikiem tego typu wymiany okazał się Florentino Perez, który bez ogródek krytykował pomocnika.
- Zapewniam, że nie będzie nam brakowało Makelele. Jego technika jest mierna, jest powolny i podaje albo w bok, albo do tyłu. To nie był mózg drużyny. Przyjdą młodsi i lepsi zawodnicy, którzy sprawią, że Claude zostanie zapomniany - buńczucznie zarzekał sternik Realu.
Rzeczywistość zakpiła z słów Florentino Pereza, ponieważ projekt “Galacticos” momentalnie posypał się jak domek z kart. W ciągu trzech kolejnych lat “Królewscy” nie podnieśli ani jednego trofeum. Żonglerka trenerami nie pomogła, gdyż żaden z nich nie potrafił odnaleźć niezbędnego balansu.
Klęska urodzaju w linii ofensywnej nie gwarantowała zwycięstw, ponieważ brakowało zawodnika od “brudnej roboty” w środku pola. Kogoś, kto nosiłby fortepian, aby konstelacja ofensywnych gwiazd raczyła widzów następną etiudą. Wyczyny “Zizou”, Ronaldo, Figo czy Beckhama szły na marne bez niepozornego Claude’a Makelele.

Na świeczniku

Gdy Real pogrążał się w marazmie, Makelele rozkochiwał w sobie kibiców kolejnego klubu. Jose Mourinho, znany z zamiłowania do graczy pracowitych, wytrwałych, wiecznie zaangażowanych, momentalnie wkomponował nowy nabytek do pierwszego składu “The Blues”. Na huczne efekty nie trzeba było długo czekać.
W sezonie 2004/05 Chelsea dokonała podboju Premier League, sięgając po mistrzostwo Anglii. Chociaż na Stamford Bridge występowali wówczas Didier Drogba, Frank Lampard czy Arjen Robben, najlepszym zawodnikiem drużyny wybrano Claude’a. Cichego zabójcę, arcymistrza w dziedzinie uprzykrzania życia rywalom, jedynego w swoim rodzaju. W kolejnym roku “The Blues” obronili tytuł mistrzowski, co zaowocowało dostrzeżeniem formy pomocnika przez Raymonda Domenecha. Selekcjoner “Les Bleus” zabrał Makelele na Mundial zakończony srebrem “Trójkolorowych”.
Zarówno na boisku, jak i poza nim, nie należał do skandalistów, nie skupiał uwagi, z gracją omijał błyski fleszy. Po cichu, systematycznie wykonywał swoją pracę, która owocowała sukcesami całej drużyny. Specjalizował się w grze defensywnej, choć na przestrzeni kariery obejrzał zaledwie 3 czerwone kartki.
Przez pewien czas komentatorzy oraz inni trenerzy zaczęli używać określenia “rola Makelele”, aby opisać defensywnego pomocnika, który skupia się głównie na destrukcji zapędów przeciwników. Claude zdefiniował na nowo tę pozycję. Bez niego zapewne teraz nie moglibyśmy obserwować poczynań N’golo Kante czy Casemiro. Makelele przetarł szlak, pokazując, że w futbolu nie liczą się wyłącznie bramki i asysty. W białych rękawiczkach wykonywał “czarną robotę”.
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również