Chiny chcą mieć najlepszy futbol na świecie. Pomysł? 58 klubów musi zmienić nazwę + zakaz wielkich kontraktów

Chiny chcą mieć najlepszy futbol na świecie. Pomysł? 58 klubów musi zmienić nazwę + zakaz wielkich kontraktów
Xinhua / PressFocus
W Europie zdecydowana większość kibiców piłkarskich dość sceptycznie podchodzi do sponsorów tytularnych. Co jednak zrobić, gdy bez nich nazwa klubu nie istnieje? Z tym problemem zmaga się właśnie 58 ekip w Chinach. Tamtejsza federacja zakazała obecności sponsorów i właścicieli w nazwach zespołów. Z tą decyzją nie zgadzają się nie tylko władze drużyn, ale przede wszystkim fani.
Na świecie na najwyższym poziomie istnieje niewiele klubów nazwanych od marki sponsora, właściciela lub firmy założycielskiej. Do tych najbardziej znanych przykładów należą: niemiecki Bayer 04 Leverkusen, południowokoreański Ulsan Hyundai FC, meksykański Cruz Azul czy grupa drużyn ze stajni Red Bulla (choć niektóre nieoficjalnie).
Dalsza część tekstu pod wideo
Inaczej sytuacja wygląda jednak w Państwie Środka, gdzie zdecydowana większość zespołów z pierwszego i drugiego poziomu rozgrywkowego uwzględnia w swoich nazwach głównego sponsora. Od nowego sezonu ma się jednak to zmienić, a za wszystkim stoi plan stworzenia z chińskiego futbolu światowego giganta.

Tam jest to normalne

Chińska piłka klubowa różni się od tej w wydaniu europejskim. Pod pewnymi względami przypomina nieco amerykańskie franczyzy, w których co jakiś czas dochodzi do wielkich rebrandingów i relokacji. Wówczas rzadko kiedy liczą się kibice, a często najważniejsza jest po prostu chęć zrobienia interesu.
- W Chinach jest niewiele zespołów, które mogą pochwalić się historią dłuższą niż 30 lat. Co więcej, w XXI wieku wiele klubów nie raz zmieniało właściciela, nazwę, a przede wszystkim lokalizację. Podam przykład Beijing Renhe, który został założony w 1995 roku w Szanghaju, potem występował w Xi’anie i Guyiang, a dopiero od pięciu lat gra w Pekinie. CFA [Chinese Football Association - przyp. red.] chce walczyć z tymi zmianami i jeśli zakaże klubom używania członów komercyjnych, wtedy przyjście nowego właściciela do takiego zespołu nie będzie skutkowało nową nazwą czy herbem - mówi nam Maciej Łoś, autor fanpage’a “Piłkarskie Państwo Środka”.
W ciągu ostatniej dekady tylko trzy razy mieliśmy do czynienia z rozgrywkami, do których wszystkie zespoły przystąpiły z tymi samymi nazwami co sezon wcześniej. Ostatnia zmiana miała miejsce nieco ponad rok temu, kiedy to w styczniu 2020 Dalian Yifang FC stało się Dalian Pro. To jeden z niewielu klubów, który teraz nie musi poszukiwać nowej nazwy.

Oburzeni ci z dłuższym stażem

Plan chińskich władz piłkarskich, by nieco uporządkować ten nazewniczy chaos, wydaje się pomysłem całkiem logicznym. Część klubów konieczność zmian przyjęła po prostu do wiadomości. I tak Guangzhou Evergrande od nowego sezonu będzie znane jako Guangzhou FC, Shanghai SIPG (Shanghai International Port Group) zmieni się w nieco prostsze Shanghai Port FC. Z kolei Guangzhou R&F o pomoc zwróciło się do kibiców i ostatecznie będzie występowało jako Guangzhou City.
Niektóre ekipy są jednak związane z danymi sponsorami tytularnymi już od wielu sezonów. Dlatego właśnie dla ich fanów, którzy przez lata zdążyli przyzwyczaić się do ich nazw, decyzja CFA została przyjęta ze sporą dezaprobatą. Chodzi tu o m.in. Shanghai Shenhua, Beijing Guoan, Henan Jianye, Tianjin TEDA czy występujące na zapleczu CSL Zhejiang Greentown.
- Nazwy tych klubów funkcjonują od lat 90. i fani nie rozumieją konieczności tych zmian. Była już taka sytuacja w 2014 roku, gdy firma Greenland kupiła klub z Szanghaju i ogłosiła zmianę nazwy na Shanghai Greenland, a wściekli kibice wymusili ustępstwo, przez co człon Shenhua wrócił do łask - opowiada Łoś.
- Teraz najgłośniej protestują fani Henan Jianye i Tianjin TEDA. Pierwszy z zespołów, znany od teraz jako Luoyang Longmen, zmienił także lokalizację o ponad 200 kilometrów. Poskutkowało to od razu rozwiązaniem jednej z największych grup ultrasów w Chinach. Drugi klub nie zmienia lokalizacji, ale od teraz znany jest jako Tianjin Jinmen Tigers. Wielu fanów odsunęło się już od zespołu, czując gorycz w sercach - dodaje ekspert od chińskiego futbolu.

Będą walczyć

Kibice pięciu wspomnianych wyżej klubów zjednoczyli się i próbują wspólnie walczyć o cofnięcie decyzji chińskiej federacji wymuszającej zmianę nazw ich drużyn. W tym celu napisali oni list otwarty o wymownym tytule, w wolnym tłumaczeniu brzmiącym: “porzucenie tradycji jest równoznaczne z odcięciem naszej duchowej linii życia”.
“Futbol jest kulturą, a klub piłkarski nie jest zwykłym przedsiębiorstwem, lecz często traktuje się go jako symbol miasta czy regionu. (...) Drużyna jest ważną emocjonalnie częścią życia kibiców, którzy przez cały sezon dopingują ją z trybun. Nazwa, herb oraz barwy są częścią tego wszystkiego” - napisali w nim, cytowani przez serwis “besoccer.com”.
- Być może niektóre kluby, które posiadają konkretne nazwy od lat 90., wynegocjują z CFA jakieś ulgi. W każdym razie sezon 2021 będzie trudny dla sympatyków całej ligi, którzy będą musieli na nowo nauczyć się nazw większości z występującej w niej drużyn. Co ciekawe, zespoły dostały rok na zmianę herbów, w których do tej pory funkcjonował człon komercyjny. Będzie to dziwne, widząc np. Tianjin Jinmen Tigers, w którego herbie nadal będzie widniał wielki napis TEDA - zauważa Łoś.

Element większego planu

Chińska federacja zmusza tamtejsze kluby do tego, co zostało nazwane przez niektórych fanów “porzuceniem tradycji” w ramach realizowanej od 2015 roku strategii, która ma doprowadzić do wzrostu zainteresowanie futbolem w kraju za Wielkim Murem. Władze doskonale zdają sobie sprawę z potencjału tamtejszej piłki, a jeszcze lepiej z tego, jak ten potencjał jest konsekwentnie od lat marnowany.
Reprezentacja Chin tylko raz (!) zagrała na mistrzostwach świata - w 2002 roku w Korei i Japonii. Nie zdobyła jednak wtedy choćby punktu i ostatecznie została sklasyfikowana na 31. miejscu, wyprzedzając jedynie Arabię Saudyjską. Na ostatnich czterech turniejach Pucharu Azji nie udało jej się natomiast dotrzeć choćby do strefy medalowej.
Nic dziwnego, że chińscy decydenci zdali sobie sprawę z tego, że zamiast wydawać miliony na zagranicznych piłkarzy, tamtejsze kluby powinny jeszcze mocniej postawić na szkolenie rodzimych zawodników. Stąd też od nowego sezonu, wraz z reformą nazewnictwa, wprowadzone zostały ograniczenia dotyczące pensji. Piłkarze spoza Chin mogą teraz otrzymać co najwyżej trzy miliony euro rocznie, rodzimi gracze - pięć milionów juanów, co daje w przeliczeniu około 630 tysięcy euro.

Stabilizacja zamiast zmian

Oprócz stworzenia nowych gwiazd światowego futbolu, reforma może doprowadzić do tego, że chińskie kluby wreszcie zyskają stabilizację. Nie tyle finansową, bo akurat o pieniądze w Chinach się za bardzo nie martwią, lecz przede wszystkim wizerunkową. A taka może paradoksalnie przynieść również sporo korzyści samym fanom.
- Ciężko budować kulturę kibicowską, jeśli tak często dochodzi do zmian nazwy, barw i lokalizacji klubów. Jeśli twoja drużyna nagle zostaje przeniesiona do miasta w zupełnie innej prowincji na drugim końcu kraju, a były takie historie, to w jaki sposób będziesz mógł jej kibicować? Być może te przepisy wydają się być teraz kontrowersyjne i zabolą wielu fanów, ale ja potrafię dostrzec argumenty CFA. Bez członu komercyjnego nie będzie obaw, że nowy właściciel zmieni nazwę klubu - mówi Łoś.
Z punktu widzenia kibicowskiego, jeszcze ważniejszy od reformy dotyczącej nazw klubów wydaje się plan zakazania relokacji zespołów. Biorąc pod uwagę choćby ostatni przykład Henan Jianye, może to w przyszłości uchronić wielu kibiców przed stratą ulubionego zespołu.
- Może i to wszystko wygląda jak terapia szokowa, ale według mnie przyniesie efekty i za kilka, kilkanaście lat kultura kibicowska będzie się rozwijać w normalnych warunkach obok lokalnych klubów piszących historię w konkretnych miastach - podsumowuje nasz rozmówca.

Przeczytaj również