Demony wojny, Cud w Bernie i skandal z golem-widmo. Najlepsze finały Mistrzostw Świata

Demony wojny, Cud w Bernie i skandal z golem-widmo. Najlepsze finały Mistrzostw Świata
fifa.com
Czas wiecznego siedzenia w domu to dla kibica piłkarskiego doskonała okazja na sentymentalną podróż w przeszłość. Dyrektor TVP Sport ogłosił, że po świętach stacja planuje wyemitować dzień po dniu wszystkie mecze z ostatnich Mistrzostw Świata w Rosji. O nich akurat z perspektywy polskiego fana lepiej nie pamiętać, ale przecież zawsze jedną nację ogarnia po finale Mundialu wybuch radości. A pasjonujących pojedynków o złoty medal na przestrzeni prawie stu lat nie brakowało.
Za dekadę najprawdopodobniej będziemy przygotowywać się do wielkiego wydarzenia w postaci setnej rocznicy rozegrania pierwszych piłkarskich mistrzostw. W 1930 r. Urugwajczycy i zorganizowali ten wielki turniej, i wywalczyli Puchar Świata na własnej ziemi. Osiemdziesiąt tysięcy osób oglądało, jak ich ulubieńcy ogrywają w decydującym spotkaniu większych sąsiadów z Argentyny. Od tamtej chwili odbyło się dwadzieścia kolejnych Mundiali. A choć kibice rzadko mieli okazję obserwować aż sześć goli, bo w ostatnim finale bramkarze właśnie tyle razy wyciągali piłkę z siatki dokładnie po 52 latach przerwy, to na deficyt bramek i emocji nikt nie mógł narzekać.
Dalsza część tekstu pod wideo
Były finały, o których po prostu wypada pamiętać.

Demony wojny. 1938. Włochy - Węgry 4:2

W międzywojennych Włoszech, jak i zresztą Niemczech, kładziono duży nacisk na kulturę fizyczną. Sport w obu autorytarnych państwach odgrywał ważną rolę, nic zatem dziwnego, że obie drużyny postrzegano jako faworytów mistrzostw we Francji. Mistrzostw, nad którymi unosił się duch zbliżającego się konfliktu zbrojnego na wielką skalę. Polityczne zawirowania na kilkanaście miesięcy przed wybuchem wojny miały swój wpływ na Mundial. Austria nie zdążyła wziąć udziału w turnieju, bo kwartał wcześniej jej terytorium zostało przyłączone do III Rzeszy. Anschluss w praktyce zlikwidował istnienie państwa austriackiego, a piłkarze, którzy w 1/8 finału mistrzostw powinni rywalizować ze Szwedami, przymusowo zasilili reprezentację Niemiec.
O francuskim czempionacie wypada pamiętać z jeszcze jednego, istotnego powodu. 5 czerwca 1938 r. w Strasburgu odbył się legendarny mecz Brazylia - Polska, zakończony po dogrywce szalonym wynikiem 6:5. Cztery gole w tym starciu zapisał na swoje konto Ernest Wilimowski, bez wątpienia tragiczna postać polskiego futbolu, ale w tamtym czasie po prostu piłkarz wybitny. Ani jednak Niemcy, ani Brazylijczycy nie znaleźli się w finale. Zawodnicy grający ze swastyką na ramieniu sensacyjnie odpadli ze Szwajcarią w pierwszej rundzie (mecz powtarzano, bo spotkanie numer jeden nie przyniosło rozstrzygnięcia nawet po dogrywce). “Canarinhos” zaś musieli zadowolić się brązowym medalem, bo w półfinale ulegli Włochom.
I to właśnie Italia oszalała z radości po finale rozegranym w Paryżu. Sukces nie przyszedł im jednak łatwo. Węgrzy postawili twarde warunki i byli na fali po wysokim zwycięstwie 5:1 nad Szwecją. 60 tys. widzów dopiero co rozgościło się na stadionie, a już padły dwa gole. W 6. min na prowadzenie wyszli Włosi, a odpowiedź przyszła po niespełna dwóch minutach. Przeciąganie liny nie trwało długo, bo reprezentanci “Squadra Azzurra”, zagrzewani do boju przez swojego kapitana, legendarnego Giuseppę Meazzę, zdominowali rywali i na przerwę schodzili z dwubramkowym prowadzeniem. Na uwagę zasługiwała szczególnie fantastyczna, dzisiaj byśmy powiedzieli koronkowa akcja na 2:1.
Madziarzy nie zamierzali jednak składać broni. Ich upór został nagrodzony w 70 minucie kontaktowym golem Gyorgy’ego Sarosiego. W tamtej chwili bardziej prawdopodobna wydawała się dogrywka, bo Węgrzy dążyli do remisu. Ich marzenia rozwiał Silvio Piola, do dziś najlepszy strzelec w historii Serie A.
Włochy obroniły tytuł wywalczony przed laty na własnym terenie i podkreśliły dominację na arenie futbolowej, której wcześniejszym etapem był triumf na Igrzyskach Olimpijskich w 1936 r. Za chwilę jednak nikt nie myślał o piłce nożnej. Wojna spowodowała, że kolejne mistrzostwa rozegrano dopiero w 1950 r.

Cud w Bernie. 1954. Niemcy [RFN] - Węgry 3:2

My jednak przeskakujemy bezpośrednio do roku 1954. Turniej zorganizowano w Szwajcarii, bo z państw europejskich był to rejon najmniej poszkodowany w trakcie wojny. Neutralne nastawienie Helwetów w trakcie konfliktu pomogło im w przygotowaniu mistrzostw, które miały upłynąć pod znakiem dalszej dominacji fantastycznej węgierskiej “Złotej Jedenastki”. Niesamowici Madziarzy, z Ferencem Puskasem w składzie, mieli na koncie w momencie rozpoczęcia Mundialu ponad cztery lata gier bez jakiejkolwiek porażki. Wymarzony Puchar Świata wyobrażano sobie jako drugi z rzędu znaczący tytuł, po triumfie na Igrzyskach Olimpijskich dwa lata wcześniej.
I rzeczywiście, zapowiadało się na zwycięstwo Węgrów w cuglach. Faworyci zaczęli turniej od rozbicia 9:0 Koreańczyków, a następnie dołożyli do tego wysoki triumf 8:3 nad RFN. Sandor Kocsis robił w ataku, co chciał. Grali koncertowo. W ćwierćfinale ograli Brazylię 4:2, a pierwszy ostrzegawczy sygnał przyszedł w następnej fazie. Węgrzy spokojnie kontrolowali boiskowe wydarzenia przeciwko Urugwajowi, ale w ostatnim kwadransie stracili dwa gole, które dawały rywalom remis. W dogrywce o sobie dał jednak znać Kocsis, który wprowadził drużynę do finału. Finału, w którym czekali na nich Niemcy, żądni rewanżu za porażkę w fazie grupowej i uskrzydleni ograniem 6:1 Austrii w półfinale.
Decydujący mecz, rozgrywany przy rzęsistym deszczu, rozpoczął się zgodnie z planem. W 6. minucie piłka po zablokowanym strzale Kocsisa spadła pod nogi Puskasa, a ten z bliskiej odległości nie dał szans bramkarzowi. Chwilę później zupełnie pogubiła się defensywa RFN. Obrońca niepewnie zostawił futbolówkę golkiperowi, a ten nieumiejętnie próbował ją złapać, z czego skwapliwie skorzystał Zoltan Czibor. Niemcy musieli zaryzykować. Tylko szybkie wyrównanie dałoby im nadzieje na złoto. I zaryzykowali.
Dziesięć minut zajęło reprezentantom RFN doprowadzenie do wyniku remisowego. Kontaktowe trafienie Maximiliana Morlocka było efektem niefortunnej interwencji węgierskiego obrońcy, a przy golu na 2:2 błąd popełnił bramkarz “Złotej Jedenastki”, który nie przeciął dośrodkowania z rzutu rożnego. Madziarzy błyskawicznie roztrwonili przewagę, co tylko podrażniło ich ambicje. Faworyci natychmiast ruszyli do ataku, ale cuda w polu karnym RFN wyczyniał golkiper Toni Turek, który w pełni zrehabilitował się za niepewne zachowanie przy drugiej straconej bramce. Odpokutował też współwinny tamtej sytuacji, obrońca Werner Kohlmeyer, autor niesamowitej interwencji nogą na linii bramkowej. Na drodze “Złotej Jedenastki” stawały też słupek i poprzeczka. I w końcu, jak nigdy sprawdziło się powiedzenie: niewykorzystane sytuacje się mszczą.
W 84 min. piłka po pojedynku główkowym w polu karnym Węgrów spadła przed linię szesnastki, gdzie stał osamotniony Helmut Rahn, zdobywca trafienia na 2:2. Niemiec nie zdecydował się na bezpośrednie uderzenie, zaimponował spokojnym przyjęciem, zabrał się z futbolówką, przełożył ją na lewą nogę i precyzyjnym strzałem po raz drugi tego dnia wpisał się na listę strzelców. Sensacja była na wyciągnięcie ręki. Rozjuszeni Węgrzy rozpaczliwie szukali gola dającego im dogrywkę, trzy minuty później do siatki trafił Puskas, ale sędzia liniowy dopatrzył się pozycji spalonej! Nic więcej Madziarzy nie wskórali. Niemożliwe stało się możliwe. “Złota Jedenastka” przegrała swój najważniejszy mecz, a trofeum niespodziewanie powędrowało do Zachodnich Niemiec.
Cud w Bernie na zawsze zapisał się w historii Niemiec. To było symboliczne zwycięstwo, które podniosło na duchu załamany po przegranej wojnie kraj. Historycy uważają, że bez złota w Szwajcarii państwo niemieckie nie rozwinęłoby się tak szybko, jak to nastąpiło. Z drugiej strony, nigdy prawdopodobnie nie dowiemy się, czy wszyscy grali “czysto”. Badacze sugerowali po latach, że złoci medaliści mogli być wzmacniani nielegalnymi substancjami. To jednak tylko spekulacje.
Węgrzy zaś wrócili do ojczyzny w atmosferze skandalu. Wściekli kibice wszczynali zamieszki, awanturowali się, zarzucali drużynie zdradę narodową i najchętniej rozszarpaliby ich na strzępy. Tego na szczęście udało się uniknąć, ale “Złota Jedenastka” przestała istnieć, a większość jej reprezentantów wyjechała z kraju po rewolucji w 1956 r.

Gol-widmo. 1966. Anglia - Niemcy [RFN] 4:2 p.d.

Mundial 1966 na własnej ziemi miał być dla Anglików rehabilitacją za lata porażek. Dumne “Lwy Albionu” coraz trudniej znosiły kolejne upokorzenia. A przecież Anglia, “ojczyzna futbolu”, powinna górować nad innymi. To jej obywatele jeździli po świecie i uczyli piłkarskiego abecadła. Mistrzostwa pod czujnym okiem Królowej jawiły się jako fenomenalna szansa na zmazanie czarnych kart historii. I chociaż te faktycznie odeszły w niepamięć, a rozbłysły nowe, w najjaśniejszych barwach, to i pośród nich zachowała się jedna ciemna. Taka, która na zawsze przeszła do futbolowych annałów. Tego turnieju i TEGO finału nie można nie kojarzyć.
Dwaj finaliści podążali do decydującego meczu podobną drogą. Wygrali grupę z dwoma zwycięstwami i remisem na koncie. W ćwierćfinale mierzyli się z zespołami z Ameryki Południowej. Obu spotkaniom towarzyszyły ogromne kontrowersje. Anglia pokonała Argentynę po niezwykle dramatycznym starciu zakończonym wynikiem 1:0. Przegrani mówili o “Kradzieży Stulecia”, doszukiwali się spisku, oskarżali gospodarzy o oszustwo. Argentyńczycy uważali, że gol Geoffa Hursta padł ze spalonego, a do tego kapitan ich drużyny Antonio Rattin został niesłusznie usunięty z boiska. Rzekomo za słowny atak na niemieckiego arbitra. Piłkarz odmówił zejścia z murawy, musiały go wyprowadzić służby, a selekcjoner Anglików, Alf Ramsey, zakazał podopiecznym wymiany koszulek z rywalami. “Wisienką na torcie” była pomeczowa wypowiedź coacha, który nazwał Argentyńczyków “południowoamerykańskimi zwierzętami”.
Argentyńska prasa pisała o angielsko-niemieckim spisku. Wtórowali im Urugwajczycy, którzy w ćwierćfinale podejmowali reprezentantów RFN. Przegrali wyżej, bo 0:4, ale wydatnie przyczyniły się do tego kontrowersyjne decyzje sędziego narodowości… angielskiej. W Argentynie i Urugwaju wszystko składało się w całość - dwie europejskie potęgi skrzyknęły się, by wyeliminować przeciwników z Ameryki Południowej i samemu przejść dalej. Odłóżmy jednak na bok teorie spiskowe. Faktycznie, Anglicy i Niemcy spotkali się w finale, choć po drodze musieli ograć odpowiednio Portugalię i ZSRR. A przebieg starcia o złoty medal w sekundę odrzucił w niepamięć wcześniejsze kontrowersje.
W mecz lepiej weszli goście. W 12. minucie do źle wybitej przez angielskiego obrońcę piłki dopadł w polu karnym Helmut Haller i sprytnym, precyzyjnym strzałem otworzył wynik finału. Zawodnicy RFN cieszyli się z prowadzenia kilka minut. Bobby Moore został sfaulowany w środku boiska, błyskawicznie się podniósł i posłał natychmiastowe, celne podanie górą w pole karne. Tam był już Geoff Hurst, który głową wpakował futbolówkę do siatki.
Na kolejną porcję emocji niemal 100 tys. widzów zgromadzonych na Wembley musiało poczekać do ostatniego kwadransa regulaminowego czasu gry. W 78. minucie po rzucie rożnym przed szansą stanął Hurst, oddał niezbyt udany strzał, ale niemiecki obrońca stojący na linii uderzenia skiksował i tym samym świetnie wystawił piłkę osamotnionemu na szóstym metrze Martinowi Petersowi. Ten się nie pomylił. Wydawało się, że marzenie “Lwów” lada chwila zostanie spełnione. Rywale jednak grali do końca. Minutę przed końcem wykonali rzut wolny “na aferę”, po dośrodkowaniu powstało ogromne zamieszanie przed bramką Gordona Banksa, futbolówka po strzale jednego z Niemców odbiła się od pleców... jego kolegi, Karla-Heinza Schnellingera, co zmyliło Anglików. Wykorzystał to Wolfgang Weber, na wślizgu kopiąc ją do bramki. Stadion zamarł. Do wyłonienia triumfatora Pucharu Świata potrzebna była dogrywka.
Jedenasta minuta dodatkowego czasu, 101. minuta finałowego spotkania. Alan Ball w pełnym biegu zacentrował w pole karne do Geoffa Hursta, który inteligentnym, światowej klasy przyjęciem piłki zwiódł dwóch niemieckich obrońców i wypracował sobie pozycję strzelecką. Siedem, może osiem metrów do bramki. Znakomity Anglik długo się nie zastanawiał i posłał mocne uderzenie. Futbolówka odbiła się od poprzeczki i spadła… w okolice linii bramkowej. Na trybunach zawrzało, gospodarze fetowali gola, Niemcy wybili na rzut rożny i sugerowali, że nie doszło do przekroczenia linii całym obwodem, a zatem gra powinna toczyć się dalej. Tego, czy Hurst zdobył prawidłową bramkę, nie wiedział nawet oddalony o kilkanaście metrów sędzia główny, Gottfried Dienst ze Szwajcarii. Arbiter szybko podbiegł do asystenta liniowego, Tofika Bachramowa z ZSSR, który w momencie strzału był - a przynajmniej tak wydawało się Dienstowi - dobrze ustawiony i widział całą sytuację jak na tacy. Radziecki sędzia azerskiego pochodzenia stanowczo potwierdził, że gol padł. Gwizdek, środek boiska, 3-2 dla Anglii.
Kluczowy moment spotkania - akcja bramkowa Balla i Hursta. W poniższym filmiku można obejrzeć wszystkie trafienia z słynnego finału.
W ostatniej minucie Hurst przypieczętował złoty medal, kompletując hat-tricka. Gdy strzelał gola, część kibiców była już na murawie, świętując upragniony triumf. Po meczu cała uwaga skupiła się jednak, co jasne, na golu numer trzy. Wściekli Niemcy oskarżali Tofika Bachramowa o celowe działanie na korzyść gospodarzy, co miało być zemstą na RFN za wyeliminowanie Związku Radzieckiego w półfinale. Anglicy utrzymywali, że piłka na pewno przekroczyła linię bramkową. Mówił o tym Roger Hunt, napastnik “Lwów”, który w momencie strzału Hursta znajdował się najbliżej bramki. A co na ten temat miał do powiedzenia sam sędzia Bachramow? Po latach przyznał, że widział piłkę odbijającą się z impetem nie od poprzeczki, a od siatki, dlatego miał stuprocentowe przekonanie o golu. Czy mówił prawdę, nikt nigdy się nie dowie.
Sytuacja z 101. minuty meczu na Wembley stała się oczywiście elementem badań naukowców. Eksperci z Uniwersytetu Oksfordzkiego wyliczyli, że Niemcy mieli rację, a piłce brakowało około 3-6 cm, aby w pełni przekroczyć linię. Po kilkudziesięciu latach było i jest to jednak bez znaczenia. “Synowie Albionu” na zawsze zyskali miano angielskich bohaterów narodowych, a finał Mistrzostw Świata z 1966 r. to jedno z najważniejszych wydarzeń w historii futbolu. I to na pewno się nie zmieni.
***
Z subiektywnym wyborem trzech powyższych finałów nie każdy się musi zgadzać. Był przecież niesamowity mecz z 1950 r., gdy prawie 200 tys. osób na słynnej Maracanie oglądało, jak Urugwajczycy zabierają marzenia “Canarinhos” i Puchar Świata dwa tysiące kilometrów dalej, do Montevideo. Był finał z 1986 r., gdzie znów w roli przegranych wystąpili Niemcy, z Karlem-Heinzem Rummenigge na czele, a trofeum podnosił Diego Maradona. Była “główka” Zidane’a sprzed czternastu lat i pasjonujący konkurs rzutów karnych zakończony trafieniem Fabio Grosso i radością Włochów. Dajcie znać, które spotkania o złoty medal Mundialu Wy byście umieścili wśród tych absolutnie najlepszych. Każdy ma przecież prawo do własnej opinii.
Mateusz Hawrot

Przeczytaj również