Liverpool FC. Najlepszy start w historii i nadchodzący miesiąc prawdy. "The Reds" w drodze po mistrzostwo

Najlepszy start w historii i nadchodzący miesiąc prawdy. Liverpool w drodze po wymarzone mistrzostwo
liverpoolfc.com
Chciałem napisać ile miałem lat, gdy Liverpool ostatni raz zdobył mistrzostwo Anglii, ale to niestety niemożliwe, bo nie było mnie nawet w planach. Na świecie nie było też choćby Mohameda Salaha, Roberto Firmino, Sadio Mane czy Virgila van Dijka, a więc tych, którzy są na dobrej drodze, by już za kilka miesięcy przerwać trwający w tym momencie 29 lat stan ligowej posuchy. Tak, pamiętam poprzedni sezon. Tak, wiem, że wtedy też zespół z Anfield Road miał kilka punktów przewagi nad Manchesterem City. Nie dam co prawda uciąć sobie ręki, bo jest kluczowa w mojej pracy, ale dobrą whisky już bym poświęcił. Ogłaszam więc: moim zdaniem to jest TEN sezon.
Znacie mem oparty na haśle: “razem mogliby mieć wszystko”? W skrócie: na fotografii widocznych jest dwóch mężczyzn, jeden charakteryzuje się łysiną na czubku głowy i włosami na jej tyle, fryzura drugiego wygląda natomiast dokładnie odwrotnie. Całość opatrzona jest wspomnianym wyżej hasłem.
Dalsza część tekstu pod wideo
Skojarzyło mi się to z Liverpoolem i Manchesterem City. Pierwsi w minionym sezonie sięgnęli po Ligę Mistrzów, drudzy po mistrzostwo Anglii. “Problem” w tym, że kibice “The Reds” wiedzą już jak smakuje zdobycie Champions League, bo większość z nich pamięta jednak Stambuł. Dla fanów “The Citizens” tytuł na krajowym podwórku to już natomiast rutyna, kolejny dzień w biurze.
Wydaje mi się, że czerwona część Liverpoolu oddałaby zdobycie Ligi Mistrzów (choć to przecież najcenniejsze trofeum na Starym Kontynencie) za upragnione wygranie Premier League. Manchester City nawet by się nie zastanawiał, gdyby mógł zamienić mistrzostwo na krajowym podwórku na wymarzony triumf w Champions League.

Jak nie teraz, to kiedy?

Widać to na początku bieżącej kampanii. Podopieczni Jurgena Kloppa do każdego meczu w Premier League podchodzą jak do wojny. Wiedzą, że ewentualna strata punktów w starciach ze średniakami może okazać się bolesna w skutkach, bo w zeszłym sezonie do zdobycia tytułu nie starczyło im 97(!) punktów.
Nastawieni są przede wszystkim na wynik, nie zawsze na styl i wielkie fajerwerki. W poprzednim sezonie często wygrywali po 4:0 czy 5:0. Tłamsili rywali, grali z niezwykłym polotem. Gdzieś tam jednak między tymi “koncertami” zdarzały się nieliczne wpadki.
Teraz są bardziej pragmatyczni. Wystarczy wspomnieć, że ostatnie trzy ligowe mecze wygrali jedną bramką (to samo zrobili w spotkaniu Ligi Mistrzów). Nie gromią więc może rywali, ale po ośmiu kolejkach mają komplet punktów. Cel uświęca środki.

Problemy “Obywateli”

Zaskakująca jest częstotliwość wpadek Manchesteru City na początku sezonu. Już po dziewięciu kolejkach piłkarze Pepa Guardioli potracili połowę tego, co w kampanii 2018/2019 uciekło im przez całe rozgrywki. Wtedy przez 38 kolejek mieli na koncie dwa remisy i cztery porażki. Już teraz zanotowali natomiast jeden remis i dwie przegrane, w dodatku w starciach z takimi ekipami jak Norwich i Wolverhampton, które przecież na starcie Premier League wcale nie błyszczą.
Czego brakuje? Motywacji? Koncentracji? Pewnie i jednego i drugiego. Na pewno przecież nie umiejętności. Kadrowo Manchester City jest w tym sezonie jeszcze silniejszy niż przed rokiem. Pep Guardiola tylko udoskonalił swoją maszynę, sprowadzając Rodriego i Joao Cancelo.
Problemem “The Citizens” są z pewnością stoperzy, a zwłaszcza ich urazy. Aymeric Laporte wypadł na kilka miesięcy, a w ostatnich tygodniach do dyspozycji Guardioli nie jest także John Stones (wczoraj był już na ławce). To sprawia, że na środku obrony grają Nicolas Otamendi, Fernandinho lub tak jak we wczorajszym spotkaniu - Rodri. Nie jest to z pewnością zestawienie, który gwarantuje pewność i stabilizację.
Jeśli szukać gdzieś słabszej strony Manchesteru, to właśnie wśród stoperów. I nie mówię tu tylko o obecnym sezonie. W drugiej linii od lat jest kłopot bogactwa, z przodu kilkadziesiąt bramek w sezonie gwarantuje Sergio Aguero, a tymczasem wspomniany Laporte zostaje wybrany do jedenastki dekady “Obywateli” mimo, że trafił do klubu w… 2018 roku. Dość wymowne.

Ważne tygodnie “The Reds”

A teraz patrzymy w najbliższy terminarz Premier League. Już dziś Liverpool zmierzy się na Old Trafford z Manchesterem United. Wiadomo, Derby Anglii, wielki klasyk, wszystko się może zdarzyć. Tylko czy naprawdę? Przepaść między obiema ekipami jest dziś największa od lat.
“Czerwone Diabły” zagrają ponadto m.in. bez Davida de Gei i Paula Pogby, a występ kilku innych ważnych ogniw jest wątpliwy. “The Reds” nie mogli wymarzyć sobie więc lepszego momentu do rywalizacji z podopiecznymi Ole Gunnara Solskjaera, który siedzi już zresztą na gorącym stołku, a ewentualna porażka może kosztować go posadę.
Tydzień później na Anfield przyjedzie kolejna wielka firma pogrążona w kryzysie - Tottenham, a 10 listopada dojdzie do bezpośredniej rywalizacji “The Reds” z Manchesterem City. Co istotne, również na stadionie Liverpoolu, gdzie van Dijk i spółka punktów raczej nie tracą.
Najbliższe tygodnie mogą więc okazać się kluczowe. Jeśli piłkarze Jurgena Kloppa bez skrupułów wykorzystają trudny czas United i “Spurs”, a w hicie okażą się lepsi od “Obywateli”, wówczas ich przewaga będzie już naprawdę bardzo pokaźna, a na horyzoncie pojawią się mecze z drużynami pokroju Crystal Palace, Brighton czy Bournemouth.
Oczywiście, wciąż do rozegrania pozostanie ponad połowa sezonu, ale i tak myślę, że Klopp będzie mógł wtedy zabawić się w Bogusława Lindę, intonując słynne hasło zaczynające się od słów: “nawet tacy goście, jak wy…”.
Dominik Budziński

Przeczytaj również