Futbol to jednak piękna gra. Te mecze najbardziej utkwiły nam w pamięci w 2018 roku

Futbol to jednak piękna gra. Te mecze najbardziej utkwiły nam w pamięci w 2018 roku
Alizada Studios/Shutterstock
Piłka nożna to widowisko. Ma dostarczać emocji, efektownych zagrań, bramek, które przypomina się przez lata. Czasem miło jest powspominać spotkania, które zapadły nam w pamięć. Teraz, na sam koniec roku, nadszedł idealny czas, aby przypomnieć sobie najciekawsze, najlepsze spotkania 2018 roku, który za chwilę pożegnamy.
Prześledziliśmy wzdłuż i wszerz najmocniejsze ligi i rozgrywki, by wytypować kilkanaście wspaniałych spotkań z minionych 12 miesięcy. Przeżyjmy to jeszcze raz!
Dalsza część tekstu pod wideo

Sevilla – Real Betis 3:5 (07.01.2018)

Gran Derbi to nie byle jakie spotkanie. Fani z czerwonej i zielonej części miasta zawsze czekają z niecierpliwością na konfrontację z lokalnymi rywalami. Stolica Andaluzji widziała wiele interesujących starć między Sevillą i Betisem. W styczniu mieliśmy okazję zobaczyć właśnie jedno z nich.
Ten mecz zaoferował naprawdę wiele. Bramki, zwroty akcji i niesamowite, przekazywane z trybun emocje, które można było poczuć nawet przed telewizorem. Zaczęło się szybko, bo od bramki Fabiana Ruiza w pierwszej minucie.
Sevilla dwukrotnie wyrównywała, ale jej przeciwnicy za każdym razem odzyskiwali prowadzenie. Potem gospodarze złapali kontakt przy stanie 3:4, ale musieli uznać wyższość przyjezdnych, którzy odparli ataki przeciwników.
Ostatecznie zespół z Ramon Sanchez Pizjuan został jeszcze dobity przez Cristiana Tello, który wpakował piłkę do siatki w ostatniej minucie spotkania, dając zwycięstwo Betisowi. Gol na samym początku, gol na koniec, a pomiędzy nimi ponad 90 minut piłkarskiej uczty. Palce lizać!

Liverpool – Manchester City 4:3 (14.01.2018)

Anfield to trudny teren. Wie o tym nawet sam Pep Guardiola, który nie zdołał ani razu wygrać na terenie popularnych „The Reds”. Gdy na początku roku przyjechał ze swoim Manchesterem City do Liverpoolu, mógł wciąż liczyć na powtórzenie fenomenalnego osiągnięcia Arsenalu z sezonu 2003/04, kiedy to „Kanonierzy” jako jedyni w historii zakończyli kampanię Premier League bez porażki.
Jürgen Klopp i jego piłkarze mieli jednak swoje zdanie na ten temat. Tempo spotkania od samego początku było zabójcze. W 9. minucie prowadzenie gospodarzom dał Alex Oxlade-Chamberlain, ale w końcówce pierwszej połowy na jego trafienie odpowiedział Leroy Sane. Jednak dopiero po przerwie otworzył się worek z bramkami.
Między 59. a 67. minutą drużyna z czerwonej części Liverpoolu wbiła rywalom trzy gole. Ostatni z nich, autorstwa rewelacyjnego Mohameda Salaha, zasługiwał na szczególne wyróżnienie. Egipcjanin wpakował futbolówkę do siatki z czterdziestu metrów, wykorzystując nieudane wybicie Edersona.
Wydawało się, że wszystko już jest pozamiatane, ale napór gości dał efekty w końcówce. Najpierw trafił Bernardo Silva, a w doliczonym czasie gry kontaktowego gola zdobył Ilkay Gündoğan. Chociaż „The Citizens” w ostatniej chwili próbowali jeszcze wyrównać, to brakło czasu. Tym samym przepadła również szansa na powtórzenie dokonania tzw. „Invincibles”.
To był mecz z gatunku takich, podczas których nie można było nawet na chwilę stracić koncentracji. Pokaz czystej piłkarskiej klasy, w którym każdy, nawet najdrobniejszy błąd był wykorzystywany przez rywala – ideał pojedynku dwóch klubów „wagi ciężkiej”.

Borussia Dortmund – Eintracht Frankfurt 3:2 (12.03.2018)

Początek 2018 roku był dla BVB związany z dosyć ambiwalentnymi uczuciami. Zespół Petera Stӧgera praktycznie nie przegrywał, ale często tracił punkty remisując z niżej notowanymi rywalami. Do tego nie wygrywał w przekonujący sposób, a raczej „wydzierając” punkty przeciwnikom. Gdy na Signal Iduna Park zawitał Eintracht Frankfurt, było podobnie.
Chociaż zespół Borussii cisnął od początku i szybko wyszedł na prowadzenie za sprawą samobója Marco Russa, to nie mógł dobić frankfurtczyków. To sprawiło, że zostaliśmy świadkami jednej z najciekawszych końcówek spotkania w 2018 roku.
W ostatnim kwadransie Eintracht dwukrotnie odrobił straty, ale gospodarze dwa razy odzyskali prowadzenie, ostatecznie wygrywając. Gol na 2:2 padł w 91. minucie gry, ale to i tak nie złamało „Borussen”.
Trzy punkty zaledwie 3 minuty później zagwarantował znajdujący się w świetnej formie Michy Batshuayi, który zdobył swojego drugiego gola w tym spotkaniu, wykorzystując podanie Łukasza Piszczka. Któż nie uwielbia takich zwrotów akcji?

Bristol City – Hull City 5:5 (21.04.2018)

Jeśli spotkanie Borussii z Eintrachtem obfitowało w zwroty akcji, to ten mecz nimi ociekał. Wystarczy tylko spojrzeć na wynik, aby stwierdzić, że musiały dziać się rzeczy niebywałe.
Wszyscy wiemy, jak wygląda gra na zapleczu Premier League. Futbol fizyczny, dużo długich piłek i błędów indywidualnych. To jednak sprawia, że konfrontacje zespołów z Championship są niesamowicie emocjonujące.
Na Ashton Gate mieliśmy tego idealny dowód. Z 0:1, przez 3:1, 3:2, 4:2 i 4:5 aż do wyniku 5:5! Jeśli chodzi o bramki, to mieliśmy wszystko: główki, piękne strzały z dystansu, „fuksa” po rykoszecie, samobója, a także trafienie po kuriozalnym błędzie obrońcy.
Jak widać, nie zawsze emocje muszą iść w parze z umiejętnościami czysto piłkarskimi. Wystarczą tylko dwie wyrównane drużyny, błyski geniuszu i momenty utraty koncentracji przez poszczególnych zawodników. Brzmi jak przepis na nie lada widowisko, prawda?

Inter – Juventus 2:3 (28.04.2018)

Często, gdy spotykają się dwie wielkie włoskie marki, mecz rozstrzygany jest jedną jedyną bramką lub kończy się nudnym remisem. Wzajemny respekt najbardziej utytułowanych klubów z Półwyspu Apenińskiego sprawia, że rzadko mamy do czynienia z bardzo emocjonującymi spotkaniami.
Kwietniowa konfrontacja Interu z Juve wyłamała się jednak z tego schematu. I nie chodzi tu tylko o końcowy wynik.
Chociaż dominujący w ostatnich latach w Serie A turyńczycy szybko zdobyli prowadzenie, a niedługo potem za niebezpieczne zagranie wyleciał z boiska Matias Vecino, to wynik wcale nie był rozstrzygnięty.
Osłabieni „Nerazzurri” wbrew wszelkim oczekiwaniom w drugiej połowie zdołali wyjść na prowadzenie, ale wcale nie był to koniec emocji! W ostatnich pięciu minutach Juve w końcu zdominowało rywali i wpakowało im dwie bramki.
„Bianconeri” wygrali 3:2, ale postawa ich oponentów, którzy w dziesiątkę zdołali zmienić obraz spotkania z krajowym hegemonem zasłużyła na szczególne uznanie.

Hibernian – Rangers 5:5 (13.05.2018)

Jeśli 13 maja mieliście nosa (i odpowiednie kanały telewizyjne do dyspozycji) to mogliście mieć chyba najlepszy dzień oglądania piłki nożnej w życiu. Wszystko jednak po kolei.
Godzina 13:30. Ostatnia kolejka szkockiej Premiership. Losy trzeciego miejsca miało rozstrzygnąć bezpośrednie starcie Hibernianu z Rangers. Wygrana zespołu ze stolicy oznaczałaby, że przeskoczą rywali i zagrają w eliminacjach Ligi Europy.
Cel był więc jasny. Utrzeć nosa próbującemu odbudować się, niezwykle utytułowanemu przeciwnikowi i spróbować zaistnieć na europejskiej scenie. Kibice „Hibs” i ekipy z Glasgow nie mogli jednak spodziewać się tego, co zobaczyli.
Szalone spotkanie zakończyło się wynikiem 5:5. Hibernian prowadził 3:0, ale w 68. minucie musiał już odrabiać dwubramkowy deficyt. Przy stanie 4:5 z boiska wyleciał gracz przyjezdnych, Jason Holt, a wyrównującego gola w 93. minucie gry zdobył Jamie Maclaren, który tym samym skompletował hattricka.
Ostatecznie to podopieczni Stevena Gerrarda zagwarantowali sobie udział w eliminacjach do Ligi Europy. Fani ich rywali, którzy przeważali na Easter Road, mogli żałować wyniku, ale na pewno nie tego, jakie spotkanie mieli okazję oglądać.

Tottenham Hotspur – Leicester City 5:4 (13.05.2018)

Również 13 maja, ale o godzinie 16:00, rozgrywano równolegle wszystkie mecze ostatniej kolejki Premier League. Wśród nich konfrontację Tottenhamu z Leicester.
Gospodarze starali się obronić trzecie miejsce w tabeli przed goniącym ich Liverpoolem. Goście z kolei mogli przeskoczyć z 9. na 8. lokatę. Chociaż w teorii tak naprawdę nic to nie zmieniało, to należy pamiętać, że nagrody pieniężne są wypłacane zależnie od ich pozycji na koniec sezonu, a zatem było o co walczyć.
I było to widać na boisku. Już po 16 minutach mieliśmy wynik 1:2. Do przerwy sytuacja już się nie zmieniła. To, co działo się po niej, było jednak istnym szaleństwem. W drugiej minucie drugiej połowy prowadzenie „Lisów” świetnym strzałem podwyższył Kelechi Iheanacho.
Trafienie Nigeryjczyka rozsierdziło przeciwników, którzy już 13 minut później objęli prowadzenie w meczu. Potem wyrównał Jamie Vardy, ale na jego gola niemal natychmiastowo odpowiedział Harry Kane, który pomimo dwóch strzelonych goli nie zdołał dogonić Mohameda Salaha w ligowej klasyfikacji strzelców.
Trudno chyba o lepsze podziękowanie dla kibiców za wsparcie w długim sezonie. Żaden fan, który kupił bilet na Wembley nie mógł żałować wydanych pieniędzy.

Levante – FC Barcelona 5:4 (13.05.2018)

No i znowu ten sam dzień, ale tym razem już wieczór. 20:45, pewna tytułu, niepokonana do tej pory w LaLiga Barcelona jedzie do Walencji na mecz przedostatniej kolejki z Levante, które w teorii powinno być łatwym rywalem.
Otóż nic bardziej mylnego! Do przerwy – prowadzenie gospodarzy 2:1. Zaskoczenie, ale to tylko wynik po 45 minutach, więc jeszcze wiele mogło się zmienić. No i zmieniło! Po niewiele ponad 10 minutach drugiej części spotkania „Granotas” prowadzili aż 5:1.
Rozsierdzona „Blaugrana” nie złożyła jednak broni. Przycisnęła i zdobyła trzy gole, ale pomimo naporu nie udało jej się wyrównać. Tym samym zespół ze stolicy Katalonii doznał w końcu porażki i stracił szansę na zakończenie ligowych rozgrywek bez ani jednej przegranej na koncie.
Co ciekawe, kibice na Estadio Ciudad de Valencia mogli obejrzeć w tym meczu aż dwa hat-tricki. Po trzy razy trafiali Emmanuel Boateng i Philippe Coutinho. Jeśli ktoś myśli, że ten mecz, z uwagi na sytuację w tabeli, był grany na pół gwizdka, to powinien to przemyśleć. Mieliśmy aż 13 żółtych kartek. Nikt nie odstawiał nogi!

Portugalia – Hiszpania 3:3 (15.06.2018)

Jeśli mówimy o najlepszych meczach roku, to wręcz niemożliwe jest pominięcie mundialu. W końcu to święto dla wszystkich kibiców piłki nożnej. A czy można je uczcić lepiej, niż dając im powody do ekscytacji?
Już na samym początku fazy grupowej byliśmy świadkami fenomenalnego spotkania. W swoim pierwszym meczu na mistrzostwach stanęli naprzeciwko siebie dwaj faworyci do awansu z grupy B. Konfrontacja zespołów z Półwyspu Iberyjskiego zapowiadała się ciekawie, ale chyba przerosła oczekiwania kibiców.
Mistrzowie Europy oraz byli mistrzowie świata dali nam wszystko, czego można było chcieć. Hat-trick Ronaldo, piękne gole autorstwa Portugalczyka i Nacho Fernandeza, fatalna wpadka de Gei i duże kontrowersje, dotyczące bramki na 1:1 autorstwa Diego Costy sprawiły, że można było myśleć o starciu Portugalii z Hiszpanią jako o najlepszym meczu rosyjskiego turnieju.
Jak się jednak okazało, pojawili się równie mocni kandydaci do tego miana.

Francja – Argentyna 4:3 (30.06.2018)

W 1/8 finału Mistrzostw Świata mogliśmy oglądać kolejne świetne widowisko. Francja – Argentyna to swego rodzaju klasyk – pojedynek dwóch niesamowicie zaprawionych w mundialowych bojach reprezentacji.
Fenomenalny wręcz mecz miał jednego bohatera. Kylian Mbappe pokazał wszystkim, dlaczego PSG postanowiło zapłacić za niego aż 180 milionów euro. Jego szybkość i pewność siebie sprawiały, że argentyńscy obrońcy nie byli w stanie go zatrzymać.
Młody Francuz najpierw wywalczył karnego, który dał „Trójkolorowym” pierwszego gola, a potem zapewnił swojemu zespołowi zwycięstwo zdobywając 2 ostatnie gole.
Prowadzenie zmieniało się trzy razy. Dwie z siedmiu bramek były iście cudnej urody – mowa oczywiście o tych autorstwa Di Marii i Pavarda. Mecz był grany w niesamowitym tempie, nawet na chwilę nikt nie odpuścił.
Można chyba stwierdzić, że był to jeden z najlepszych meczów w historii Mistrzostw Świata.

Brazylia – Belgia 1:2 (06.07.2018)

To, że w meczu nie padło 7 czy 8 bramek wcale nie znaczy, że nie musiało to być świetne widowisko. Najlepszy dowód na prawdziwość takiego stwierdzenia dali piłkarze z Brazylii i Belgii w ćwierćfinale światowego czempionatu.
Do przerwy dwiema bramkami prowadziły „Czerwone Diabły”. Brazylijczycy jednak mieli swoje szanse, co zwiastowało naprawdę interesującą drugą część spotkania. Po zmianie stron inicjatywę przejęła drużyna z Kraju Kawy.
Długo jednak Brazylijczycy nie byli w stanie sforsować defensywy przeciwników. Zrobił to dopiero wprowadzony z ławki Renato Augusto. Chociaż zawodnik Beijing Guoan wpisał się na listę strzelców, to mógł mówić o dużym niedosycie.
Zmarnował „złotą” okazję, która mogła dać jego drużynie dogrywkę. Potem, w doliczonym czasie gry znowu mógł uratować swój zespół, ale jego precyzyjny strzał świetnie sparował Thibaut Courtois, który rozegrał znakomite zawody (zanotował osiem interwencji) i zaliczył jedną z najbardziej efektownych parad turnieju.
Poza starciem dwóch fenomenalnych drużyn, to miał być również pojedynek dwóch wielkich piłkarskich osobowości – Neymara i Edena Hazarda. Piłkarz Chelsea spisał się jednak dużo lepiej. Nie przewracał się, nie symulował. Twardo trzymał się na nogach i raz po raz pokazywał niesamowitą klasę i wyszkolenie techniczne w pojedynkach z obrońcami rywali.
Poświęcenie 90 minut na obejrzenie tego meczu było czystą przyjemnością. Kto nie widział – niech żałuje!

Zenit Sankt Petersburg – Dynamo Mińsk 4:0, 8:1 po dogrywce (16.08.2018)

Ten mecz w sumie zasługiwałby na osobny tekst. Działo się tyle, że nie sposób opisać wszystkiego, a wypadałoby jeszcze wspomnieć o pierwszym spotkaniu dwumeczu pomiędzy Zenitem a ekipą z Mińska. A zatem – wedle dziennikarskiego obowiązku – na Białorusi Dynamo sensacyjnie wygrało 4:0.
Taka przewaga skazywanego na pożarcie klubu naszych wschodnich sąsiadów kazała sądzić, że rewanż w Rosji jest już tylko formalnością. Okazało się jednak, że klub z Sankt Petersburga nie złożył broni.
Rosjanie rzucili się do szaleńczych ataków, które dały efekt w 22. minucie, kiedy to Leandro Paredes popisał się sprytnym strzałem z rzutu wolnego. Do przerwy było jednak tylko 1:0. Wciąż pozostawało dużo pracy.
Trafienia koledze pozazdrościł Christian Noboa, który genialnie uderzył ze stojącej piłki. Było 2:0, jeszcze ponad 20 minut do końca. Można było jeszcze marzyć, ale…
W 72. minucie spotkania z boiska wyleciał strzelec pierwszego gola. I tutaj zaczynają się dziać rzeczy niesamowite. Grający w dziesiątkę Zenit już zaledwie osiem minut później wyrównał stan dwumeczu. Prawdę mówiąc, po 90 minutach mogło być już z 7:0.
Gdy rozpoczęła się dogrywka, wydawało się, że „Pitercy” mają sytuację pod kontrolą. Pomimo osłabienia wyraźnie dominowali, ukłucie przeciwnika było jedynie kwestią czasu. Pojawiło się jednak kolejne „ale”.
A było nim trafienie dla gości autorstwa Seidu Yahayi. Gol Ghańczyka oznaczał, że Zenit był na wylocie z rozgrywek w momencie, w którym zabrzmiał gwizdek kończący pierwszy z dwóch dodatkowych kwadransów.
Oczywiście, nie był to koniec. Gospodarze znowu podkręcili tempo i w efekcie wbili rywalom jeszcze cztery gole, a mecz zakończył się wynikiem 8:1. Powiem krótko – to jest mój faworyt.

Chelsea – Liverpool 1:1 (29.09.2018)

Start rozgrywek Premier League zapowiadał naprawdę interesujący sezon. Długo mogliśmy podziwiać wyścig trzech niepokonanych drużyn, a 29 września nadszedł dzień, w którym starły się dwie z nich.
Wizyta Liverpoolu na Stamford Bridge chyba nie potrzebowała żadnej reklamy. Każdy wiedział, że to będzie świetne widowisko. Dwa zespoły grające bardzo intensywny, ofensywny futbol, oparty na nieustannym pressingu.
I taki właśnie był ten mecz. Tempo było zabójcze, nie było miejsca praktycznie na żaden błąd. Wynik otworzył Eden Hazard i pomimo ataków z obu stron wydawało się, że już nic się nie zmieni.
Wtedy na boisku pojawił się Daniel Sturridge, który zaledwie trzy minuty po wejściu na murawę, w 89. minucie spotkania, popisał się świetnym strzałem z dystansu. Kepa nie zdołał zatrzymać uderzenia byłego piłkarza „The Blues”, a fani Liverpoolu wpadli w ekstazę.
Tym samym utrzymana została liczba niepokonanych drużyn w lidze. Teraz już się to jednak zmieniło po przegranej Manchesteru City z Chelsea. Na dziś jedynym zespołem angielskiej ekstraklasy, który nie musiał jeszcze uznać wyższości rywali są „The Reds”.
To była prawdziwa futbolowa uczta. Nie mecz dla koneserów, a raczej reklama, którą można pokazać osobom o iście „antyfutbolowym” usposobieniu.

FC Barcelona – Real Betis 3:4 (11.11.2018)

W tym przypadku na papierze wynik mógł być tylko jeden. Barcelona nie przegrała u siebie w lidze od ponad dwóch lat. Betis z kolei nie wygrał na Camp Nou od ponad 20. Ekipa z Sewilli zaskoczyła jednak gospodarzy. I to bardzo mocno!
Do przerwy Betis prowadził bowiem 2:0 i to całkiem zasłużenie. W drugiej części spotkania inicjatywę przejęła „Blaugrana”, ale goście niemal natychmiast odpowiedzieli na bramkę kontaktową Messiego.
Podobnie było kilkanaście minut później, gdy do siatki rywali trafił Arturo Vidal. W samej końcówce argentyński gwiazdor Barcy zdobył jeszcze bramkę kontaktową, ale to było za mało.
Ja jednak nie zapamiętałem tego meczu tylko z uwagi na wynik. Najbardziej zaimponował mi Giovani Lo Celso. Pomocnik, którego Betis wypożyczył z PSG zaliczył fenomenalne zawody, które uświetnił bramką.
Co prawda mocno pomogła mu spora wpadka Marca-Andre Ter Stegena, ale w pełni zasłużył na trafienie. Pociągał za wszystkie struny, był prawdziwym dyrygentem w zespole z Andaluzji i pokazał, jak wielki drzemie w nim potencjał.

Aston Villa – Nottingham Forest 5:5 (28.11.2018)

Wyspiarska piłka chyba bardzo lubi remisy 5:5. To trzeci mecz zakończony takim wynikiem w naszym zestawieniu i trzeci właśnie z tego regionu świata. Tym razem jednak bohaterami byli piłkarze dwóch zasłużonych angielskich klubów: Aston Villi i Nottingham Forest.
Po zaledwie 22 minutach gry mieliśmy wynik 2:3. Jakby tego było mało, Tammy Abraham już przed przerwą skompletował hat-tricka. Tempo nie spadło również po wznowieniu gry.
Najpierw prowadzenie objęło Forest. Z boiska wyleciał jednak ich obrońca, Tobias Figueiredo. Wtedy inicjatywę przejęli gospodarze, którzy wkrótce zdobyli dwa gole. Ostatecznie jednak grający z deficytem jednego zawodnika goście zdołali wyrównać, a to fenomenalne spotkanie skończyło się rezultatem 5:5.
Tak, jak w przypadku dwóch wspomnianych meczów zakończonych takim samym wynikiem, tutaj najważniejsza nie była technika czy efektowne zagrania, a szaleńcze tempo, wola walki i zwroty akcji.
Mieliśmy również dwa indywidualne popisy. Tammy Abraham zakończył spotkanie z czterema golami na koncie, a grający w zespole gości Joe Lolley miał udział przy każdym trafieniu drużyny z City Ground. Do czterech asyst dorzucił gola. Krótko mówiąc: szalony mecz!

Arsenal – Tottenham Hotspur 4:2 (02.12.2018)

Ciężar derbów północnego Londynu jest oczywisty. Wszyscy wiedzą, jak zażarta jest rywalizacja „Kanonierów” z „Kogutami”. Ich konfrontacje dosyć często są pasjonującymi widowiskami. Na początku grudnia właśnie tak było.
Piłkarska Anglia wstrzymała oddech, gdy piłkarze w czerwono-białych i biało-granatowych strojach wybiegali na murawę Emirates. Prowadzenie szybko objęli gospodarze, którzy zdominowali przeciwników.
Na trafienie Aubameyanga z jedenastu metrów po pół godzinie gry odpowiedzieli jednak Eric Dier, który po swoim trafieniu zaczął uciszać fanów Arsenalu, oraz Harry Kane z rzutu karnego. Przyznanie go „Spurs” było jednak błędem arbitra.
Później sprawiedliwości stało się zadość. W drugiej połowie „Kanonierzy” ukłuli trzykrotnie i zgarnęli pełną pulę za to spotkanie. Wysokie tempo, kontrowersje, czerwona kartka, rzuty karne. Ten mecz miał wszystko.
Na pewno miło go nie będzie wspominał wspomniany Dier. Los zakpił sobie z niego. Kilkukrotnie zawiódł swoich kolegów i na sam koniec to fanom gospodarzy było do śmiechu...

Ajax Amsterdam – Bayern Monachium 3:3 (12.12.2018)

Niedawny mecz ostatniej kolejki fazy grupowej Ligi Mistrzów był zdecydowanie najlepszym spotkaniem Champions League w tym sezonie. Jeśli derby Arsenal – Tottenham miały wszystko, to tutaj mieliśmy wszystko... ale jeszcze bardziej.
Starcie Holendrów z Niemcami decydowało o tym, kto wyjdzie z pierwszego miejsca w grupie E. Ajax potrzebował wygranej, aby przeskoczyć przyjezdnych i napsuł im sporo krwi.
Bayern o tworzył wynik za sprawą Roberta Lewandowskiego. Chociaż było bardzo ciekawie, to do przerwy mieliśmy wynik 0:1, a prawdziwa „zabawa” zaczęła się w drugiej połowie. W 61. minucie stan spotkania wyrównał Dusan Tadić, ale chwilę później z boiska wyleciał jego kolega z zespołu, Maximilian Wöber.
Siły na boisku zostały jednak szybko wyrównane, a to za sprawą bezmyślnego zagrania Thomasa Müllera.
W ostatnich dziesięciu minutach karuzela rozkręciła się na dobre. Najpierw prowadzenie gospodarzom dał Tadić z karnego, ale niedługo w taki sam sposób odpowiedział Lewandowski. W 90. minucie do siatki Ajaksu trafił Kingsley Coman. Gdy już wszystko wydawało się przesądzone, w praktycznie ostatniej akcji meczu wyrównał Nicolas Tagliafico.
Ajax zaimponował swoim ofensywnym i konsekwentnym stylem gry. „Tiki-taka” Holendrów sprawiła niebywałe problemy niemieckiemu dominatorowi, który przystępował do meczu w roli faworyta. Wielu ekspertów okrzyknęło tę konfrontację mianem jednego z najlepszych meczów tego sezonu. Chyba słusznie.
***
Ile z tych spotkań oglądaliście? Które jest waszym faworytem? Czy są jeszcze jakieś mecze, o których zapomnieliśmy? Dajcie znać w komentarzach.
Kacper Klasiński

Przeczytaj również