Legia jak warsztat samochodowy, na transfery nie ma pieniędzy. PKO Ekstraklasa spod znaku "0 złotych, 0 euro"

Legia jak warsztat samochodowy, na transfery nie ma pieniędzy. Ekstraklasa spod znaku "0 złotych, 0 euro"
Jordan Krzeminski/Legionisci.com/PressFocus
Dzisiaj PKO Ekstraklasa budzi się z zimowego snu. W przerwie wydarzenia wokół ligi nie podniosły nam ciśnienia. Spokój to najlepsze słowo, jakim można określić grudniowo-styczniowe przygotowania naszych klubów.
W zimowym oknie transferowym widać, jak pandemia koronawirusa odcisnęła piętno na finansach piłkarskiego świata - nie tylko w Polsce. Transferów gotówkowych jest mało i nie są one w żaden sposób spektakularne. Tylko dwie transakcje (Sebastiena Hallera do Ajaxu oraz Amada Diallo do Manchesteru United) przekroczyły 20 milionów euro.
Dalsza część tekstu pod wideo
Schodząc na znacznie niższą, polską półkę schemat jest podobny. Szefowie klubów zachowują dużą ostrożność. Królują wypożyczenia i transakcje bezgotówkowe, a nawet takich ruchów jest naprawdę mało. Okno nad Wisłą trwa do końca lutego i pewnie zobaczymy jeszcze jakieś ożywienie, gdy na zachodzie skupią się już tylko na graniu. Wtedy my, siedzący pod pańskim stołem, zaczniemy zbierać okruchy z podłogi. Zacznie się klasyczne polowanie na okazje.

Aktywny Lech, Raków bez kompleksów

Trudno stworzyć listę transferowych hitów. Solidnie wyglądają wzmocnienia Lecha, który szybko sięgnął po Jespera Karlstrema. Szwed ma zastąpić w środku pola Karlo Muhara. Numerem jeden dotychczasowych ruchów trzeba uznać sprowadzenie Bartosza Salamona ze SPAL. Piłkarz z tak bogatym CV - przeszłością w reprezentacji Polski i dekadą gry na Półwyspie Apenińskim - musi wzbudzać wrażenie, gdy mówimy o wzmocnieniach do tak słabej ligi. Lech zrealizował też transfer letni Radosława Murawskiego.
Podziw wzbudza postawa Rakowa Częstochowa. Dawid wśród Goliatów imponuje zarządzaniem. Spod Jasnej Góry bije mądrość w podejmowaniu decyzji rzutujących także na ruchy personalne w zespole Marka Papszuna. Nie ma łapanki i ściągania wynalazków. Widać duże skupienia na wyciąganiu tego, co możliwie najlepsze z polskiego rynku.
O zdolnego Iwo Kaczmarskiego biją się Legia i Lech? Zgarnia go Raków. Mateusz Wdowiak jedną nogą w Poznaniu? Na finiszu do ofensywy przechodzi właściciel Michał Świerczewski, który akurat w tym wypadku miał ułatwione zadanie. Cracovia, z którą piłkarz jest skonfliktowany, chciała na finiszu dogadać się z „Kolejorzem” i oddać Wdowiaka za 300-400 tysięcy złotych plus 10 procent od kolejnego transferu, ale ten nie zamierzał, zrażony kilkumiesięczną zsyłką do rezerw, dawać jakiejkolwiek satysfakcji „Pasom”.
Jeśli pod uwagę weźmiemy jeszcze powtórne zakontraktowanie Jarosława Jacha, który za granicą sobie nie poradził, ale w Częstochowie dawał dużo jakości, przy niespodziewanym wiceliderze ligi trzeba postawić duży plus. Taki zostanie również zanotowany na koncie, kiedy uda się, a uda prędzej czy później, sprzedać za dobre pieniądze Kamila Piątkowskiego.
Do tej pory Świerczewski może uznać za porażkę jedynie brak podpisu na kontrakcie zdolnego Łukasza Bejgera, który na ostatniej prostej wybrał Śląsk Wrocław, ale sam zakus odzwierciedla to co powyższe. Podobnie jak sondowanie Dante Stipicy.
Raków woli ściągać do siebie młodych do oszlifowania albo naprawdę sprawdzone nazwiska, niż zgrane karty, które trzeba odbudować.

Legia jak warsztat samochodowy

Czołówka PKO Ekstraklasy ma co roku mocarstwowe plany a propos udziału w europejskich pucharach, choć od lat nad realizacją tych założeń trzeba spuścić jednak zasłonę milczenia i nie zmienia tego wybryk w postaci ostatniego awansu Lecha.
Transfery to świetne odbicie tego, jak wyglądają w tym temacie oczekiwania vs. rzeczywistość. Jeśli wzmocnienia z drugoligowego SPAL mają wyrwać nas z butów, jak możemy realnie myśleć o walce w Lidze Mistrzów (żart) czy Lidze Europy? Na Bułgarską przyszedł wspomniany Salamon. Do Legii przywędrował Marko Janković - odrzucony na Półwyspie Apenińskim.
25-letni Czarnogórzec, pełnił w Ferrarze rolę głębokiego rezerwowego. Kolejny zawodnik w ostatnim czasie, który trafia na Łazienkowską i wymaga odbudowy - jak w warsztacie samochodowym. To jest, proszę państwa, właśnie ta rzeczywistość, w jakiej się obracamy. Kiedy wewnętrzne boje jeszcze potrafią przykryć poziom, dopiero wychylenie nosa na zewnątrz jest odpowiednią kalką jakości - zazwyczaj kończy się mocnym pstryczkiem.
Trudno uznać sprowadzenie Jankovicia za coś więcej niż łatanie dziur w składzie last-minute. Zwłaszcza, że wiemy, jakie nazwiska przewijały się na liście życzeń Legii, od których z braku pieniędzy mistrz Polski po prostu się odbił. Pisaliśmy o Kolumbijczyku Stivenie Mendozie z Amiens. We Francji pod lupę wzięto także 18-letniego napastnika Toulouse, Janisa Antiste, a do Izraela wysłano ofertę na Oshera Davidę. Wszystkie podchody zakończone z takim samym skutkiem.
Czesław Michniewicz prosi otwarcie w wywiadach o piłkarzy na kilka pozycji. Na razie jednak działalność Radosława Kucharskiego ograniczają finanse. Legia bardziej czyści kadrę niż ją wzmacnia. Pokutują przestrzelone ruchy z poprzednich okienek, gdzie po czasie wypożyczenie Joela Valencii, którego nie można odesłać do Brentford ot tak, zdaje się większym obciążeniem niż korzyścią.

Hall, nie ma Hall, nie ma Hall, nie ma Hall

W ten sposób można by parafrazować tekst piosenki Dawida Podsiadło w kontekście jednego z najdziwniejszych wydarzeń przerwy zimowej - sprowadzenia Tima Halla do Wisły Kraków. Przelotny romans z obu stron zakończony burzliwym rozstaniem, bo Luksemburczyk wyjechał z Polski po jedenastu dniach.
W świat poszło, że nie wytrzymał słynnych już obciążeń treningowych Petera Hyballi. Kibice uznali go za mięczaka, jednak sprawa nie jest tak jednowymiarowa, jak przedstawiono ją na zewnątrz. Piłkarz ciężko przechodził koronawirusa. Miał zaległości treningowe tymczasem zrobiono mu takie testy wytrzymałościowe, z którymi problem mógłby mieć nawet dobrze przygotowany zawodnik.
Trudno ocenić, jak przydatny dla „Białej Gwiazdy” byłby Hall. Jednak sposób w jaki potoczyła się jego historia w Krakowie rzuca trochę światła, z jakim trenerskim charakterem mierzą się przy Reymonta. W środowisku już krąży mocny przydomek nadany Niemcowi - odnoszący się do jego katorżniczych metod treningowych.
Kibicom (na razie) podobna się, że zawodnicy dostają w kość. W myśl mocno zakorzenionego w naszej piłce, że „piłkarze muszą zapier...”, żaby były wyniki. Na dwoje babka wróżyła. Wkrótce okaże, czy to harówka z głową. Podejście Hyballi albo dostarczy wiślakom nadludzkich sił, albo ci będą oddychać rękawami długo przed wybiciem dziewięćdziesiątej minuty.

Polityka w rytmie COVID

W wyniku konfliktu na linii Robert Lewandowski - Cezary Kucharski słynnymi stały się słowa z nagrań ich negocjacyjnych spotkań: „Zero złotych, zero euro”. Bon mot, który świetnie obrazuje stan posiadania większości ligowej szesnastki.
Czasy COVID-19 wymagają powściągliwości i oszczędności. Większość ceruje dziury w składach niż je realnie wzmacnia. Kluby dwa razy oglądają każdą złotówkę. Myślą o przyszłości. To dobrze, choć nie wynika to z wielkich ekonomicznych mądrości, a finansowej pętli, która zaciska się na gardle. Gdyby nie wirus, mielibyśmy tradycyjną podmiejską giełdę, na której kwitłby handel piłkarzami trzeciej kategorii.
Zimowa przerwa nie podziałała na nas jak dobry, przekłamany trailer przeciętnego filmu. Doskonale wiemy, czego się spodziewać i że nie będzie to dzieło najwyższych lotów. Mimo to, jak zwykle Ekstraklasa przyciągnie nas swoją bliskością. Mimo wszystko w swej szarości ten sezon zapowiada nam spore emocje na górze tabeli.
W trójce liderów oprócz stałego bywalca, Legii Warszawa, mamy dwa czarne konie - Raków i Pogoń. Ciekawe, czy nowi w stawce o pełną pulę wytrzymają ciśnienie i będą na podium do końca. Dla obu byłby to wybitny wyczyn. Dlatego świetnie, że na starcie zmierzą się przeciwko sobie. Za to kolejkę później mecz lidera z wiceliderem w Warszawie. Spotkania, które w sporym stopniu ustawią nam tabelę na wiosnę.
Ekstraklaso, mimo narzekań czekaliśmy. Proszę, zaskocz nas pozytywnie.

Przeczytaj również