Jak grać z silniejszymi od siebie? "Robią to znakomicie. Możemy brać z nich przykład"

Jak grać z silniejszymi od siebie? "Robią to znakomicie. Możemy brać z nich przykład"
Rafał Rusek / PressFocus
Jeśli ktoś kilka tygodni temu powiedziałby, że po czterech kolejkach Ligi Narodów reprezentacja Węgier będzie liderem w grupie z Niemcami, Włochami i Anglikami, pewnie kazalibyśmy mu się puknąć w głowę. To jednak nie żart, a rzeczywistość. “Madziarzy” od dłuższego czasu mają patent na mecze z zespołami teoretycznie dużo silniejszymi. Możemy brać z nich przykład.
Przed rozpoczęciem zmagań w Lidze Narodów można było stwierdzić, że do jednej grupy trafiły trzy potęgi i kopciuszek. Węgrzy mieli być dostarczycielem punktów, tymczasem póki co rozdają karty. Anglików najpierw pokonali u siebie (1:0), a kilka dni temu rozgromili ich na Molineux Stadium aż 4:0. “Lwy Albionu” odniosły tym samym najwyższą porażkę na własnym terenie od 1928 roku!
Dalsza część tekstu pod wideo
W międzyczasie Węgrzy rywalizowali jeszcze z Włochami oraz Niemcami. Z tymi pierwszymi przegrali na wyjeździe minimalnie (1:2), ale stworzyli sobie naprawdę sporo sytuacji. Oddali 14 strzałów, w tym pięć celnych. Do tego mieli sześć rzutów rożnych. Kilka dni później u siebie zremisowali z podopiecznymi Hansiego Flicka (1:1), choć ci grali w bardzo mocnym zestawieniu.
Efekt? Tak wygląda obecna sytuacja w grupie.
Węgry
własne
Przypadek? Nic z tych rzeczy. Przecież podobnie wyglądało to choćby na EURO 2020. Tam co prawda Węgrzy nie wyszli z grupy, ale do samego końca liczyli się w grze o awans. A też mówiono, że trafili do grupy śmierci i nie mają na co liczyć.
Jeśli ktoś nie do końca pamięta, przypominamy. Węgrzy rywalizowali wówczas z Portugalią, Francją i Niemcami. Z tymi pierwszymi co prawda wyraźnie przegrali (aż 0:3), ale posypali się dopiero w końcówce. Jeszcze do 84. minuty było 0:0.
Francja? Potrafiła wtedy z “Madziarami” jedynie zremisować (1:1). Podobnie jak Niemcy (2:2), którzy dwukrotnie odrabiali straty i dopiero gol Leona Goretzki z 84. minuty sprawił, że awans wywalczyli właśnie nasi zachodni sąsiedzi, nie Węgrzy.

Niewygodny rywal dla największych

Widać, że takie wyniki osiągane w meczach, w których na papierze “Madziarzy” nie są faworytem, to żaden przypadek. Tylko od początku 2019 roku potrafili oni:
  • Wygrać z: Anglią (dwa razy), Turcją (dwa razy), Polską, Serbią, Chorwacją
  • Zremisować z: Niemcami (dwa razy), Francją, Anglią
Jeśli ograniczymy się tylko do ścisłego topu i europejskich potęg, Węgrów byli w stanie raz (na cztery mecze) pokonać Anglicy. Poza nimi Portugalczycy oraz Włosi. To i tak naprawdę bardzo korzystny bilans.

Przykład dla Polski?

Teoretycznie Węgrzy to zespół o mniejszej sile kadrowej niż Polska. A jednak “Madziarzy” częściej potrafią postawić się największym. Co prawda biało-czerwoni też w ostatnich latach remisowali z Anglią, Włochami, Hiszpanią czy Holandią, ale to był ich szczyt. Najmocniejszy zespół, który nasza kadra potrafiła na przestrzeni ostatnich lat pokonać, to Szwecja. Poza tym jeśli już wygrywaliśmy, to raczej w meczach, w których byliśmy mniejszymi lub większymi faworytami.
Z czego to wynika? Być może z nadmiernego respektu przed najgroźniejszymi rywalami. Z przeświadczenia, że ogromnym sukcesem będzie wywalczenie remisu. Jasne, czasami takie podejście jest rozsądne. Nie można też iść "na hura", bo może się skończyć jak ostatnio w Belgii. Chcielibyśmy chyba jednak dożyć czasów, gdy pójdziemy śladem Węgrów, którzy potrafią w jednym miesiącu dwa razy zlać Anglików. Nie ma dla nich półśrodków.
Minimalizm. To momentami charakteryzuje biało-czerwonych. Naszą mentalność. Dziwił się temu ostatnio choćby Louis Van Gaal, gdy Polacy po ostatnim gwizdku wpadli w euforię, bo zremisowali 2:2 z jego Holendrami.
- Nie rozumiem, z czego oni się tak cieszą. Trener i zawodnicy... wszyscy skakali! A przecież prowadzili 2:0! - rzucił selekcjoner w rozmowie z "ESPN".
Trudno nie przyznać mu w pewnym stopniu racji. Jasne, remis 2:2 na trudnym terenie w Rotterdamie przed meczem można było brać w ciemno. Ale biorąc już pod uwagę scenariusz spotkania i prowadzenie 2:0 do 51. minuty, powinno być też chyba uczucie niedosytu. A tymczasem rozpoczęło się świętowanie. Bo nie przegraliśmy. Bo Memphis Depay w doliczonym czasie gry nie trafił z rzutu karnego na 3:2.
Wracając jednak do Węgrów - wielki szacunek za wyciskanie obecnie 110% swoich możliwości. Nad Polakami się nie znęcamy, ale mamy jednak nadzieję, że też dożyjemy wkrótce meczu, w którym nasza kadra solidnie utrze nosa jakiemuś hegemonowi. I go pokona. Może ten scenariusz uda się wprowadzić w życie na mundialu? Trzymamy kciuki.

Przeczytaj również