Jerzy Brzęczek wygrał czas i szacunek. Rywalizacja, wyniki i styl. Czy to przełom reprezentacji?

Jerzy Brzęczek wygrał czas i szacunek. Rywalizacja, wyniki i styl. Czy to przełom reprezentacji?
Piotr Matusewicz / Press Focus
Czas w futbolu płynie bardzo szybko. Zasada, że jesteś tak dobry jak twój ostatni mecz, jest stara, prosta i wyświechtana, ale jakże prawdziwa. Październikowe zgrupowanie miałoby dla reprezentacji Polski i Jerzego Brzęczka punktem krytycznym. W złym tego słowa znaczeniu. A okazało się, że być może nastąpił pozytywny przełom. Odświeżający przeciąg w drużynie, niespotykana rywalizacja, dobre wyniki i nowi bohaterowie dają selekcjonerowi spokój. A otoczeniu wysyłają sygnał - więcej cierpliwości, powściągliwości i szacunku.
Reprezentacja Polski wreszcie zagrała mecz, który mógł się podobać. Po prostu. Spotkanie z Bośnią i Hercegowiną to była czysta rozrywka dla oka. Poza wynikiem zgadzał się wreszcie styl. Rywal już po kwadransie grał w osłabieniu, ale jak powiedział Robert Lewandowski - taką sytuację też trzeba umieć wykorzystać.
Dalsza część tekstu pod wideo
Biało-czerwoni wykorzystali. Stłamsili przeciwnika. Zagrali wysokim pressingiem. Stworzyli sobie mnóstwo okazji. Doskonale funkcjonowała druga linia, która podchodziła wysoko i nękała Bośniaków skutecznie rzucanymi piłkami za linię defensywy.
Najlepszym podsumowaniem była piłka posłana przez Mateusza Klicha do Roberta Lewandowskiego. Czy akcja prowadząca do drugiego gola. W trzydzieści sekund zespół wymienił dziesięć podań. Atak pozycyjny, na który patrzyło się z przyjemnością. Zakończony piękną asystą Lewandowskiego i golem Karola Linettego:
Wygrana 3:0 zakończyła październikowe zgrupowanie reprezentacji z pozytywnym bilansem - dwie wygrane i remis. Bramki 8:1. Polska jest liderem swojej grupy w Dywizji A i można zakładać, że się w niej utrzyma.
Znów odniesiemy się do pomeczowych słów kapitana. Tabela nie oddaje siły naszego zespołu. W listopadzie kadrę czekają znacznie poważniejsze testy - z Ukrainą oraz kończące zmagania w LN przeciwko Włochom i Holendrom. Skupmy się jednak na tym, co zobaczyliśmy w ostatnim tygodniu. Wreszcie znalazło się dużo argumentów, aby pochwalić drużynę i selekcjonera.
Podopieczni Jerzego Brzęczka rozegrali w październiku trzy spotkania:
  • Polska – Finlandia 5:1
Mecz towarzyski, w którym szanse otrzymał drugi garnitur. Szczególnie ciekawi byliśmy postawy debiutantów. W większości nie zawiedli. Udowodnili, że powołania nie były wysłane im na wyrost. Jakub Moder potwierdził, że w ostatnim roku wskoczył na wyższy poziom. Świetnie współpracował w środku pola. Zaliczył asystę przy golu Kamila Grosickiego - bohatera tego meczu. Zdobywcy hattricka.
Oprócz Modera korzystnie przedstawili się Sebastian Walukiewicz i Michał Karbownik. Najmniej zyskał Paweł Bochniewicz, którego błąd doprowadził do utraty gola, choć to jeszcze nie powinno go dyskwalifikować.
Reszta? Na plus. Przełamali się Krzysztof Piątek i Arkadiusz Milik. Swoją wartość udowodnił też Damian Kądzior, który w różnym stopniu brał udział przy trzech akcjach bramkowych. Argument, że Finowie nie grali w najmocniejszym składzie? My również. Lewandowski opatulony w reprezentacyjną puchówkę oklaskiwał z trybun kolejne gole kolegów.
  • Polska – Włochy 0:0
Mecz w Gdańsku przeciwko czterokrotnym mistrzom świata był najmniej imponujący, ale być może najbardziej wartościowy. Polacy ponownie udowodnili, że pod względem organizacji gry w obronie nie można im wiele zarzucić. Byliśmy w czołowej trójce eliminacji pod względem szczelności defensywy i to się nie zmienia.
Różnica w porównaniu do krytykowanego występu w Amsterdamie z Holandią to odważniejsza gra z przodu. Biało-czerwoni atakowali bez piłki wyższym pressingiem. Kilka razy wyszli do szybkich kontrataków. Zarówno my jak i Azzurri mogli skończyć mecz z golem. Nie był to spektakl z obu stron. Mecz walki, który najlepiej podsumowuje podarta koszulka Kamila Glika.
Mogło się natomiast podobać nastawienie polskiego zespołu. Graliśmy z lepszym technicznie przeciwnikiem. Mającym więcej klasowych zawodników. Podeszliśmy do nich z respektem, ale nie czekaliśmy jedynie na to, co zrobią przed naszą bramką.
Kadra, w przeciwieństwie do meczu przeciwko Oranje, była odważniejsza. Podchodząc na chłodno do konfrontacji z elitą Europy, strategia była słuszna. Dobrze sklasyfikował nas na pomeczowej konferencji Roberto Mancini. Jesteśmy zespołem, który nie siedzi na najwyższej półce, ale może przeciwstawić się z każdemu.
Zgadzamy się z tym. Polska to wyższa klasa średnia. Prawdopodobnie na dziesięć meczów z Anglią, Hiszpanią, Niemcami, Portugalią czy Włochami, pięć przegramy. Ale odpowiednio zorganizowani, możemy osiągnąć pozytywny rezultat. Pokazywała to kadra Adama Nawałki. Potrafiąca przeciwstawić się takim rywalom podczas EURO 2016.
Wspominając spotkania sprzed ponad czterech lat, z Niemcami w Paryżu czy Portugalią w Marsylii, tam też nie prowadziliśmy gry. Ale mieliśmy swoje momenty. Mogło skończyć się nawet półfinałem...
  • Polska – Bośnia i Hercegowina 3:0
Czerwona kartka ustawiła to spotkanie. Bez dwóch zdań. Grało nam się łatwiej, ale jak już pisaliśmy - w stu procentach wykorzystaliśmy przewagę zawodnika. Stworzyliśmy sobie mnóstwo okazji bramkowych. Przy lepszej skuteczności wynik mógł być jeszcze bardziej okazały. Bośniacy zupełnie zgaśli. Polacy zdusili ich w zarodku. Koncert zagrał Karol Linetty, do którego jeszcze odniesiemy się w dalszej części tej analizy.
Współpraca formacji była imponująca i naprawdę trudno znaleźć było słaby punkt. Od pewnego między słupkami Wojciecha Szczęsnego, przez świetny środek z Jackiem Góralskim, zadającym kłam charakterystyce ograniczającej go do walczaka i piłkarza-wślizgu, po świetnego Lewandowskiego,. Kontynuującego w tym roku nie tylko strzelecką passę, ale też festiwal pięknych podań. Gdyby rozmnożyć kapitana, byłby nie tylko świetnym snajperem, ale też finezyjnym rozgrywającym.

Satysfakcja Brzęczka. Wrócił głód i konkurencja

Jerzy Brzęczek tym zgrupowaniem zrzucił z pleców ogromny ciężar krytyki. Wewnętrznie musi czuć ogromną satysfakcję, bo oprócz wyników (te koniec końców trzeba oceniać zawsze z perspektywy wielkich turniejów), jego zespół pokazał ciekawą grę. A za tym kibice tęsknili najbardziej.
Kadra notowała już dobre rezultaty, co przecież bezsprzecznie udowadnia tabela el. EURO 2020. Natomiast niemal każdy mecz zwyczajnie męczył. Nawet gdy liczba goli na tablicy świetlnej zgadzała się, reprezentacja musiała przepchnąć siłą każdy wynik. Bez względu na klasę rywala. Czy była to Macedonia Północna czy Austria - bolały oczy. W październiku było inaczej.
Na to zgrupowanie należy spojrzeć znacznie szerzej. Selekcjoner osiągnął bardzo istotną rzecz. Wywołał głód. Wróciła rywalizacja o miejsce w zespole. Nawet tzw. tłuste misie, potencjalnie najważniejsze ogniwa tej reprezentacji, nie mogą rozsiąść się wygodnie w fotelach i czekać spokojnie na wręczenie biletu na mistrzostwa Europy.
Z powołanych i dostępnych zawodników, Brzęczek dał szansę WSZYSTKIM oprócz czwartego bramkarza - Łukasza Skorupskiego. Zagrało aż 25 piłkarzy, a na turniej można zabrać maksymalnie 23.
Spójrzmy na bilans minut kadrowiczów:
Wojciech Szczęsny (0, 0, 90)

Łukasz Fabiański (0, 90, 0)

Bartłomiej Drągowski (90, 0, 0)
Jan Bednarek (90, 0, 90)

Bartosz Bereszyński (62, 90, 18)

Paweł Bochniewicz (45, 0, 0)

Alan Czerwiński (28, 0, 0)

Kamil Glik (0, 90, 90)

Michał Karbownik (90, 7, 18)

Tomasz Kędziora (0, 90, 72)

Rafał Pietrzak (28, 0, 0)

Arkadiusz Reca (0, 0, 90)

Sebastian Walukiewicz (45, 90, 0)
Jacek Góralski (0, 0, 90)

Kamil Grosicki (62, 31, 64)

Kamil Jóźwiak (8, 83, 72)

Damian Kądzior (82, 0, 26)

Mateusz Klich (19, 70, 64)

Grzegorz Krychowiak (30, 90, 0)

Karol Linetty (90, 7, 90)

Jakub Moder (60, 90, 0)

Sebastian Szymański (0, 59, 0)
Robert Lewandowski (0, 83, 58)

Arkadiusz Milik (90, 20, 32)

Krzysztof Piątek (71, 0, 26)
Gołym okiem wygląda to na wzorowe zarządzanie zasobami ludzkimi - zmęczeniem, ale też ego poszczególnych zawodników. Właściwie wszyscy mogli poczuć się potrzebni i sprawiedliwie potraktowani.
Każdy dostał wymierny czas na pokazanie się. Udowodnienie swojej wartości. Brzęczek wręczył tak potrzebne poczucie bycia istotną częścią zespołu. Wewnętrznego przekonania: „Ja też mam wpływ na reprezentację. Nie przyjeżdżam tu kilka dni potrenować czy posiedzieć przy stole z gwiazdami”.
Selekcjoner zrobił niezły przeciąg w funkcjonującej od ponad dwóch lat strukturze. Czy na wyrost będzie stwierdzenie, że zapachniało nowym otwarciem? Może to milowe zgrupowania, za które u Nawałki uważa się także październikowe. TO z historycznym zwycięstwem nad Niemcami.
W kadrze pojawiła się jakby nowa energia. Okoliczności, które mogły ciążyć - trzy mecze w tydzień, szaleństwo koronawirusa, absencja Piotra Zielińskiego - podziałała na grupę odświeżająco. To zasługa zastrzyku młodości i dużej rotacji. Oba zabiegi skończyły się mocnymi argumentami, że było warto.
Znacznie poprawiły sytuację selekcjonera obciążonego w ostatnim czasie nie tylko gigantyczną krytyką za grę reprezentacji, ale również przez wydanie biografii, za co był niemiłosiernie wyszydzany. Dziś Brzęczek jest jak tytuł swojej książki, napisanej z Małgorzatą Domagalik, w grze.
Trener kupił sobie czas. Powinien też dostać więcej szacunku i normalnego traktowania. Bez opinii, które huśtają się od ściany do ściany. Bo teraz jest dawka optymizmu, a wcześniej było wieszczenie kataklizmu. Nie przesadzajmy z obiema opiniami. Dajmy spokojnie pracować. Bez euforii, histerii i proroctw o nadchodzącej kompromitacji. Bo ta, a minęło już naprawdę sporo czasu, nie nadeszła. Wygraliśmy grupę eliminacyjną. Jesteśmy liderami w Lidze Narodów. Graliśmy słabo, teraz gramy lepiej. I pewnie takich przesileń - w jedną i drugą stronę - będzie jeszcze kilka. Wypada robić wszystko, aby podtrzymać tendencję wznoszącą. Jak miało to miejsce u Nawałki w 2015 roku. Wtedy kadra aż do turnieju we Francji rosła.

Krychowiak i Zieliński? Tylko spokojnie...

Tyczy się to głównie selekcjonera, ale też piłkarzy. Za przegranych zgrupowania można uznać Grzegorza Krychowiaka, który nie może być już pewnym miejsca w składzie, czy nieobecnego przez koronawirusa Zielińsiego. Pomocnik Lokomotiwu faktycznie wyglądał słabo w meczu z Finami, gdy wszedł z ławki. Z Włochami wypełniał swoje powinności w fazie defensywnej. Gorzej wyglądał w grze do przodu.
Ale czy to moment, w którym należałoby go skreślać kosztem nowych twarzy? Tych, którzy na razie zaprezentowali się bardzo poprawnie, ale jeszcze naprawdę mogą mieć gorsze momenty. Ba! Na pewno będą je mieli. 30-letni pomocnik ma to do siebie, że musi być perfekcyjnie przygotowany do sezonu. Wielokrotnie to podkreślał. W 2016 roku, gdy świetną grą na EURO zasłużył na transfer do PSG, wyglądał jak maszyna nie do zajechania. Potem, gdy pojawiły się problemy w Paryżu i odstawienie na bocznicę, mizerniał.
Dopiero mocna praca w Rosji i długi okres przygotowawczy zimą dał mu ponownego kopa. Jesteśmy ciekawi, jak wpłynął na jego formę fizyczną pandemiczny zamęt. Podobnie ma się sprawa z Zielińskim. Mateusz Klich na pozycji numer dziesięć czuł się z Bośnią jak ryba w wodzie. Jakby złapał potrzebny oddech i wreszcie pokazał w kadrze, co widzi w nim Marcelo Bielsa. Dlaczego na razie nie przerasta go Premier League (2 gole w 4 meczach). Ale czy to już argument, by pozbywać się Zielińskiego – jednego z najbardziej cenionych polskich piłkarzy we Włoszech? Nie.
W el. MŚ 2018 był jedną z najjaśniejszych postaci naszego zespołu. Sześć ostatnich meczów prowadzących nas do Rosji to sześć asyst. Pamięć kibiców (i dziennikarzy) jest krótka. Na pytanie „kiedy Zieliński zagrał dobry mecz w kadrze”, można znaleźć takich kilka. Choćby Izrael czy Rumunia w Warszawie. Brzęczek też nie byłby szaleńcem wystawiając go we wszystkich meczach od pierwszej do ostatniej minuty. Oprócz otwarcia eliminacji w Wiedniu, gdy po godzinie pomocnik zszedł z kontuzją. Dlatego spokojnie, nie skreślajmy ani Krychowiaka, ani Zielińskiego. Tak samo nie gloryfikujmy zbyt szybko Jakuba Modera czy Michała Karbownika.

Linetty grał o życie w kadrze. I wygrał!

Szeroka kadra, która nagle objawiła się selekcjonerowi i może przysporzyć pozytywnego bólu głowy, ma też jeszcze jedną zaletę. Personalizowanie jedenastki pod rywala. Październikowe zgrupowanie dało ku temu dowody. Dlaczego kurczowo trzymać się tych samych nazwisk w każdym meczu. Przecież twardy kręgosłup kadry (Szczęsny, Glik czy Lewandowski) może być obudowany mięśniami, które będą pracować pod konkretnego przeciwnika.
Tak działa Mancini, który w zwycięskich bez żadnego potknięcia eliminacjach, korzystał z dobrobytu i ciągle mieszał w składzie. Jeśli ci, którzy udowodnili swoją przydatność i poszerzyli opcje w polskiej kadrze, utrzymają dyspozycję, świetnie! Raz w środku pola może wyjść Góralski z Linettym. Innym razem dajmy pokazać się Moderowi czy Klichowi. To samo tyczy się Krychowiaka i Zielińskiego. Konkurencja otrzeźwia i napędza do pracy. Oby w ten sposób poziom wewnątrz grupy rósł.
Wygranych październikowego zgrupowania jest znacznie więcej niż przegranych. Co cieszy. Zostawiając młodzież, która pokrzepiła serca i dała dobrą prognozę, że w przyszłości wcale nie musi być źle, bezsprzecznie największym wygranym jest Karol Linetty.
To autentycznie było jego „być albo nie być w reprezentacji”. Gdyby tym razem nie podołał, być może nie otrzymałby kolejnych powołań. On sam zresztą miał dość przyjeżdżania na zgrupowania podczas których odbijał tylko kartę do pokoju. Liczył się z reprezentacyjnym rozstaniem, aby w pełni skupić się na klubie, gdzie odciska swoje piętno.
Napisać, że był u Brzeczka zapchajdziurą to nic nie napisać. W tydzień zagrał więcej minut niż przez dwa lata, ale i za poprzedniego selekcjonera po krótkich wzlotach przepadał. O czym świadczy przyspawanie go do ławki na dwóch turniejach finałowych.
W kadrze nigdy nie grał pierwszych skrzypiec. Do teraz. To był naprawdę inny Linetty. Żaden Karolek, jak utarło się go nazywać, a Karol, na którego chce się patrzeć. Odważny, biorący ciężar gry na siebie, szukający świetnych rozwiązań (piętka przy zmarnowanej jeszcze okazji Lewandowskiego), będący wszędzie - z tyłu i z przodu.
Wreszcie strzelający gola w meczu o stawkę - pierwsza bramka od debiUtu sprzed sześciu lat! Jeśli ktoś może nazwać przełomowym ostatni czas to właśnie 25-latek. Linetty wygląda na dojrzałego i cieszącego się z gry, co pokazały zbliżenia kamery na uradowaną twarz piłkarza po jednej z udanych akcji.
Zawodnik Torino zmężniał fizycznie. Bez strachu brał na plecy takiego kolosa jak Edin Dżeko. Dowodził jak powinien to robić lider środkowej strefy. Powściągliwy w ocenach Lewandowski po spotkaniu postawił mocny stempel na środowym występie mocno go komplementując. Nawet jemu trudno było się powstrzymać przed wskazaniem pozytywnego bohatera z Wrocławia.
Reprezentacja dała powody, by mówić o niej dobrze. To żaden odlot, czy bujanie w chmurach, a ocena sytuacji na „tu i teraz”. Znów trzeba to podkreślić. Zweryfikuje nas czerwcowy turniej. Wcześniej są jeszcze bardzo nietypowe eliminacje mistrzostw świata. Do tego czasu trzeba dalej pracować. Jerzy Brzeczek dostał wreszcie pozytywny impuls. Teraz, na osiem miesięcy przed EURO, należy to pielęgnować i budować. Krok po kroku. Pewnie z potknięciami, ale ta drużyna na razie naprawdę nie spada w przepaść.

Przeczytaj również