"Jeśli chcesz, zabiję twojego rywala". Jak kartele pociągają za sznurki w latynoskiej piłce

"Jeśli chcesz, zabiję twojego rywala". Jak kartele pociągają za sznurki w latynoskiej piłce
newonce.net
Co kojarzy wam się z krajami latynoskimi? Odpowiedź jest raczej prosta. Ciepły klimat, futbol oraz gangi i kartele, o których powstały już niezliczone filmy i seriale. Jak łatwo się domyślić, piękna gra w południowo- i środkowo-amerykańskich krajach często przenikała się z przestępczym półświatkiem. I to na różne sposoby.
Chociaż tego typu historie kojarzone są raczej z minionymi już czasami, to wciąż można jeszcze usłyszeć o konotacjach gangów z klubami piłkarskimi lub zawodnikami. W Ameryce Południowej i Środkowej dalej trwa walka z przestępczością zorganizowaną, która kwitnie.
Dalsza część tekstu pod wideo
Morderstwa, porwania, handel narkotykami i ustawianie meczów. Głośne skandale wybuchają w tamtym rejonie świata niesamowicie często. Nie zawsze jednak kończą się bez ofiar. Ta historia, która w ostatnim czasie jest najgłośniejsza, skończyła się jednak dobrze. A jednym z jej głównych bohaterów jest Faustino Asprilla.

„Jeśli chcesz, mogę zabić twojego przeciwnika”

Były kolumbijski napastnik to bohater filmu dokumentalnego, który w jego ojczyźnie wyemitowała stacja „TelePacifico”. Emerytowany piłkarz opowiedział w nim, jak w 1997 roku, po tym, jak drużyna narodowa przegrała mecz eliminacji Mistrzostw Świata z Paragwajem, zadzwonił do niego pewien mężczyzna.
W trakcie spotkania ówczesny zawodnik Newcastle United starł się z golkiperem rywali, Jose Luisem Chilavertem. Obaj zostali wyrzuceni z boiska. Sprzeczka jednak mógł mieć opłakane konsekwencje. Rozmówca poinformował, że zamierza zabić Paragwajczyka.
Jako, że Asprilla znał człowieka, który do niego zadzwonił i wiedział, do czego jest zdolny, wziął jego deklarację na poważnie. Postanowił przekonać go do porzucenia planów. Ostatecznie, związany z kolumbijskimi kartelami przestępca posłuchał reprezentanta kraju i odpuścił.
Zdecydowałem się zacząć od tej historii, bo to jedynie interesująca anegdota. Są jednak i takie opowieści o piłkarzach z tamtego regionu świata, które pozostawiają uczucie smutku i pokazują, że zarówno kiedyś, jak i stosunkowo niedawno, dzieją się tam rzeczy, o których nawet byśmy nie pomyśleli w europejskich realiach.

Śmierć za samobója, brat zabity dla okupu

O historii Andresa Escobara wszyscy chyba dobrze wiemy. Mundial w 1994 roku w USA. Kolumbia gra z gospodarzami. Stoper, który szykował się do przenosin do AC Milan, wpakował futbolówkę do własnej siatki. Amerykanie wygrali 2:1, ich rywale właściwie stracili szanse na awans do dalszej fazy rozgrywek.
Dziewięć dni później piłkarza napadnięto pod barem w jego rodzinnym Medellin. Strzelono do niego sześć razy, a każdemu wystrzałowi akompaniował okrzyk „gol!”. Morderca stopera został aresztowany nazajutrz. Był ochroniarzem jednego z karteli, a na mieście mówiło się, że jego szef stracił pokaźną sumę przez przegraną reprezentacji. Strzelca skazano na 46 lat więzienia, wyszedł na wolność po... 11.
W świecie gangów zagrożone są jednak również rodziny graczy. Przekonał się o tym 97-krotny dziś reprezentant Hondurasu, Wilson Palacios. Niedługo po tym, gdy wyjechał grać w angielskiej Premier League, porwano jego 14-letniego brata, Edwina.
Chociaż zawodnik bez wahania wrócił do ojczyzny i zapłacił okup, nie uwolniono jego krewnego. Wszystko wyjaśniło się po półtora roku. Wtedy to aresztowano dwóch przywódców lokalnego gangu. Wskazali miejsce, w którym ukryto jego zwłoki.
Rodzina Palaciosów była idealnym celem. Wszyscy bracia grali w piłkę. Wilson w Europie, gdzie zarabiał ogromne pieniądze, jak na realia Hondurasu. Postanowili więc to wykorzystać.
Sam piłkarz po tym, jak wszystko się wyjaśniło, brał udział w kampaniach mających na celu wyciągnięcie młodzieży z szemranego towarzystwa. To jednak nie jest łatwe, bo bieda i brak odpowiednich wzorców w społeczeństwie sprawiają, że gangi bardzo szybko werbują młodzież.

Narkotykowi baroni kochają futbol

Kartele bowiem zajmują ważną pozycję w życiu lokalnej społeczności już od dziesiątek lat. I choć nie są tak silne, jak na przełomie lat 70-tych i 80-tych (a przynajmniej tak się wydaje), to wciąż pociągają za wiele sznurków. Jeśli jednak chodzi o świat piłki, nic nie dorówna temu, co działo się około 40 lat temu w Kolumbii.
W kraju dominowały dwa ugrupowania – kartel z Cali, dowodzony przez braci Orejuela, a także z Medellin, którym kierował Pablo Escobar. Ci pierwsi inwestowali w lokalną drużynę America de Cali, przy okazji wykorzystując to jako okazję do prania pieniędzy. Zagwarantowali jednak transfery klasowych piłkarzy z zagranicy, sprawiając że ich drużyna nie tylko zdobyła pięć mistrzostw z rzędu w latach 80-tych, ale i trzykrotnie wystąpiła w finale Copa Libertadores.
Ich konkurent i jego współpracownicy z kolei wspierali finansowo kilka krajowych zespołów. Narkotykowy baron miał jednak jedno oczko w głowie – Atletico Nacional. Jego pieniądze pozwoliły poprowadzić klub do wygranej w południowo-amerykańskim odpowiedniku Ligi Mistrzów – pierwszego w historii kolumbijskiego futbolu.
Nie grał jednak czysto. Sędziowie dostawali pogróżki. Mieli zostać zabici, gdyby nie gwizdali dla drużyny kokainowego bossa. Na krajowym podwórku zresztą „kara” została raz wykonana. Ofiarą padł arbiter Alvaro Ortega. Zamordowano go w listopadzie 1989 roku.
Kilka tygodni wcześniej, jako asystent zasygnalizował nieprawidłowość gola zdobytego przez inną drużynę Escobara – Independiente Medellin. I to w kluczowym dla losów tytułu starciu z ekipą z Cali. FIFA wymogła wówczas na Kolumbii zawieszenie rozgrywek. Sezonu nie dokończono, a mistrza nie wyłoniono.
Piłka nożna, nawet pomimo takich incydentów, pomagała jednak w budowaniu dobrego PR-u w regionie. Baroni narkotykowi wydawali kasę zarobioną na swoim biznesie w sposób, który dostarczał ludziom rozrywki i dawał powody do radości. Do tego dochodziła „działalność dobroczynna”, jak wspomaganie szpitali czy szkół.
Innymi słowy – przeciętny, biedny (a takich było wtedy naprawdę wielu) zjadacz chleba, o ile jakoś nie podpadł kartelowi, nie miał na co narzekać. Problem w tym, że linia była naprawdę cienka. Zwłaszcza, jeżeli związany byłeś z futbolem.

Dziś również mamy skandale

Jeśli sądzicie, że kartele narkotykowe dziś już nie wykorzystują futbolu do swoich celów, to możecie się przeliczyć. Oczywiście nie dzieje się to na taką skalę, jak za czasów Escobara czy braci Orejuela, ale tam, gdzie jest okazja, tam znajdzie się ktoś gotowy ją wykorzystać.
Jedenaście lat temu policja zrobiła nalot na siedzibę meksykańskiego klubu Mapaches de Nueva Italia. To zespół, który grywa w niższych ligach i nie jest zbyt znany w kraju. Wtedy jednak zrobiło się o nim głośno.
Jak się okazało, jego właścicielem był gangster, Wenceslao Alvarez. Zawodnicy oraz pracownicy klubu zarabiali niebotyczne pieniądze, jak na status klubu. Mieli luksusowe samochody i ubrania najlepszych marek. Posypały się aresztowania – od właściciela, po pracowników.
Władze podejrzewały, że lokalna ekipa nie służyła mu do prania pieniędzy, a bardziej dla zdobycia zaufania lokalnej społeczności. Ludzie kochali piłkę, on ją wspomagał.
Rok później w Hiszpanii przeprowadzono operację „Cyklon”. W lutym 2009 roku zatrzymano jedenaście osób, które brały udział w przemycie narkotyków z Argentyny na nasz kontynent. Jak się okazało, liderem grupy był agent piłkarski – Zoran Matijević.
Współpracował z nim kolega po fachu – Predrag Stanković. Serb, zanim zaczął karierę menedżera, miał okazję grać m.in. w Herculesie Alicante. Obok panów z Bałkanów aresztowano też byłego piłkarza Athletiku Bilbao, Txutxiego oraz aktualnego wówczas zawodnika Rayo Vallecano, Carlosa de la Vegę.
Ten ostatni uniknął odpowiedzialności karnej, chociaż zarzuty były poważne. Źródła nie są zgodne i informują, że panowie wraz ze swoim gangiem sprowadzili z Ameryki Południowej od 600 do ponad 900 kilogramów narkotyków.
Może i w świecie piłki nie mamy drugiego „Narcos” - wiele nam do tego brakuje. Nie zmienia to jednak faktu, że istnieją rejony świata, gdzie przestępczość zorganizowana wciąż miesza się ze sportem. Na całe szczęście jej wpływ jest coraz mniejszy, ale można ją całkowicie wyeliminować? Śmiem wątpić.
W końcu mowa o naprawdę potężnych ludziach, którzy uczą się na błędach swoich poprzedników. Kto wie? Może gdzieś jest jeszcze jakiś następca Pablo Escobara finansujący swój ukochany klub?
Kacper Klasiński

Przeczytaj również