Jurgen Klopp, bliźniak Fergusona. Tylko oni to mieli: budowanie i talenty zamiast zakupów i supergwiazd

Klopp, bliźniak Fergusona. Tylko oni to mieli: budowanie i talenty zamiast zakupów i supergwiazd
Vlad1988/Shutterstock
Przez dwadzieścia lat sukcesy Manchesteru United oznaczały szereg mniejszych lub większych wtop Liverpoolu. Teraz, gdy klub z miasta Beatlesów pewnie zmierza po swój tytuł, role się odwróciły. Katalizatorem zmian okazał się wiecznie szczerzący zęby Niemiec, który wiedział, na jakich wzorcach wznosić wiktorię.
Juergen Klopp popchnął Liverpool do przodu, ponieważ zamiast kupować drużynę gwiazd – stworzył drużynę gwiazd. Stała za nim intencja, plan, żaden oblig czy nakaz. Nie odbudowywał składu przeprowadzając transfery pozostające poza zasięgiem rywali z Premier League. W ubiegłą niedzielę w stroju „The Reds” nie zagrał żaden sprowadzony piłkarz, na którego Manchester United nie byłby w stanie sobie pozwolić.
Dalsza część tekstu pod wideo

Najpierw sprzedaj, później kup

Spójrzmy na to bliżej. Ostatnie lata polityki transferowej United to trwanie w gorączce zakupów przypominających dzieciaka zagrywającego się w FIFĘ 20. Sprowadzono Pogbę z Juventusu, Angela Di Marię z Realu, Juana Matę z Chelsea, Bastiana Schweinsteigera z Bayernu, Alexisa Sancheza z Arsenalu czy Zlatana Ibrahimovicia z PSG. Sama piłkarska śmietanka.
Podczas gdy tam usilnie dopinano głośne deale, Liverpool montował przyszłą pierwszą jedenastkę z zawodników reprezentujących takie kluby jak: Hull, Southampton, Newcastle, Sunderland, Hoffenheim, Romę, Charlton, Monaco – i gros z tych graczy nie miało ukończonych jeszcze 18 lat.
Oczywiście, są tacy, którzy uważają, że poziom LFC skoczył głównie dzięki dwóm transferom: Alissona Beckera i Virgila van Dijka. Tym argumentem przeciwstawiają się tezie o „budowaniu”, a nie „kupowaniu” potęgi aktualnego triumfatora Ligi Mistrzów. Nie są bez racji, ale…
Holender przeszedł na Anfield za około 85 milionów euro, co do momentu sprowadzenia Harry’ego Maguire na Old Trafford było rekordowym transferem obrońcy, lecz nie należy zapominać o fakcie, że cała operacja zamknęłaby się na dużo niższej kwocie i pół roku wcześniej, gdyby nie skandal związany z prowadzeniem negocjacji z zawodnikiem bez wiedzy klubu i wypuszczania do mediów „kontrolowanych spekulacji”.
Działacze Liverpoolu odczekali sześć miesięcy i w ramach przeprosin podbili cenę stopera. Gdyby nie ta sytuacja, van Dijk prawdopodobnie zostałby kupiony mniej więcej za tyle, co John Stones z Evertonu do City, czyli za ok. 55 mln euro.
Nie zapominajmy też, że Holender reprezentował Southampton nieco ponad dwa lata, więc mógłby go wyjąć niemal każdy liczący się zespół w Europie. Dlaczego nikt nie podjął ryzyka? Dlaczego van Dijk dziś nie przywdziewa barw Barcelony, United, City czy Realu?
Dopiero po przeprowadzce na Anfield stał się najlepszym środkowym obrońcą na świecie i drugim piłkarzem na świecie po Leo Messim za rok 2019. Czy Maguire, który pobił rekord holenderskiego kolegi, zmierza w tę samą stronę? Początek w Manchesterze miał obiecujący, ale im dalej w las, tym bardziej zbacza ze ścieżki.
Będąc fair, przykładem wymykającym się z tezy jest postać Alissona. Tak, brazylijski gwiazdor stanowi wyjątek potwierdzający regułę. Klopp ściągając utalentowanego bramkarza wiedział od razu, że będzie numerem jeden w zespole. Był gotowym produktem, nie potrzebującym żadnej obróbki, żadnych testów i dłuższego czasu na aklimatyzację.
Gwoli ścisłości, prawdopodobnie Klopp nie zdecydowałby się na taki ruch, nie mając przykrego doświadczenia z przeszłości. Niemiec bardzo wierzył w swojego rodaka Lorisa Kariusa, ale po jego katastrofalnym występie w finale Ligi Mistrzów 2018 zaszedłby za skórę kibicom, gdyby dalej stawiał na problematycznego golkipera. Patrząc na to, co wyprawia teraz w Besiktasie, szkoleniowca można jedynie obwinić za zbyt późną decyzję.
Jeszcze drobna uwaga, bardzo ważny niuans. Opłaty za van Dijka i Alissona nastąpiły dopiero po sprzedaży Philippe Coutinho do Barcelony za 145 miliony euro. Dwa najważniejsze nabytki ostatnich lat LFC zostały praktycznie spłacone tym jednym. Co ciekawe, skrzydłowego pozbyto się z Liverpoolu dwa miesiące po największej kompromitacji drużyny, porażki 1:4 z Tottenhamem.
Wielu ekspertów pukało się w czoło, no bo jak można burzyć filar ofensywny w momencie, gdy potrzebuje jeszcze większego wsparcia? Tymczasem za piłkarza atakującego przyszło dwóch defensywnych. Czy gdyby Tottenham zgodził się sprzedać Harry’ego Kane’a wtedy, w styczniu 2018 roku za 145 mln euro, to kupiłby Alissona i van Dijka? Wchodzimy w rozważania z gatunku science-fiction, ale znamy odpowiedzi.

Tak powstaje mistrzowski zespół

Liverpool w roku 2020 ma mnóstwo wspólnego z United z początku lat 90., tuż przed tym, jak Sir Alex Ferguson podniósł pierwsze trofeum. Jaki był wtedy Manchester? Dobrze wyszkolony, zdyscyplinowany, świetnie zarządzany, prowadzący mądrą politykę transferową, wprowadzający klejnoty z drużyn młodzieżowych i mający długoletni plan na budowę zespołu. Brzmi jakby znajomo?
Oczywiście, nie działo się to z dnia na dzień, choć dosyć szybko, bardziej z miesiąca na miesiąc. Jak często słyszymy, gdy menedżerowie błagają kibiców i swoich pracodawców o większą cierpliwość. Żeby ich tak szybko nie skreślać. A ich koronny argument? „Przecież Ferguson potrzebował siedmiu lat na wygranie ligi!”. Cóż, Klopp na konferencji prasowej, gdy przejmował drużynę obiecał, że zdobędzie mistrzostwo w ciągu czterech lat. Pomylił się o cały rok.
Niemiec odzwierciedla sposób, w jaki Ferguson zaczął budować swój pierwszy mistrzowski zespół w końcówce lat 80. A Szkot, na przekór dowcipom o chciwości tej nacji, nie szczędził wówczas grosza. Wydali naprawdę sporo. Pobili klubowy rekord sprowadzając z Middlebsrough Garry’ego Pallistera. Z Barcelony wrócił Mark Hughes. Swoje też kosztował Paul Parker i zwłaszcza Paul Ince. Ale gdy United inwestowało w rozwojowych piłkarzy, Liverpool bił transferowe rekordy Wielkiej Brytanii biorąc Marka Wrighta, Deana Saundersa i Paula Stewarta.
Trend utrzymywał się przez całą dekadę. Ekipa z Anfield zapłaciła dwa razy więcej za Davida Jamesa niż „Czerwone Diabły” za Petera Schmeichela. Nigel Clough kosztował więcej niż Eric Cantona. A Stan Collymore był droższy niż Andy Cole. A korzyści sportowe? Nieporównywalne.

Talent ponad wszystko

Ferguson kupował wtedy, kiedy wiedział, że w „głębiach” Old Trafford nie ma piłkarza na danej pozycji, który prezentowałby odpowiedni poziom. Nie musiał więc kopać w klubowym skarbcu celem sprowadzenia skrzydłowych, mając w akademii potencjalne gwiazdy: Davida Beckhama z prawej strony i Ryana Giggsa z lewej. Nie interesował go rynek bocznych obrońców, gdy do dyspozycji miał braci Neville. Wszystkich wystarczyło „tylko” zbudować. Tak jak Kloppo buduje teraz u siebie.
Czy w innych klubach Andy Robertson i Trent Alexander-Arnold byliby najlepsi na świecie na swoich pozycjach? Czy Sadio Mane kręciłby się wokół Złotej Piłki nie grając dla Liverpoolu? Czy Salah zdobywałby tak seryjnie gole? Oczywiście, dalej byliby znakomitymi piłkarzami, ale czy na pewno supergwiazdami?
Patrzmy z drugiej strony na to, co się dzieje z formą Coutinho czy Emre Cana, piłkarzy stanowiących o sile dawnego Liverpoolu. Brazylijczyk na Anfield wyglądał jak ścisły top czołowych atakujących świata. To podkreśla wpływ trenera na piłkarza.
Pieniądze pomagają stworzyć klasowy zespół, ale niczego nie gwarantują. W Chelsea finansowy impact był widoczny niemal od razu. United wydało prawie miliard euro euro, odkąd Ferguson odszedł na emeryturę, a w klubowej gablocie na półce z mistrzostwami powoli osadza się kurz.
To, co Klopp osiąga ze swoimi piłkarzami, to triumf czystego coachingu i zarządzania, wspomagany przez wykwalifikowaną rekrutację nowych graczy, a nie napinanie bicepsa pod tytułem „mamy górę pieniędzy i nie zawahamy się ich użyć”. Można założyć, że pierwszym, który szczerze pogratuluje Juergenowi zdobycie tytułu, będzie właśnie on. Sam sir Alex Ferguson.
Tobiasz Kubocz

Przeczytaj również