Kiedyś był lepszy niż Robert Lewandowski i gnębił Juventus. Później rzucił futbol, by pomóc chorej żonie

Kiedyś był lepszy niż “Lewy” i gnębił Juventus. Później rzucił futbol, by pomóc chorej żonie
alphaspirit / shutterstock
Sierpień 2010 roku. Lech Poznań sprowadza nikomu nieznanego Łotysza, Artjomsa Rudnevsa. Ma on zastąpić Roberta Lewandowskiego, który miesiąc wcześniej odszedł do Borussii Dortmund. Wskoczyć w buty “Lewego”? Niełatwa sprawa. A tu niespodzianka. Łotewski napastnik nie tylko idealnie się w nie wpasował, ale też potrafił poruszać się w nich nieco sprawniej niż poprzednik. Tylko później nie wszystko poszło już po jego myśli. Gdy Lewandowski wyrósł na jednego z najlepszych piłkarzy świata, on targany problemami zakończył karierę w wieku 29 lat.
Łotwa raczej nie słynie z wybitnych piłkarzy. Przyjście Rudnevsa nie było więc przy Bułgarskiej szczególnie fetowane. Panował raczej smutek, że nie będzie już Lewandowskiego. Strach, czy uda się go chociaż połowicznie zastąpić.
Dalsza część tekstu pod wideo

Wejść w buty idola trybun

Rudnevs przychodził z węgierskiego Zalaegerszegi TE FC. Tam faktycznie strzelał całkiem sporo. Zagrał w 35 meczach. Trafił 23 razy. Smykałka do umieszczania futbolówki w siatce była, ale nie tacy snajperzy już w Ekstraklasie przepadali. Przychodzili jako królowie strzelców w innych ligach, a później klapa. To jednak nie ten przypadek.
Debiut może nie był wymarzony, bo Lech tylko zremisował w Łodzi z Widzewem, ale właśnie po golu Rudnevsa. I to golu naprawdę znakomitym. Łotysz dostał dośrodkowanie z prawej strony i tak uderzył głową, że golkiper rywali nawet nie drgnął, a piłka wylądowała w okienku.
Tak zaczynało się show Artjomsa Rudnevsa w niebieskiej koszulce, chociaż jego pierwszy sezon nie był jeszcze aż tak bogaty w gole. W Ekstraklasie strzelił ich 11. Mniej niż Tomasz Frankowski, Andrzej Niedzielan i Abdou Razack Traore. Wynik niezły, zwłaszcza jak na debiutancki rok, ale jednak na pewno nie wybitny.

Rudnevs show w Turynie

Wybitne było już jednak to, co Rudnevs wyczyniał w Lidze Europy. Gdybyśmy dziś zestawili “Kolejorza” z Juventusem, Manchesterem City i Red Bullem Salzburg, raczej nie byłoby kolorowo. Ale wtedy potencjał całej czwórki rozkładał się nieco inaczej. Lech naprawdę miał silną pakę, a jego rywale - co potwierdza tylko ich obecność w LE, nie LM - nie aspirowali do miana najlepszych drużyn Starego Kontynentu.
Mimo wszystko, Juve to jednak zawsze Juve. Stadion w Turynie, to jednak stadion w Turynie. W składzie Bonucci, Chiellini, Del Piero. No Odra Wodzisław to nie była.
I ten Rudnevs zapakował temu Juventusowi trzy gole. Na jego terenie. W dodatku tego ostatniego chwilę przed końcowym gwizdkiem, gdy zgromadzeni kibice odhaczali już trzy punkty na inaugurację. Na pewno dobrze pamiętacie to trafienie, bo Łotysz huknął pod ladę tak, że nawet Del Piero mógł złożyć ręce do oklasków.
Później Rudnevs strzelił “Starej Damie” jeszcze w Poznaniu, gdy zielona murawa zamieniła się w białe lodowisko. Ukąsił Bragę w 1/8 finału, co ostatecznie nic jednak nie dało, bo Portugalczycy u siebie odrobili stratę z nawiązką.
Wystarczyło mu kilka miesięcy, by udowodnić, że może strzelać każdemu. Nikt w Poznaniu nie tęsknił już za Lewandowskim.

Dopiero się rozkręcam

Ale zaraz potem okazało się, że w większości spotkań był to jeszcze Rudnevs grający na jakieś 60% swoich możliwości. Przyszedł nowy sezon, Lech nie grał tym razem w pucharach, więc wszystkie siły skumulował na Ekstraklasę. No i Łotysz zaczął prawdziwą jatkę. Trzy gole na inaugurację, trzy gole w trzeciej kolejce, dwa trafienia w czwartej. Po miesiącu grania miał już prawie taki dorobek, jaki uzbierał w całej poprzedniej kampanii.
Do końca rozgrywek jeszcze dwa razy mógł zabierać po meczu piłkę, bo wpisywał się na listę strzelców po trzy razy. Skończyło się na 22 golach, a warto pamiętać, że graliśmy jeszcze wtedy tylko 30 kolejek. Taki wynik dał mu oczywiście tytuł najlepszego snajpera sezonu. Na drugiego “Franka” mógł spoglądać wyraźnie z góry, bo ten skończył z 15 trafieniami.

Na podbój Bundesligi

Nic dziwnego, że posypały się oferty. Rudnevs rozpalając trybuny w Poznaniu zaczął podążać śladami Lewandowskiego. I znów poszedł w tym samym kierunku. “Lewy” po dwóch dobrych sezonach zamienił Ekstraklasę na Bundesligę. Łotysz zrobił to samo. Kierunek HSV Hamburg. “Kolejorz” zarobił na transferze 3.5 mln euro.
I początki w Niemczech wcale złe nie były. 12 goli w pierwszym sezonie? Więcej niż w pierwszej kampanii z Lechem. Więcej niż “Lewy” przez pierwszy rok w BVB. A to przecież mocna Bundesliga. Zbierał pochwały, pytano go oczywiście o Lewandowskiego, skoro póki co ich kariery wyglądały łudząco podobnie.
- Jasne, że czuć tę presję. Sięgam tam po gazetę i widzę o czym piszą. Jak chociażby przed naszym meczem z Borussią. Tu Rudnevs, tam Lewandowski. Już powtarzałem im to wielokrotnie: każdy piłkarz jest inny. Każdy gra na swoje nazwisko - mówił Rudnevs w wywiadzie z portalem “Weszło”.

Równia pochyła

I tak żarło, żarło, aż w końcu… zdechło. Przestało iść w HSV, nie wychodziło później w Hannoverze i FC Koeln. A to jedna bramka na sezon. A to trzy. Od sezonu 2013/2014 do 2017/2018 strzelił łącznie 15 goli. Połowę tego potrafił w Lechu zapakować w cztery kolejki.
Co się stało? Pewnie nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Ale jest coś, co niewątpliwie znacząco wpłynęło na słabnącą dyspozycję Rudnevsa, a w końcu na to, że zawiesił buty na kołku zaskakująco wcześnie.
Kilka lat temu jego żona poroniła. Znosiła to bardzo źle, zaczęła mieć problemy psychiczne. Pewnego dnia, gdy Artjoms grał jeszcze w Hamburgu, na jednej z ulic tego miasta doszło do szokującej sceny. Napastnik HSV został ugryziony w język przez swoją partnerkę. Ucierpiał na tyle, że wylądował w szpitalu.
Coś, co do tej pory Rudnevs skrywał, teraz zaczęło wychodzić na zewnątrz. Przyznał, że żona ma poważne problemy ze zdrowiem. W końcu zdecydował się poświęcić swoją uwagę wyłącznie jej i dwójce swoich dzieci. Chociaż spokojnie mógł pograć jeszcze kilka lat na dobrym poziomie, poinformował o zakończeniu kariery.
Dziś całkowicie odciął się od świata piłki. Podobno wrócił do rodzinnego Dyneburga, ale nikt nie ma z nim kontaktu. Miał co prawda pojawić się w internetowym programie Jurijsa Żigajevsa, byłego piłkarza Widzewa, który dziś jest dziennikarzem i prowadzi swój kanał na YouTube. Ostatecznie się jednak z tego wycofał.
Kontaktu nie ma z nim też Sergiej Kriwiec, niegdyś kolega z Lecha, który jeszcze podczas przygody Rudnevsa z Bundesligą był jego częstym gościem w Niemczech.
***
To kolejna historia, która pokazuje, jak przewrotne mogą być losy piłkarza. Rudnevs miał wszystko, by zrobić naprawdę dużą karierę. Ale na jej całokształt zawsze składa się mnóstwo wyborów, sytuacji, czasami po prostu szczęścia, pecha czy ludzi, których spotyka się na swojej drodze.
I tak właśnie jeden poznański bohater jest dziś na samym szczycie. Drugi zniknął, nie gra w piłkę, nie odbiera telefonów. Ale jak to mówił Jan Paweł II, futbol jest tylko najważniejszą z nieważnych rzeczy.
Rudnevs postanowił skupić się na tej najważniejszej z ważnych. Na swojej rodzinie.
Zapraszamy także do lektury artykułów dotyczących innych byłych gwiazd Ekstraklasy: Dani Quintana, Prejuce Nakoulma, Maor Melikson, Abdou Razack Traore, Kalu Uche, Donald Guerrier.
Dominik Budziński

Przeczytaj również