Królewska „siódemka” na plecach Mariano, czyli magiczny numer (na chwilę) odarty z legendy

Królewska „siódemka” na plecach Mariano, czyli magiczny numer (na chwilę) odarty z legendy
alphaspirit / shutterstock
Najpierw był Juanito, potem Butragueno, Raul i Ronaldo. Za nimi ustawia się Mariano. Czuć delikatny dysonans w tym zestawieniu, coś jakby nie pasuje. W klubie o randze tak elitarnej, „galaktycznej”, do jeszcze wyższego stopnia wyniesiono jeden symbol, najzwyczajniejszą liczbę - 7. Ten Święty Graal wśród cyfr od kilku piłkarskich pokoleń był windowany w górę przez wybitnych Madridistów, a wraz z kalibrem, rosła presja.
Kiedy więc rozstanie z Cristiano zostało już definitywnie dopięte, równie zastanawiający co sam jego następca stał się dziedzic „Siete”. Wiele predykcji łączyło oba zaszczyty w jeden, typując „galaktyczny” transfer Neymara, Hazarda czy Mbappe. Nikt z tej trójki jednak nie zawitał na Santiago Bernabeu, a pustka pozostała niewypełniona.
Dalsza część tekstu pod wideo
Wraz ze zbliżającym się końcem okna, w kręgach kibicowskich „Los Blancos” narastała wymuszona akceptacja dla transferowej bezczynności i mocno prowizorycznej linii ataku, która opera się na nieregularnym Benzemie, „szklanym” Bale’u i zastępującym Ronaldo Asensio.
3 dni przed deadline’em, Florentino Perez (jak to ma w zwyczaju) zaskoczył wszystkich, jednak w zupełnie innym stylu, niż oczekiwano. Do Madrytu wrócił Mariano Diaz, pozyskany na mocy wcześniejszych ustaleń z Lyonem. Dominikańczyk ma być częścią projektu opierającego się na wprowadzaniu wychowanków na Santiago Bernabeu. Przede wszystkim jednak, napastnik z 26 golami na najwyższym szczeblu seniorskiej kariery założy numer Raula i Ronaldo.

Hazard, Neymar czy Asensio? Mariano

Kim jest Mariano? Ot wychowanek Realu, oddany przed rokiem Lyonowi w ramach „wypożyczenia w stylu Pereza”, to jest sprzedaży z zapewnionym pierwszeństwem odkupu. To nie 21 bramek we Francji były jednak decydującym czynnikiem napędzającym jego powrót, a postępujące zainteresowanie Sevilli jego usługami.
Wtedy właśnie Florentino Perez przypomniał sobie, że nie ma zmiennika dla Benzemy i zachciało mu się Mariano. Próżno się rozpływać nad siłą perswazji prezydenta Realu; Sevilla nadal mogła przebić ofertę, ale Dominikańczyk był już głową na Bernabeu. I tak właśnie Real „zastąpił” Ronaldo.
Wcześniej, oczywistym wyborem był Marco Asensio. Taki piękny obraz młodego Hiszpana, wspinającego się od zera w klubowej hierarchii, z szansą by stanąć obok legendarnych sław. Sam zainteresowany wydaje się jednak mieć znacznie większa chrapkę na „dziesiątkę”, której przyszłość w niedalekiej przyszłości ma być „do wzięcia”.
Słowem klucz jest tu jednak presja, ciężar związany z milionami oczu zwróconych w kierunku jednych pleców. Najprawdopodobniej Asensio aż za dobrze zdawał sobie z tego sprawę i nie zdecydował się wrzucać na swoje barki dwóch gargantuicznych odpowiedzialności jednocześnie.
Zagrywka z koronacją Mariano na dziedzica tradycji nie do końca jest tak absurdalna, jak mogłoby się wydawać. Nikt się bowiem nie spodziewa po 25-letnim napastniku, który od lutego w Lyonie większość spotkań oglądał z wysokości ławki, że z miejsca stanie się pretendentem do zdobycia Złotej Piłki.
Oczywiście wkalkulowane ryzyko wiąże się z obniżeniem prestiżu „Siete”, jednak pamiętajmy: to wciąż „tylko” numer i taki właśnie przekaz chce wysłać miłośnikom wszelkich fanaberii Florentino Perez. Parcie, jakie narastało na władzach „Królewskich” z każdym dniem, w którym „siódemka” pozostawała bez właściciela musiała zostać rozładowana.

Zaraz zabraknie numerów…

Cała farsa z numerami bynajmniej nie jest niczym nowym w świecie futbolu. W tej dziedzinie przodują Włosi, gdzie chlebem powszednim jest zawieszenie numeru, z którym grał zasłużony w historii klubu piłkarz. Taki zabieg zastosował m.in. Milan z „trójką”, zaznaczając, że w przyszłości może ją przywdziać jedynie kolejny z rodziny Maldinich.
Podobny zabieg znamy z rodzimych boisk – Lech Poznań, Legia Warszawa i Widzew Łódź w geście hołdu dla swoich legend zastrzegli numery, z którymi grali kolejno: Piotr Reiss (9), Kazimierz Deyna (10) i Włodzimierz Smolarek (11).
Bardzo ciekawą historię niesie za sobą numer 7 czeskiej Slavii. Należała ona do legendarnego napastnika stołecznego klubu, Stanslava Vlčka. Kiedy Czech odchodził już na emeryturę, Czesi nie zawiesili jego numeru, ale wyznaczyli 7 warunków, koniecznych do spełnienia, by założyć „siódemkę”. Między innymi są to: korona króla strzelców, gol w europejskich pucharach, powołanie do reprezentacji czy trzy gole strzelone Sparcie.
Przeważnie jednak kluby decydują się nie skracać żywota legendarnych numerów i pozwalają kontynuować tworzenie ich legendy. Poza Realem Madryt, taką renomą obrosła „dycha” w Juventusie, którą po m.in. Del Piero, Zidanie czy Platinim dźwiga obecnie Dybala i właśnie „siódemka” w Manchesterze United, do której rangi swoją cegiełkę również dołożył Ronaldo.
Numer Besta, Cantony i Beckhama – „Czerwone Diabły”, w przeciwieństwie do Realu, bardzo uważnie pielęgnowały prestiż siódmej cyfry. Valencia, Di Maria, Depay – każdy z nich był doskonale świadomy presji i każdy z nich pod nią legł. Każdy chciał być następnym Ronaldo. 
Zupełnie kontrastowym przykładem ciężaru, jaki podąża za numerem jest przeklęta „dziewiątka” na Stamford Bridge. Od czasów Jimmy’ego Floyda Hasselbainka, Chelsea bezskutecznie szuka snajpera, który sprosta oczekiwaniom. Brylujący w tym okresie Drogba i Costa ominęli klątwę, biorąc kolejno numery 11 i 19. Z kolei Kezman, Crespo, Boulahrouz, Sidwell, Di Santo, Torres, Falcao i Morata nie sprostali oczekiwano – numer dziewięć w Chelsea stał się synonimem niepowodzenia.

Siódemka? To ta liczba po szóstce, a przed ósemką

W Realu domagano się Asensio, bądź nowego „Galactico”, by stworzyć pole manewru do medialnego szumu o kolejnym, który „ugiął się” pod ciężarem wielkiej cyfry. Tymczasem niesłychanie mało sycącą odpowiedzią okazał się Mariano, wobec którego (niezależnie od numeru na plecach) nikt nie ma większych oczekiwań.
Całe to zamieszanie można tez traktować jako fazę przejściową, krótkotrwałe rozwiązanie mające ugasić większy pożar. Trudno powiedzieć, czy plany Pereza i Lopeteguiego wobec Mariano są dalekosiężne – bardziej prawdopodobne wydaje się sprzedanie go w obliczu korzystnej oferty z Anglii, tak jak to miało miejsce z Alvaro Moratą.
Dominikańczyk zapycha więc dziurę na „siódemce”, nagrzewa miejsce dla prawdziwej gwiazdy, skuszonej obietnicą otrzymania legendarnego numeru. Znacznie trudniej byłoby do takiego zabiegu przeznaczyć Asensio, który na Santiago Bernabeu pozostanie przez lata.
Rafał Hydzik
Redakcja meczyki.pl
Rafał Hydzik03 Sep 2018 · 11:54
Źródło: własne

Przeczytaj również