Mecz o wszystko Lecha Poznań. Dziwna wypowiedź trenera. "To powrót do czasów bojaźni i strachu przed każdym"

Mecz o wszystko Lecha Poznań. Dziwna wypowiedź trenera. "To powrót do czasów bojaźni i strachu przed każdym"
Paweł Jaskolka/Pressfocus
Minął tydzień od kolejnej islandzkiej kompromitacji Lecha Poznań. W międzyczasie był remisowy mecz z Zagłębiem Lubin, ale 11 sierpnia jest kluczowym dniem dla Johna van den Broma i jego drużyny. Albo kupi sobie czas i zrobi awans do kolejnej rundy, albo zespół... pogrąży się w ogromnym (jeszcze większym) kryzysie.
Odpadnięcie w dwumeczu z Islandczykami, którzy nie są w pełni profesjonalną drużyną, będzie wielką kompromitacją mistrza Polski, której dzisiaj nie można wykluczyć. Ba! Ono nawet po pierwszym meczu jest słusznie realne, no bo dlaczego zespół Vikinguru ma nie wierzyć w to, że uda mu się zaliczyć historyczny awans do fazy play-off europejskich pucharów.
Dalsza część tekstu pod wideo
Dla "Kolejorza" awans to obowiązek, a dla Islandczyków walka o spełnienie marzeń. Często granie w tej drugiej sytuacji mniej pęta nogi, nie wspominając nawet o jednobramkowej zaliczce, jaką rywale przywożą ze sobą z zimnej Islandii.
Lech, bogatszy o doświadczenia z pierwszego meczu, nie może już lekceważyć rywala. Jasne, Islandczycy dużo gorzej radzą sobie na wyjazdach (podczas 9 europejskich wyjazdów Vikingur poległ aż 7 razy, notując jeden remis siedem lat temu z FC Koper 2:2 (w Słowenii) i w tym roku w rewanżu z walijskim TNS 0:0), ale w bramce rywali stanie przecież... Ingvar Jonsson. 32-latek już raz sprawił dramat dla kibiców przy Bułgarskiej, bo to on osiem lat temu stał w bramce Stjarnan, który również po pierwszym meczu wówczas trzeciej rundy el. Ligi Europy wygrał z Lechem 1:0, by w rewanżu przy Bułgarskiej dowieść 0:0. Jonsson w trzech meczach z Lechem jest do tej pory niepokonany...
Trener Lecha Poznań ciągle mówi, żeby myśleć i patrzeć pozytywnie. Ale czy są do tego argumenty?

Twierdza da o sobie znać?

Przede wszystkim atutem Lecha Poznań w Europie jest własne boisko. Dodatkowo warto tutaj przytoczyć doświadczenie pucharowe Johna van den Broma, dla którego będzie to 55. mecz w Europie. Łącząc obie te kwestie widzimy, że za obecnej kadencji Holendra, "Kolejorz" na dziewięć meczów wygrał tylko dwa spotkania, ale obie wygrane miały miejsce przy Bułgarskiej i w rozgrywkach pucharach, bo mowa tu o 1:0 z Karabachem i 5:0 z Dinamem Batumi. Powtórka dzisiaj, z czystym kontem i przynajmniej dwubramkową zaliczką - mile widziana.
Wracając do twierdzy Lecha, jak można nazwać stadion przy Bułgarskiej, to lechici w el. europejskich pucharów przegrali od 12 lat tylko cztery spotkania przed własną publicznością, z czego dwa z nich (Inter Baku i Sparta Praga) miały miejsce w 2010 roku! Dwie kolejne to Genk (2018) i Basel (2015). Dzisiaj co prawda Lech potrzebuje wygranej, ale stadion przy Bułgarskiej może dawać lechitom więcej pewności siebie.
Nie mówiąc już o temperaturze powietrza podczas meczu (ok. 23-25 stopni), co nie jest typową islandzką pogodą, gdzie latem panuje ok. 11-15 stopni.

Test dla Holendra

Nie chcemy bić w tony, że to może być jeden z ostatnich meczów Holendra przy Bułgarskiej w roli trenera, ale dla niego i projektu o nazwie "Lech Poznań" pod jego przewodnictwem w czwartek przychodzi: "sprawdzam". Nikt się nie spodziewał, że nastąpi to tak szybko i w meczu z tak nisko notowanym rywalem, ale patrząc na drużynę Johna van den Broma i realne odpadniecie z pucharów, to w przypadku kibiców Lecha ciężko o optymizm. A nazwanie tego meczu "kluczowym" ma prawo do takiej nomenklatury.
Od początku pracy Holendra widzimy tylko momenty dobrej gry i to najczęściej w momencie, kiedy piłkarze są pod ścianą, czyli przegrywają. Jakby sami zdawali sobie wtedy sprawę, że jest źle i trzeba wziąć się do roboty. Najwięcej tych obiecujących momentów gry było oczywiście we wspomnianych starciach pucharowych, ale nie od dziś wiadomo, że to wstydliwe porażki są od lat największą bolączką Lecha, a w czwartek będzie próba ucieczki przed kompromitacją. A van den Brom, zamiast coś temu zaradzić, to wystawia fanów na większy test. No bo jak nazwać 1:5 z Karabachem, 0:2 ze Stalą Mielec, 1:3 z Wisłą Płock czy... 0:1 z Vikingurem?
Odpadnięcie Lecha na etapie III rundy eliminacji Ligi Konferencji, gdzie podąża ścieżką mistrzowską, będzie absolutną katastrofą dla "Kolejorza", polskiej piłki i powinien też być końcem Holendra w Lechu. Oczywiście nikt temu nie życzy mistrzowi Polski i jemu samemu, ale taki wariant też trzeba zakładać. Ta porażka przekreśli dalszy sens tego projektu i pracy Holendra w Poznaniu. No bo gdzie wtedy można będzie szukać plusów i optymizmu, jak już w tym momencie jest ich okrutnie mało? Zwycięstwo pozwoli kupić czas Holendrowi, ale odpadnięcie z pucharów na Islandczykach czy ewentualnie z mistrzem Luksemburgu w kolejnej rundzie będzie dramatem, nie mówiąc już o koniecznej szybkiej poprawie sytuacji w ligowej tabeli
- To mecz o wszystko, w którym albo wygrywasz, albo odpadasz. Jednak jestem w stu procentach przekonany, że to my awansujemy dalej. Mamy lepszą jakość piłkarską i w czwartek to pokażemy. Widziałem to, jak Lech grał pod koniec zeszłego sezonu. Jutro będziemy chcieli zagrać tak samo - przekonywał Holender, który zdaje sobie sprawę z wyzwania, jakie przed nim stoi.

Wracają zawodnicy

Na pewno łatwiej o optymizm w obozie Lecha, bo do zdrowia wraca kilku zawodników, szczególnie środkowych obrońców. Mowa tu o Antonio Miliciu i Filipie Dagerstalu, którzy najprawdopodobniej stworzą parę defensorów w meczu z Vikingurem, co podniesie nie tylko jakość, ale i pewność drużyny. Dalej nie ma Ba Loui, Sobiecha, Satki czy Salamona, ale powrót wspomnianej dwójki już daje powody do umiarkowanego optymizmu kibicom "Kolejorza".
Dziwić za to mogła wypowiedź Johna van den Broma na środowej konferencji, gdzie zapytany on o możliwość gry obok siebie Sousy i Amarala, ten... zaprzeczył.
- Chcemy zagrać ofensywnie, ale ważna będzie także organizacja gry. Nie możemy stracić gola, nie możemy grać na dwie dziesiątki w postaci Joao Amarala i Afonso Sousy. Jako rozgrywający wystąpi Joao Amaral - mówił Holender.
Można zadać pytanie, a czego tu bronić? Wyjście dwoma bardziej defensywnymi pomocnikami bardzo źle się kojarzy w Lechu Poznań. To powrót do czasów bojaźni, strachu przed każdym i dziwnej asekuracji. Przecież mowa o trenerze, który tak bardzo chciał grać ofensywnie. Mowa też o mistrzu Polski, który w DNA ma ofensywną grę. Coś się zmieniło?
Przewidywany skład Lecha Poznań na mecz z Vikingurem: Bednarek - Pereira, Dagerstal, Milić, Rebocho - Karlstroem, Murawski - Velde, Amaral, Skóraś - Ishak
Islandczycy zagrają osłabieni brakiem kontuzjowanego stopera Halldora Smari Sigurdssonona. Do składu z kolei ma wrócić Sigurpalsson, który strzelił Lechowi gola na Islandii, a w kadrze meczowej ma być Nikolaj Hansen, czyli 32-letni król strzelców ostatniego sezonu ligi islandzkiej.
Trzeba jednak wierzyć, że mistrz Polski dla siebie nie zgasi szansy gry w europejskich pucharach już na trzeciej rundzie. Czekamy na koncert, a nie na pogrzeb.

Przeczytaj również