Legia w drodze po mistrza. Podwójna korona dla bogatego przeciętniaka?

Legia w drodze po mistrza. Podwójna korona dla bogatego przeciętniaka?
asinfo
Odkąd Lotto stało się tytularnym sponsorem Ekstraklasy, Legia Warszawa nie opuszcza mistrzowskiego tronu. Nie czarujmy się emocjami ostatniej kolejki i walką do ostatniej minuty, bo prawie na pewno warszawiacy zdobędą trzeci tytuł z rzędu. Choć patrząc z drugiej strony wyniki ligowych spotkań stały się wraz z nowym sponsorem wybitnie losowe.
Legia bez wątpienia jest słabsza niż była rok czy dwa lata temu, a mimo to jest bliska powtórzenia sukcesu. To wiele mówi o jej konkurentach, a jeszcze więcej o poziomie całej ligi. Tak naprawdę z obecnego sezonu warte zapamiętania są tylko wyczyny młodzieżowego Górnika, który nie załapie się nawet na podium, a to niewiele.
Dalsza część tekstu pod wideo
Liga traci widzów nie tylko na stadionach, ale i przed telewizorami. Nie da się bowiem wzbudzić i podtrzymywać skutecznie zainteresowania bylejakością. Niech was nie zmyli wypełniony stadion na meczu z Górnikiem. Już w grupie mistrzowskiej, w poprzednich meczach Legię wspierało na Łazienkowskiej raz 13 i dwukrotnie ponad 16 tysięcy widzów. To klęska.

Trzy sezony

Dwa poprzednie sezony również charakteryzowały się tym, co zwykliśmy nazywać walką do ostatniej kolejki, ale bilans mistrzowskiej Legii był jednak znacząco lepszy. Co zabawne, z sezonu na sezon różnił się tylko jednym straconym w całym sezonie golem. 21 zwycięstw 10 remisów i 6 porażek, przy 70 strzelonych golach, a straconych najpierw 32, a później 31.
Pierwszą z mistrzowskich drużyn można umownie nazwać drużyną Nikolica, drugą zespołem Odjidji-Ofoe, bo wokół wyczynów tych graczy ogniskowało się zainteresowanie kibiców. Idąc tym tropem obecną Legię można nazwać jedynie drużyną chaosu i nietrafionych pomysłów.
Owszem, przed ostatnim meczem Legia ma również 21 zwycięstw na koncie, ale pozostałe parametry znacznie odbiegają od niespecjalnie wyśrubowanych osiągnięć poprzednich sezonów. Jedenaście porażek to powód do prawdziwego wstydu. W mistrzowskiej ósemce tylko płocka Wisła ma ich więcej na koncie.

Transfery i bajery

Legia zawsze kupuje fantastycznych piłkarzy, którzy wnoszą do zespołu doświadczenie, europejski sznyt i mają zmienić oblicze nie tylko drużyny, ale i całej ligi. Wszystko się zgadza do momentu, gdy wybiegną na boisko. Wtedy okazuje się, że muszą schudnąć, utyć, zaleczyć urazy albo nawet przyzwyczaić się do gry w naszej Ekstraklasie. To ostatnie wydaje się najlepszym wykrętem.
W tym sezonie dodatkowym powodem do chwały były zimowe zakupy poczynione z myślą o letnich eliminacjach LM. Teraz jak rozumiem Legia jest gotowa. Jeszcze wizyta w Poznaniu, krótkie urlopy i hajda po pucharową sławę!
Pamiętam, że po finansowym sukcesie jakim był udział w LM działacze warszawskiego klubu do spółki ze stołecznymi dziennikarzami (którzy nawet nie próbują udawać bezstronności) martwili się głównie tym, że liga stanie się nudna, bo Legia zdominuje rozgrywki. Te zmartwienia okazały się przedwczesne. Wkrótce zostały zastąpione Twitterowymi zapewnieniami prezesa Mioduskiego w stylu: Ta porażka nas wzmocni.

Legia - klub specyficzny

Ta specyfika ma ponoć skutkować tym, że zawodnikom młodym, pochodzącym z prowincji bardzo trudno odnaleźć się w realiach stolicy, wielkiego klubu i presji, która z tej wielkości wynika. Kiedyś na tej zasadzie „odpalono” Lewandowskiego, który na dodatek był chudy. Pewnie dlatego sprowadza się graczy obytych, których nie trzeba za rączkę prowadzić do kasyna czy nocnego klubu.
Takie nabytki są szczególnie cenne, ponieważ zajmując miejsce na boisku czy ławce rezerwowych pozwalają wypożyczyć do prowincjonalnych klubów co zdolniejszych młodzianów, którzy swoimi ambicjami mogliby popsuć dobrze działający mechanizm promocyjny. Nie w wypożyczeniach problem, a w tym, że oni rzadko wracają. Ładnie by teraz Legia wyglądała, gdyby nie ściągnęła Niezgody.
Specyfika Legii objawiła się też ostatnio w wyborze trenera. Naprawdę trzeba być bardzo specyficznym klubem, by wypatrzyć kogoś w rodzaju Romeo Jozaka. Na gracza można się nabrać patrząc na statystyki albo chociażby jego dobrą piłkarską przeszłość, ale na takiego trenera? Jeszcze po „albańskim wyczynie”, gdy wydawało się, że wzmożona ostrożność będzie hasłem na lata…

Szeroka kadra z przewężeniami

Można napisać, że Legia ma zdolnego Malarza, który w pewnym sensie uratował jej sezon. 38-letni bramkarz przeżywający renesans formy to wielki plus. Tym większy, że żaden zagraniczny klub nie wyłuska go z warszawskiej bramki. Jego naturalny następca Majecki łapie piłki w Stali Mielec i to akurat jest dobre posunięcie.
Obronę z dwoma aktualnymi reprezentantami Polski można optymistycznie nazwać doświadczoną, ale tak naprawdę jest po prostu metrykalnie stara. Za młodzieniaszka robi tam 27-letni Remy, który wyróżnia się głównie groźnym wyglądem. Wzmocnieniem miał być Mauricio, który wiosną tylko dwukrotnie wszedł na boisko z ławki, ale za to dostał aż 3 żółte kartki. Zawsze to jakieś wyróżnienie.
Pomocników do gry Legia ma wielu. Nawet pod nieobecność kontuzjowanego Mączyńskiego gra z różnym natężeniem 9 piłkarzy. Tyle tylko, że gdy przyjdzie do ataku pozycyjnego można sięgnąć aż do Kochanowskiego i przywołać nieśmiertelne: „Pełno nas, a jakoby nikogo nie było”. Podobnie zresztą jest w grze defensywnej, gdzie skuteczny pressing to rzadki i krótkotrwały wyczyn.
Wiem, że w napadzie biega Kucharczyk, ale nominalnych napastników znajdujemy w Legii dwóch. Eduardo w 10 wiosennych ligowych występach zaliczył dwie asysty. Szczęśliwie ściągnięty z wypożyczenia Niezgoda przynosi zespołowi o wiele większe korzyści.
Osobno wypada potraktować casus Szymańskiego. Gołym okiem widać, że ten drobny chłopak obdarzony jest nietuzinkowym talentem.
Gra coraz więcej. Trzy wiosenne gole i jedna asysta to niewiele, ale w tym przypadku trzeba przyznać, że jego wpływ na grę znacznie przewyższa dokonania statystyczne. Wielka nadzieja Legii? O ile ktoś z walizką euro nie wsiada właśnie do samolotu.

Przeciętność mistrza

Każdy piłkarski klub, aspirujący do choćby lokalnej wielkości, poza pieniędzmi, bazą i kibicami musi mieć jasno określone oblicze i charakter. Wywodzić się z tradycji, która ze współczesnością łączy ciągłość działań. Im większy klub, im istotniejsze aspiracje tym mniej miejsca na chaos. Bylejakość gry ma w nim bowiem swe źródło.
Nie ma nic kuszącego w drużynie wzmacniającej się przypadkowymi graczami, niczym klient sklepu, który korzysta z promocji nie bacząc na przydatność i świeżość nabywanych produktów. Jeszcze gorsza jest sytuacja, gdy deklaracje rozmijają się z rzeczywistością.
Wielki klub nie gra z tygodnia na tydzień i przede wszystkim nie ogłasza ciągle swojej wielkości.
Legia ze względu na to, że reprezentuje stolicę i największe miasto w Polsce, w pewnym sensie jest wizytówką polskiego futbolu klubowego. Może się to komuś nie podobać, ale ze względu na potencjał finansowy Warszawy jeszcze przez wiele lat Legia ma szansę dominować w naszej lidze. Jasno trzeba przy tym powiedzieć, że jeśli nadal będzie obsuwała się w bylejakość, nie pomoże ani stołeczność, ani pieniądze.
Wszystko bowiem można zmarnować. Ciągłe zmiany kierunku tak zwanej polityki klubowej nie służą niczemu poza generowaniem chaosu. Można czasem odnieść wrażenie, że w klubie rządzi ten, kto najwcześniej wstanie. Tak się nie da. Nawet zdobywane corocznie tytuły w marniejącej na naszych oczach lidze nie gwarantują najmniejszych nawet sukcesów międzynarodowych. No chyba, że nie o nie chodzi.
Kogoś może zdziwić, dlaczego pospieszyłem się z tekstem, choć kwestia mistrzostwa Polski nie jest jeszcze rozstrzygnięta. To prawda. Tyle tylko, że jeśli na tronie zasiądzie Jagiellonia Białystok, będziemy fetować równie przeciętnego, tyle że biedniejszego mistrza, a to co napisałem o Legii będzie można po prostu pomnożyć przez dwa.
Jacek Jarecki

Przeczytaj również