Liverpool może w końcu przegrać. Najtrudniejsze przeszkody na drodze do "Invincibles"

Liverpool może w końcu przegrać. Najtrudniejsze przeszkody na drodze do "Invincibles"
liverpoolfc.com
Invincibles - niezwyciężeni, tytuł dla drużyny, która rozegra kampanię perfekcyjną, idealną, przebrnie przez ligowy maraton bez choćby jednego potknięcia czy chwili zadyszki. W erze Premier League tego wyczynu dokonała tylko jedna ekipa, “Kanonierzy” Arsene’a Wengera. Po 16 latach chrapkę na powtórzenie historycznego sukcesu Arsenalu ma znakomity Liverpool. Podopieczni Kloppa ostatnimi czasy na arenie ligowej po prostu nie biorą jeńców.
Obserwując zmagania ekipy z Anfield można dojść do wniosku, że w życiu pewne są 3 rzeczy: podatki, śmierć i brak porażki “The Reds”. Kolejne wyzwania nie robią właściwie żadnego wrażenia na liderach tabeli, którzy prawdopodobnie w cuglach zdobędą mistrzostwo.
Dalsza część tekstu pod wideo
O skali jakości bandy z Merseyside najlepiej świadczy fakt, że wicelider z Leicester traci do nich już 16 punktów. To nie wszystko. Na tym samym etapie sezonu wspomniani już “Invincibles” z sezonu 2003/04 mieli...12 punktów mniej. To, co wyrabia Liverpool jest po prostu spektakularne, niebywałe i mógłbym tak szukać epitetów dalej, ale wystarczy spojrzeć w statystyki, aby zrozumieć horrendalnie wysoki poziom “The Reds”.
Aby Liverpool ostatecznie nie zdobył tytułu mistrzowskiego, musiałby się wydarzyć prawdziwy kataklizm, jednak zasłużenie na miano “Invincibles” jest nieco bardziej skomplikowane. Wystarczy zaledwie jedna wpadka na przestrzeni kolejnych siedemnastu spotkań, aby marzenia o dorównaniu “Kanonierom” odłożyć na następne lata. A swoistych okazji do potknięć nie zabraknie.

Największa rywalizacja w Anglii

Pierwszą poważną przeszkodę “The Reds” napotkają już dziś, bo na Anfield przyjeżdża Manchester United. Drużyna prowadzona przez Ole Gunnara Solskjaera na razie zasłużyła na małe miano “Invincibles”. “Czerwone Diabły” jako jedyne nie przegrały z Liverpoolem w rundzie jesiennej.
Na deskach Teatru Marzeń padł remis 1:1 i to Liverpool był drużyną, która musiała gonić wynik. Nadzieje “The Reds” na sezon bez porażki przedłużył rezerwowy Adam Lallana
Bieżący sezon z pewnością nie jest zbyt przyjemny dla sympatyków klubu z Old Trafford, jednak w North West Derby “Diabły” zawsze dają z siebie wszystko. W spotkaniu rundy jesiennej nadspodziewanie dobre zawody rozegrali Wan-Bissaka, McTominay oraz przede wszystkim Rashford i James, którzy maltretowali defensywę Liverpoolu huraganowymi kontratakami. Na Anfield z pewnością znów to “The Reds” będą prowadzili grę, zatem po raz kolejny otworzy się przestrzeń dla szybkich napastników United.
Oczywiście, murowanym faworytem do zwycięstwa pozostają podopieczni Kloppa, jednak w obliczu poprzedniego starcia oraz całej historii “czerwonych” derbów (80 zwycięstw “Czerwonych Diabłów”, 66 Liverpoolu), nie skreślałbym przedwcześnie Manchesteru United.
Już Tottenham w poprzedniej kolejce pokazał, że “The Reds” nie są w pełni odporni na kontrataki. “Koguty” zabiła nieskuteczność Lo Celso i Lucasa, aczkolwiek choćby Martial dysponuje znacznie lepszym celownikiem.

Zemsta “Obywateli”

Jeśli Liverpool w niedzielę zgarnie 3 punkty, kolejne kolejki nie powinny stanowić dla nich wielkiego problemu. Z całym szacunkiem, ale West Ham, Southampton, Norwich, Watford czy Bournemouth nie mają z walcem Kloppa najmniejszych szans na sięgnięcie po 3 punkty. Prawdziwe wyzwanie czeka w 32. kolejce, gdy “The Reds” wybiorą się w delegację i to na Etihad Stadium.
Miejsce rozgrywania tego meczu wbrew pozorom może odgrywać kolosalne znaczenie. Historia wizyt Pepa Guardioli na Anfield to pasmo kolejnych porażek, ale, dla równowagi, Jurgen Klopp z pewnością miło nie wspomina dotychczasowych konfrontacji na stadionie Manchesteru City. W ligowych meczach na Etihad niemiecki szkoleniowiec poniósł 2 porażki i wywalczył zaledwie 1 remis.
Nie radziłbym przedwcześnie skreślać City w oparciu o zaskakująco niską pozycję w tabeli. Ten sezon ligowy nie ułożył się po myśli “Obywatelom”, jednak duży wpływ na to miały problemy kadrowe. Poważna kontuzja Laporte’a brutalnie odbiła się na jakości linii obrony, ale do kwietnia Francuz spokojnie powinien wyzdrowieć, zatem szanse na zatrzymanie tercetu Mane-Firmino-Salah niewątpliwie wzrosną.
Dodatkowym atutem przemawiającym za podopiecznymi Guardioli jest naturalna chęć poczynienia wendety. 2 lata temu role były zupełnie inne i to Manchester City kroczył po ścieżce do wyrównania osiągnięcia Arsenalu. “Obywatele”, tak jak teraz Liverpool, całkowicie zdominowali ligę, jednak nawet to nie wystarczyło do stania się “Invincibles”.
Pierwszą drużyną, która znalazła patent na dream-team Guardioli był nie kto inny, ale właśnie Liverpool. W 23. serii gier doszło do niezwykle zaciętego pojedynku, jednak ostatecznie z murawy Anfield jako zwycięzcy schodzili piłkarze “The Reds”. Marzenia City o sezonie bez porażki bezpowrotnie legły w gruzach.
W kwietniu “Obywatele” staną przed szansą ukłucia prawdopodobnie niepokonanego Liverpoolu, a wydaje mi się, że nic tak nie motywuje w sporcie, jak możliwość zrewanżowania się pięknym za nadobne. Tylko czy sama żądza zemsty wystarczy?

Ostatni bastion

Jeśli obie ekipy z Manchesteru polegną, na drodze do tytułu niezwyciężonych stanie klub szczególny, bo sam Arsenal. W 36. kolejce “Kanonierzy” zmierzą się z Liverpoolem i być może stawką tego spotkania nie będą tylko 3 punkty, ale wieczne miejsce w annałach historii. Albo Arsenal pozostanie brytyjskim rodzynkiem, albo Liverpool wyrówna, a pod względem punktowym nawet przebije osiągnięcie ekipy Wengera.
Tym, co przemawia za londyńczykami jest napięty grafik Liverpoolu. Jeśli “The Reds” utrzymają wysoką formę na arenie europejskiej, będą grać z Arsenalem pomiędzy dwumeczem w półfinale Ligi Mistrzów. Odpuszczanie na tym etapie rozgrywek nie wchodzi w grę, więc pewnie to na Emirates Klopp zdecydowałby się desygnować do gry nieco słabszą jedenastkę.
Patrząc na formę i pozycję w tabeli “Kanonierów”, scenariusz, w którym Liverpool przegrywa, może się wydawać mało realny. Nie należy jednak zapominać o kluczowym czynniku, jakim jest pozycja trenera.
Bilans Mikela Artety nie rzuca na kolana, ale w grze londyńczyków widać ogromny postęp. Aubameyang odzyskał skuteczność (choć stracił rozsądek), coraz lepiej prezentują się także Nicolas Pepe i Mesut Ozil, a wdrożenie stylu gry opartego na posiadaniu piłki wpłynęło na zmniejszenie liczby sytuacji dla rywali.
To wszystko, w połączeniu z prawdopodobną możliwością gry przeciwko drugiemu garniturowi Liverpoolu sprawia, że Arsenal nie będzie bez szans na obronienie tytułu “Invincibles” wywalczonego w 2004 roku.
Z drugiej zaś strony, rezerwowi Liverpoolu już nieraz udowodnili swoją wartość o czym przekonał się np. Everton w niedawnych derbach Merseyside. Divock Origi, Naby Keita czy nowy nabytek, Takumi Minamino są bez wątpienia zawodnikami, których stać na pokonanie Arsenalu.
Jeśli Emirates zostanie zdobyte, a w żadnym innym meczu Liverpoolowi nie powinie się noga, dojdzie do wydarzenia absolutnie bezprecedensowego. W dziejach Premier League było wiele znakomitych ekip, jak np. mistrzowski projekt Antonio Conte w Chelsea, United prowadzone przez Sir Alexa Fergusona czy Manchester City Guardioli, który zdobył 100 punktów.
Wszystko to jednak może zaraz odsunąć się nieco w cień, ponieważ Liverpool z 61 punktami na 63 możliwe jest na najlepszej drodze do zdobycia tytułu z przytupem, jakiego w historii Premier League jeszcze nie słyszano. Tylko Manchester United, Manchester City lub Arsenal są w stanie zatrzymać marsz “The Reds” ku ligowej perfekcji. Marsz okraszony bilansem, w którym próżno będzie się doszukiwać jakiejkolwiek porażki.
Mateusz Jankowski
***
Na naszej stronie przeprowadzimy dziś relację na żywo z “Bitwy o Anglię”. Pierwszy gwizdek na Anfield wybrzmi o 17:30, a relacja rozpocznie się pół godziny wcześniej. Zapraszamy do śledzenia wydarzeń z Liverpoolu razem z nami!

Przeczytaj również