Machin-ka do wygrywania za skromne pieniądze. "Budżetowa" Sevilla zawstydza tuzy hiszpańskiej piłki

Machin-ka do wygrywania za skromne pieniądze. "Budżetowa" Sevilla zawstydza tuzy hiszpańskiej piłki
Jose Breton- Pics Action / shutterstock.com
Losy hiszpańskich trenerów w ostatnich latach przypominają jazdę na kolejce górskiej. Szkoleniowcy jak Lopetegui, Setien, Marcelino czy Garitano przeżywali dotychczas okazjonalne wzloty, ale po nich przychodziły rychłe upadki. Tej niezbyt korzystnej tendencji od kilkunastu miesięcy ochoczo sprzeciwia się obecny trener Sevilli Pablo Machin, który w bieżących rozgrywkach po raz kolejny udowadnia, że należy do ścisłego topu menedżerów na Półwyspie Iberyjskim.
Mało który trener na świecie potrafi przy obecnych realiach rynkowych osiągać sukcesy bez wydawania wielkich kwot na wzmocnienia. Machin stał się w tej dziedzinie prawdziwym ekspertem.
Dalsza część tekstu pod wideo
Wystarczy podać, że w ciągu niemal siedmiu lat spędzonych w Gironie oraz Sevilli wydał na nowych graczy nieco ponad 80 milionów, czyli kwotę, za którą obecnie można pozyskać jednego lub przy bardzo korzystnych wiatrach dwóch dobrych zawodników.
Jednak mimo braku spektakularnych transferów, które potrafią zdominować okładki wszystkich sportowych magazynów Machin osiąga wyniki, zasługujące na ogromne uznanie.

Z peryferii na salony

43-latek rozpoczynał swoją trenerską karierę w Numancii, aczkolwiek jego bilans w drużynie z Sorii, wynoszący 29 zwycięstw, 28 remisów oraz 30 porażek raczej nie zwiastował owocnej kariery.
Nic dziwnego, że w 2012 roku po Machina nie zgłosił się żaden poważny klub. Ostatecznie szkoleniowiec wylądował w Gironie, czyli ówczesnym średniaku drugiej ligi, który nie posiadał żadnych aspiracji ani nadziei na awans. Dość powiedzieć, że kataloński klub sezon przed przyjściem Machina zajął w drugiej lidze 15. miejsce.
Hiszpan nie przejął się zastanym marazmem i od razu zmienił oblicze klubu, który momentalnie stał się czołową drużyną na zapleczu La Ligi. Jedyny problem tkwił w tym, że Girona zajmowała trzecie, piąte i dwukrotnie czwarte miejsce, ale nie przynosiło to żadnych efektów, ponieważ zawsze katalońskiemu brakowało postawienia kropki nad „i” w barażach.
Po czterech sezonach niepowodzeń wydawało się, że z projektu Machina nie wyniknie już nic dobrego, ale wtedy Girona wrzuciła jeszcze wyższy bieg. Katalończycy zajęli drugie miejsce w Segunda Division, które gwarantowało bezpośredni awans.
Ofensywny styl gry podopiecznych Machina zachwycał sympatyków hiszpańskiego futbolu na niższym poziomie, jednak mało kto dawał Gironie szanse na utrzymanie. Trudno było oczekiwać żeby klub, który po raz pierwszy zagra w najwyższej klasie rozgrywkowej, bez dokonywania wielkich wzmocnień stanie się rewelacją La Ligi.

Wymarzony debiut

A jednak Pablo Machin udowodnił, że szczytem możliwości Girony, która jeszcze nie tak dawno była średniakiem drugiej ligi, wcale nie musi być wyłącznie awans do La Ligi.
Katalończycy stanowili przykład tego, że efektowny i efektywny futbol, będący symbolem pracy Machina, może być skuteczny nie tylko na peryferiach hiszpańskiego futbolu.
Girona, która po raz pierwszy w historii zasmakowała gry w La Lidze zajęła wysokie 10. miejsce, rozkochując w sobie przy okazji wielu kibiców, którzy potrafili docenić waleczność projektu zbudowanego właściwie od zera.
Trzeba też docenić czystą piłkarską jakość prezentowaną przez podopiecznych Machina oraz obraną przez niego taktykę. Girona nie była typowym beniaminkiem, który gra całkowicie zachowawczo i jeśli już zdobywa punkty to tylko dzięki heroicznej defensywie.
Wręcz przeciwnie, Hiszpan stawiał na niezwykle otwarty futbol, który bazował na pressingu, szybkim wyprowadzaniu piłki, a także ciągłej aktywności wahadłowych oraz ofensywnie usposobionych skrzydłowych.
Niejeden piłkarz z topowego klubu rocznie zarabia więcej niż Girona wydaje na transfery, ale cóż z tego skoro podopieczni Machina w ubiegłym sezonie potrafili stawić czoła największym.
To właśnie spektakularne pojedynki ligowego „kopciuszka” z hegemonami przykuwały szczególną uwagę. Nikt raczej nie spodziewał się wówczas, że drużyna zbudowana na niezbyt renomowanych zawodnikach pokroju Portu, Stuaniego, Maffeo czy Bounou będzie w stanie regularnie urywać punkty ligowej czołówce.

Jakość w cenie

Jednak właśnie tutaj objawia się geniusz Pablo Machina. W futbolu zdarzają się przypadki, gdy beniaminki osiągają znakomite wyniki od razu po awansie, jednak zwykle jest to okupione wielkimi pieniędzmi jak w przypadku Monaco kilka lat temu czy Wolverhampton w bieżących rozgrywkach.
Tymczasem Girona, która bez problemu utrzymała się w lidze, przez większość sezonu skupiając się raczej na walce o awans do europejskich pucharów, została zbudowana za absolutnie śmieszne kwoty w poważnej piłce.
Żeby nie być gołosłownym, wystarczy spojrzeć na kwoty jakie Machin wydał, aby sprowadzić do drużyny dwóch liderów ofensywy Girony – Portu i Stuaniego. Patrząc na liczby jakie wykręcili obaj piłkarze, można by zgadywać, że Katalończycy musieli zapłacić za tak znakomitych piłkarzy po kilkadziesiąt milionów, ale nic bardziej mylnego.
Portu został pozyskany za darmo po wygaśnięciu kontraktu z Albacete, a za Stuaniego zapłacono 2,5 mln euro. To jednak nie koniec pokazu kunsztu Machina na rynku transferowym.
Za darmo sprowadzono również doświadczonego Gorkę Iraizoza oraz solidnego stopera z korzeniami sięgającymi La Masii, czyli Carlesa Planasa. Reszta defensywy została oparta na wypożyczonych Maffeo, Mojice oraz Muniesie.
Największym transferem Girony przed debiutanckim sezonem w La Lidze było sprowadzenie za niebagatelną kwotę 4,5 mln euro Bernardo Espinosy, który stanowił ostatni element niemal darmowej defensywy stworzonej od podstaw przez Machina.

Wielki trener w wielkiej drużynie

Znakomita postawa Girony w drugiej lidze na pewno zasługiwała na uwagę, jednak dopiero piękna przygoda Katalończyków w najwyższej klasie rozgrywkowej sprawiła, że Pablo Machin zwrócił na siebie uwagę czołowych ekip z Półwyspu Iberyjskiego.
Większości drużyn przecież zależy właśnie na tym, aby na ławce trenerskiej zasiadał człowiek, który potrafi osiągać dobre wyniki w przyjemnym dla oka stylu i to bez konieczności wydawania setek milionów na transfery. To wszystko oferował Machin, który swoją kandydaturą przekonał do siebie włodarzy Sevilli.
Po sześciu latach spędzonych na budowie Girony, która zaczynała w środku tabeli Segunda Division, a skończyła jako jedna z najefektowniej grających drużyn w Hiszpanii, praca Machina w końcu została doceniona.

Nowy klub, stare porządki

Machin przybył do Sevilli, gdzie oczekiwania wobec wyników drużyny są znacznie większe niż w Gironie. Działacze Katalończyków zapewne wzięliby w ciemno utrzymanie się drużyny nawet na 17. miejscu, ale na Estadio Sanchez Pizjuan ambicje sięgają o wiele wyżej.
Znów można było mieć pewne obawy, czy trener, który dotychczas pracował wyłącznie z zawodnikami dopiero stawiającymi pierwsze kroki w poważnej piłce, poradzi sobie w szatni wypełnionej talentem, ego oraz odpowiednio rozdysponuje stosunkowo okazały budżet transferowy.
Dzięki sprzedaży m.in. Lengleta, N’zonziego, Pizarro oraz Correi Sevilla zarobiła ponad 80 mln, ale trzeba było znaleźć następców dotychczasowych filarów „Palangany”. Pozyskanie zawodników z drugiej czy trzeciej ligi hiszpańskiej nie wchodziło w grę w tak poważnym klubie, jednak Machin znów udowodnił, że nie trzeba wydać wiele, aby osiągnąć odpowiednią jakość.
Rewelacją sezonu jest ściągnięty za 7 mln euro Tomas Vaclik, który zdążył zanotować już 10 czystych kont, a pierwszy skład wywalczył sobie warty latem 5 mln euro Sergi Gomez. Największe wrażenie robi jednak (któż by się spodziewał) wypożyczony Andre Silva.
Machin trafił do znacznie bardziej renomowanego klubu, ale nie sprawiło to, że stał się rozrzutnym trenerem. 43-latek nadal udowadnia, że okazje na rynku zawsze się znajdą, a jakościowi piłkarze w okazyjnej cenie tylko czekają na odpowiednią ofertę.

Podbój Hiszpanii, problemy za granicą

Pierwszych kilka miesięcy tego sezonu w wykonaniu przemeblowanej Sevilli wygląda znakomicie. „Palangana” zdobywa średnio ponad 2 punkty na mecz, może pochwalić się trzecią najlepszą ofensywą w lidze, drugim najlepszym bilansem bramkowym, a to wszystko ma również odzwierciedlenie w tabeli.
Sevilla dotrzymuje kroku Atletico i Barcelonie, które przecież wydały w ostatnich miesiącach setki milionów na wzmocnienie swoich kadr, a i tak nie wystarcza to, aby potwierdzić dominację nad z pozoru skromnym projektem Pablo Machina.
Jedynym problemem Sevilli pozostaje trudna sytuacja w grupie Ligi Europy. Rywale w postaci Krasnodaru, Standardu Liege i Akhisaru teoretycznie nie powinni stanowić żadnego zagrożenia, ale w praktyce Sevilla będzie musiała w ostatnim meczu walczyć o przetrwanie. Strata punktów przy zwycięstwie Belgów sprawi, że Hiszpanie pożegnają się z tymi rozgrywkami.
Domowy mecz z Krasnodarem, którego rezultat zadecyduje o awansie którejś z ekip, będzie jednym z największych testów w dotychczasowej karierze Machina.
Ewentualna porażka „Palangany” z pewnością będzie dużym rozczarowaniem, ale trzeba mieć na uwadze, że sezon nie dobiega końca w czwartkowy wieczór, a rywalizacja o ligowy tytuł jeszcze może nabrać rumieńców.
Niezależnie od wyniku tego jednego spotkania trzeba docenić postawę trenera, który potrafił poukładać niemal za darmo swoje drużyny tak, aby stanowiły one realne zagrożenie dla największych potentatów.
Mateusz Jankowski 

Przeczytaj również