Manchester United jednak nie dla Kataru? "Brytyjski Glazer" rzuca rękawice szejkom. "Buduje imperium"

Manchester United jednak nie dla Kataru? "Brytyjski Glazer" rzuca rękawice szejkom. "Buduje imperium"
warasit phothisuk
Niesamowicie bogaty kibic Manchesteru United złożył ofertę kupna klubu. Grupa Ineos należąca do Sir Jima Ratcliffe’a staje do walki z konkurentami z Kataru. “Czerwone Diabły” miałyby być okrętem flagowym budowanego przez nią piłkarskiego imperium. Jego dotychczasowe istnienie przyniosło jednak wiele potknięć, na które na Old Trafford nie będzie miejsca.
Wielkimi krokami zbliża się dzień wyczekiwany przez kibiców Manchesteru United. Spłynęły już oficjalne oferty kupna klubu. Era rządów znienawidzonej przez nich rodziny Glazerów zdaje się dobiegać końca. W grze mają być trzej potencjalni “wybawiciele”:
Dalsza część tekstu pod wideo
  • katarski bankier, szejk Jassim Bin Hamad Al Thani - najprawdopodobniej wspierany przez państwowe fundusze
  • grupa Ineos, będąca własnością jednego z najbogatszych Brytyjczyków, Sir Jima Ratcliffe’a, zadeklarowanego fana “Czerwonych Diabłów”
  • Elliott Investment Management, planujące zakup części praw, co oznaczałoby prawdopodobnie pozostanie Glazerów u władzy
Niemal wszyscy fani “Czerwonych Diabłów” skłaniają się ku jednej z dwóch pierwszych opcji. Liczą bowiem na zakończenie frustrującej ich od dawna polityki rodziny amerykańskich biznesmenów. Zdania wśród sympatyków są jednak podzielone. Jedni marzą o inwestorze ze wschodu, który nie musi liczyć pieniędzy. Drudzy uważają, że ze względów etycznych należy stanowczo odrzucić finanse z Kataru. Debata toczy się głównie wokół opcji bliskowschodniej - to jej dotyczą argumenty “za” i “przeciw”. Niewiele zaś mówi się o postaci Ratcliffe'a. To nie tylko biznesmen i fan United, ale też właściciel konsorcjum posiadającego już trzy kluby. A zarządzanie nimi wcale nie okazało się tak proste, jak sądził.

Kibic z karnetem innego klubu i fortuną

Sir Jim Ratcliffe nie ukrywa, że od dziecka sympatyzuje z 20-krotnymi mistrzami Anglii. Dorastał bowiem w Failsworth, nieopodal Manchesteru. Uczęszczał na Old Trafford jeszcze za kadencji Sir Matta Busby’ego. W 1999 roku zasiadał też na trybunach Camp Nou podczas pamiętnego finału Ligi Mistrzów. Całe życie spędził w “kulcie” czerwonego diabełka.
70-latek to założyciel i większościowy właściciel chemicznego potentata Ineos. “Forbes” szacuje jego majątek na 15,3 miliarda dolarów. To plasuje Ratcliffe’a na 111. miejscu listy miliarderów. W 2020 roku Anglik przeniósł się do Monako, gdzie korzysta z dogodnych przepisów podatkowych. Za pośrednictwem swej firmy inwestuje też z niemałymi sukcesami w sport. Grupa Ineos to właściciele grupy kolarskiej Ineos Grenadiers, która w ostatnich czterech latach wygrywała m.in. po dwa razy Giro d’Italia i Tour de Pologne. Ma też jedną trzecią udziałów w zespole Formuły 1 Mercedesa - biznesmen pojawił się nawet na podium po zwycięstwie w Grand Prix Hiszpanii w 2021 roku. Do tego w posiadaniu sportowego konsorcjum znajdują się trzy kluby piłkarskie - RC Abidjan z Wybrzeża Kości Słoniowej, drugoligowe szwajcarskie FC Lausanne-Sport oraz francuską Niceę.
Ratcliffe’owi marzy się jednak zaangażowanie w futbol na ścisłym topie. Niespełna rok temu, gdy Roman Abramowicz został zmuszony do sprzedaży Chelsea, złożył ofertę kupna “The Blues” i wyznał, że choć kibicuje United, posiada karnet na mecze londyńczyków. Ostatecznie przegrał walkę z Toddem Boehlym i jego ludźmi.
- Gdy chciał przejąć drużynę z Premier League, pojawiły się zgrzyty w Nicei - mówi nam Michał Bojanowski, komentator ligi francuskiej w “Canal+”. - Zespół miał dołączyć do absolutnej czołówki Ligue 1, o czym świadczą kwoty wydawane na transfery i ściągane do niego nazwiska. Tarcia wynikały z tego, że nagle ograniczono środki przeznaczane na wzmocnienia, a Ratcliffe próbował zainwestować wielką kwotę w klub z Anglii.
Teraz 70-latek stoi przed kolejną szansą na zaistnienie w ojczyźnie. Tym razem, jeśli mu wierzyć, bliższą jego sercu. Inicjatywę przejęcia “Czerwonych Diabłów” reklamuje jako próbę “ponownego zrobienia z nich numeru jeden na świecie”, pamiętając o “ich dumnej historii i korzeniach”.

Ciężki kawałek chleba

Ineos jest związany z futbolem od 2017 roku, kiedy to zainwestował w klub z Lozanny. Ambicje były duże, nawet pomimo turbulentnych poprzednich sezonów i problemów finansowych. Pokaźne zaplecze pieniężne nie wystarczyło jednak do realizacji założonych celów. “Niebiesko-biali” stali się “zespołem jojo”, wędrującym między krajową elitą a jej zapleczem, gdzie występują obecnie. Choć tamtejsi kibice dobrze zdają sobie sprawę z tego, że Ratcliffe i spółka pomogli w uratowaniu ich ukochanego zespołu, po drodze nie brakowało spięć. Inwestorzy próbowali na przykład zmienić barwy i czcionkę w herbie, lecz po protestach wycofali się z planu. Już w Szwajcarii mogli nauczyć się, że zarządzanie drużyną piłkarską to ciężki kawałek chleba. We Francji to się tylko potwierdziło.
Zaledwie dwa lata przed wejściem do klubu Ineos Nicea zajęła miejsce na podium Ligue 1. Ekipa żyjąca ze sprzedaży najzdolniejszych zawodników mogła wreszcie wydawać więcej. Pojawienie się pokaźnego zastrzyku gotówki miało jej pomóc w powtórzeniu tego sukcesu i walce o częste występy w Lidze Mistrzów. Tymczasem zespół z południowego wybrzeża Francji regularnie finiszuje dopiero na pograniczu miejsc gwarantujących grę w europejskich pucharach.
- Wydaje mi się, że długo nie było tam do końca określonego jasnego planu działania. Często sprowadzani są zawodnicy wyróżniający się w Ligue 1. Nawet na ławce zasiadają mocne nazwiska, ale jako grupa nie funkcjonowało to dobrze. Trudno zbudować stabilizację przy częstych zmianach na stanowisku trenera - opowiada nam Bojanowski.
Aktualnie ekipę z Allianz Riviera prowadzi już piąty menedżer w trwającej od 2019 roku erze Ineosu. Klub od trzech lat plasuje się na ligowym podium pod względem wydatków na transfery, a efekty nie powalają.

Galimatias

Trudno się dziwić, że zarząd Nicei nie mógł znaleźć złotego środka, skoro popełniał kosztowne błędy. Przykładowo przed startem poprzedniego sezonu na ławkę trenerską ściągnięto Christophe'a Galtiera, świeżo koronowanego mistrza Francji z Lille. Szkoleniowiec jednak wytrzymał na stanowisku zaledwie rok. Z klubem rozstał się w bardzo napiętej atmosferze, skłócony z powodu nieudanej współpracy z dyrektorem sportowym, Julienem Fournierem, w którego działania stracił wiarę. Ten zresztą również został pożegnany.
Miejsce Francuza zajął Lucien Favre. W przeprowadzaniu transferów zaczął za to pomagać Anglik, Iain Moody. Efekt to zaciąg z Premier League z Rossem Barkleyem, Aaronem Ramseyem, Kasperem Schmeichelem czy Nicolasem Pepe. Efekty były różne. Co gorsza, okazało się, że nie wszystkie ruchy ustalano z trenerem.
- Gdy po zakontraktowaniu Barkleya Favre’a zapytano o to, czego od niego oczekuje, Szwajcar odparł, że nie wie. Przyznał, że poinformowano go tylko, że to zawodnik, który występuje na pozycji “ósemki” - mówi nam komentator “Canal+”.
Nietrudno się domyślić, że taki schemat nie mógł działać długo. Menedżer po rozczarowującym starcie rozgrywek stracił posadę w styczniu. Historie Galtiera i jego następcy obrazują galimatias rządzący jeszcze do niedawna za kulisami Allianz Stadium. Częste zmiany personaliów “w gabinetach” powodowały tylko, że w Nicei panował stały chaos. Zaczęto jednak z tego zamieszania wyciągać wnioski.

Kluczowe zmiany

W ciągu kilku ostatnich miesięcy ułożono, jak się wydaje, długofalowy plan działani. “Sprzątanie” i nakreślanie nowej filozofii rozpoczęto od góry. Jesienią Nicea ogłosiła poważne wzmocnienie, ale nie boiskowe. Z klubem związał się młody Florent Ghisolfi, pracujący wcześniej w roli koordynatora sportowego Lens. To jemu powierzono zadanie selekcji ściąganych piłkarzy i współpracy z trenerem.
- Sprowadzenie Ghisolfiego potwierdziło, że w Nicei powstaje projekt z wizją. To on odpowiadał za bardzo udane transfery Lens, jak Cheik Doucoure, Seko Fofana czy Przemysław Frankowski - przybliża jego postać Bojanowski. - Dzięki kupowanym przez niego zawodnikom beniaminek dwa sezony temu zajął świetne szóste miejsce, a w kolejnym roku powtórzył to osiągnięcie. Obecnie również spisuje się bardzo dobrze.
W lutym doszło do kolejnego kluczowego ruchu. Szefem sportowej sekcji grupy Ineos, a zatem człowiekiem zarządzającym również m.in. poczynaniami Nicei, został Jean-Claude Blanc. Człowiek o świetnym CV, współtworzący od lat projekt Paris Saint-Germain.
- To jeszcze poważniejsze wzmocnienie niż zakontraktowanie Ghisolfiego. Od początku panowania Katarczyków w PSG Blanc pełnił tam funkcję dyrektora. Wcześniej był też prezesem w Juventusie - przedstawia go nasz rozmówca. - To on odpowiada za stworzenie międzynarodowej marki paryżan, to on m.in. dogadał kontrakt z Jordanem. To nie człowiek odpowiedzialny za sprawy stricte sportowe, ale wizerunkowe i marketingowe. Taki ruch to jasny sygnał, że w Nicei planują naprawdę wielkie rzeczy.
- Do czasu zmian, które zaszły jesienią, w działaniach klubu brakowało harmonii. Panował duży rozrzut między kompetencjami, nie do końca wiedziano, kto za co odpowiada. Pojawienie się Ghisolfiego czy Blanca pozwala sądzić, że wszystko wejdzie na właściwe tory - kontynuuje. - Należy się spodziewać, że tymczasowy menedżer Didier Digard zostanie zastąpiony po zakończeniu rozgrywek, nawet pomimo świetnych wyników. Przed postawieniem na niego kontaktowano się chociażby z Mauricio Pochettino, a więc naprawdę imponującym nazwiskiem. Poszukiwania zapewne już trwają.

Inna skala

Jeszcze dwa lata, a nawet rok temu, perspektywa przejęcia Manchesteru United przez Ineos budziłaby zdecydowanie więcej wątpliwości. Tyle że w ostatnim czasie ich polityka w Nicei wreszcie stała się bardziej logiczna. Wyciągnęli wnioski z błędów.
- Teraz wreszcie wszystko ma “ręce i nogi”. Pod względem wydatków na transfery plasowali się w pierwszej trójce ligi, ale nie miało to odzwierciedlenia w wynikach. Ewentualne duże nazwisko na ławce stanowiłoby kolejny krok we właściwym kierunku - przekonuje Bojanowski. - Ostatnie miesiące były okresem, który pozwolił oddzielić grubą kreską czasy “błądzenia”. Teraz wydaje się, że wreszcie sprawy ruszyły tak, jak planowali Ratcliffe i Ineos.
Zarządzanie marką “Czerwonych Diabłów” to jednak zupełnie inna para kaloszy. Presja, oczekiwania, wymagania stoją na zdecydowanie wyższym poziomie. Nie sposób więc powiedzieć, co Ratcliffe i spółka mogliby wnieść na Old Trafford. To wielki znak zapytania.
- Wszystko zależy od tego, czy zatrudnią odpowiednich ludzi. Premier League to zupełnie inna skala wyzwania. Jeśli wszystkim ma zarządzać Blanc, który dobrze wie, jak budowano potęgę PSG i widział zdarzające się tam błędy, to mają człowieka o odpowiednim zapleczu. Naturalnie podstawą jest zidentyfikowanie potrzeb związanych konkretnie z funkcjonowaniem Manchesteru United. To będzie pierwszym kluczowym zadaniem - konkluduje nasz rozmówca.

“Brytyjski Glazer”

Poza sprawami organizacyjnymi kluczowe są też kwestie finansowe. Tutaj Ratcliffe i Ineos są deklasowani przez opcję katarską. Kwestie etyczne utrudniają wielu osobom zaakceptowanie szejka Al Thaniego. Z drugiej strony jego oferta ma oznaczać spłacenie zadłużenia. Brytyjczyk takiej gwarancji dać nie może. Ba, sam zaciągnie kredyt, by przeprowadzić transakcję kupna klubu.
W związku z tym może nastąpić scenariusz, do którego doszło po wykupieniu United przez Amerykanów. Ewentualna pożyczka spłacana będzie prawdopodobnie z pieniędzy klubu. Dlatego też najbardziej zagorzali krytycy nazywają Ratcliffe’a w internecie “brytyjskim Glazerem”. Zapowiadany przez niego model ma opierać się na samodzielnym utrzymaniu klubu. To właśnie taka polityka, w połączeniu z pobieraniem dywidend, przyniosła poważną krytykę aktualnych wciąż właścicieli. Brak inwestycji sprawiał, że “Czerwone Diabły” traciły dystans do konkurencji, co tylko zwiększało frustrację fanów, posuwających się do coraz głośniejszych protestów.
Propozycja Ineosu może budzić wątpliwości - w końcu jego przedstawiciele zaliczali już mniejsze i większe potknięcia na polu organizacyjnym, lecz teraz zaczęli stawiać kroki ku budowie solidnej piłkarskiej firmy. Manchester United zostałby perłą w ich koronie, okrętem flagowym futbolowego imperium. Kluczowe pytanie brzmi: “czy są gotowi?” O tym przekonamy się dopiero, jeśli wygrają walkę o przejęcie jednej z największych piłkarskich marek na świecie.

Przeczytaj również