Goście pomylili godzinę meczu, arbiter zapomniał gwizdka. Co wiemy po spotkaniu Real Madryt - Liverpool FC?

Goście pomylili godzinę meczu, arbiter zapomniał gwizdka. Co wiemy po spotkaniu Real Madryt - Liverpool?
Meng Dingbo / PressFocus
Piłkarze Liverpoolu dostali wczoraj chyba złe informacje. Chociaż mecz rozpoczął się o godzinie 21, oni na murawie pojawili się o 22. A bezwzględny Real długiej “nieobecności” swojego rywala nie zmarnował. Wygrał 3:1 i jest teraz w całkiem komfortowej sytuacji.
Przed spotkaniem można było zadać sobie pytanie - kto lepiej zamaskuje swoje problemy w defensywie? Real, który wyszedł na plac gry bez Sergio Ramosa, Raphaela Varane’a i - nieobecnego od dłuższego czasu - Daniego Carvajala? A może jednak Liverpool, przyzwyczajony już właściwie do nieobecności Virgila van Dijka, Joe Gomeza, Joela Matipa oraz Jordana Hendersona? Odpowiedź otrzymaliśmy całkiem szybko. Defensorzy “The Reds” mieli mnóstwo roboty. “Królewscy” wyszli natomiast z założenia, że przeciwnika najlepiej wcale nie dopuszczać pod własne pole karne. Rządzili w środku pola. I to wystarczyło.
Dalsza część tekstu pod wideo

Królewskie trio

Lata lecą, a trio w składzie Toni Kroos - Casemiro - Luka Modrić dalej potrafi dzielić i rządzić w centralnej strefie boiska. Wczoraj błyszczał zwłaszcza ten pierwszy. To on kapitalnym podaniem z własnej połowy uruchomił Viniciusa przy golu na 1:0.
Niespełna dziesięć minut później zobaczyliśmy praktycznie powtórkę z rozrywki. Kroos znów długim podaniem szukał Viniciusa. Co prawda piłka tym razem do adresata nie dotarła, ale po interwencji Trenta Alexandra-Arnolda trafiła do Marco Asensio, który swojej szansy nie zmarnował. Zrobiło się 2:0.
Kroos imponował jednak nie tylko przy zdobytych bramkach. Grał praktycznie bezbłędnie. Juergen Klopp widząc ogromną różnicę jakości w środku pola, jeszcze przed przerwą zamienił Naby’ego Keitę na Thiago Alcantarę.

Gdzie oni są?

Spodziewaliśmy się wczoraj wyrównanego spotkania. Bo Real miewa w tym sezonie swoje problemy, a Liverpool po kilku fatalnych tygodniach zaczął wracać na odpowiednie tory. Tymczasem podopieczni Juergena Kloppa - zwłaszcza w pierwszej połowie - po prostu nie istnieli. Nie stworzyli żadnego zagrożenia. Nie oddali choćby strzału.
Przy zerowej aktywności w ofensywie zawsze można jednak grać przynajmniej na remis. Problem w tym, że do stagnacji z przodu “The Reds” regularnie dokładali błędy w obronie. Przy pierwszym trafieniu Alexander-Arnold i Nathaniel Phillips nieudolnie ścigali Viniciusa. Później pierwszy z wymienionych zaliczył “asystę” przy golu Asensio. Chwilę przed przerwą mogło być nawet 3:0, bo tym razem Ozan Kabak tak fatalnie zagrywał do Alissona, że Asensio mógł - a może nawet powinien - mieć na koncie dublet, ale przestrzelił.
W przerwie Juergen Klopp musiał chyba zrobić swoim zawodnikom niezłą suszarkę, bo drugą połowę dość niespodziewanie - biorąc pod uwagę scenariusz z pierwszej - zaczęli od gola. Mecz kończyli już z siedmioma strzałami na koncie, choć tylko jednym celnym. Widać było lekką poprawę, ale wciąż to Real był stroną dominującą. Kropkę nad "i" postawił Vinicius, podwyższając na 3:1.

“Vini”, vidi, vici

Brazylijczyk rozegrał zresztą chyba najlepszy mecz od momentu transferu do Realu. Nie jest żadną tajemnicą, że urodzony w 2000 roku Vinicius talent ma ogromny. Jest szybki, nieprzewidywalny, czasami w swoich boiskowych ruchach wręcz bezczelny. Często można było mieć jednak do niego poważny zarzut - skuteczność. W decydujących momentach regularnie brakowało mu zimnej głowy. Czasami większej precyzji. Wczoraj jednak nie tylko robił ogromny wiatr na skrzydle, ale i wykorzystywał sytuacje. Zaliczył swój pierwszy dublet w koszulce Realu.
“Vini” pobił też kilka rekordów. Jest najmłodszym Brazylijczykiem, który w meczu fazy pucharowej Ligi Mistrzów zdobył przynajmniej dwa gole. Mając na karku 20 lat i 268 dni przebił Kakę. Ponadto jako pierwszy zawodnik z rocznika 2000 wpisał się na listę strzelców w ćwierćfinale Champions League. Takiego Viniciusa kibice “Królewskich” z pewnością chcieliby oglądać dużo częściej.

Wraca stary Asensio?

Ofensywa Realu w tym sezonie opiera się w dużej mierze na Karimie Benzemie. Wczoraj Francuz był jednak trochę w cieniu. Świetnie prezentował się wspomniany już Vinicius, ale na pochwały zasłużył też Marco Asensio. Hiszpan przy bramce na 2:0 wręcz zabawił się z Alissonem. Później mógł jeszcze zdobyć drugą bramkę, ale nie wykorzystał błędu Kabaka. Mimo wszystko jego występ trzeba ocenić pozytywnie. Kolejny raz. Dla Asensio to czwarty mecz z rzędu ze strzelonym golem.

Co z tym Brychem?

Po meczu trudno nie wspomnieć też o bardzo kontrowersyjnych decyzjach arbitra - Felixa Brycha. Najpierw Niemiec nie podyktował rzutu karnego dla Realu, choć wydaje się, że Benzema był faulowany przez Kabaka. Później gorąco zrobiło się po drugiej stronie boiska, bo Lucas Vazquez wytrącił z równowagi wychodzącego na czystą pozycję Sadio Mane. Gdyby sędzia dopatrzył się w tej sytuacji przewinienia, musiałby ukarać Hiszpana czerwoną kartką, a to mogłoby znacząco odmienić obraz spotkania.
Obie decyzje Brycha - delikatnie mówiąc - pachną błędami. A przecież do akcji mógł też wkroczyć VAR. Pozostaje spory niesmak.
***
Druga odsłona dwumeczu już za tydzień. Tak grający Liverpool może mieć spore problemy z odmienieniem losów rywalizacji. Zwłaszcza że Anfield nie uchodzi już za żadną twierdzę. Nie wszystko jednak stracone. “The Reds” w przeszłości odrabiali przecież bardziej pokaźne straty. Będzie ciekawie. Podobnie zresztą jak w drugim spotkaniu. Manchester City dopiero w samej końcówce zapewnił sobie zwycięstwo nad Borussią Dortmund (2:1). Z niecierpliwością czekamy więc na rewanże!

Przeczytaj również