"Momentami jest najlepszy w całej NBA". Od tragicznej kontuzji do największego sukcesu w historii. "Wyjątkowy"

"Momentami jest najlepszy w całej NBA". Od tragicznej kontuzji do największego sukcesu w historii. "Wyjątkowy"
Kirby Lee-USA TODAY Sports/SIPA USA/PressFocus
Dwa lata temu doznał tak poważnej kontuzji, że zastanawiał się nad dalszą przyszłością w swoim zespole. Kilka dni temu poprowadził go do historycznego sukcesu. Jamal Murray jest żywym dowodem na to, że wszystko, co nas nie zabije, może tylko wzmocnić.
17 maja rozpoczęła się finałowa seria Konferencji Zachodniej. Chociaż niektórzy mogli uznać Denver Nuggets za delikatnego faworyta w rywalizacji z Los Angeles Lakers, raczej nikt nie spodziewał się tak jednostronnej rywalizacji. Zespół z Kolorado kompletnie zdeklasował “Jeziorowców”, uzyskując awans po zaledwie czterech spotkaniach. Po raz pierwszy w historii ekipa z podnóża Gór Skalistych wygrała playoffową serię wynikiem 4:0 i zameldowała się w finałach NBA. Ten sukces nie byłby możliwy, gdyby nie Jamal Murray, najskuteczniejszy zawodnik Denver, punktowy lider i człowiek, który przeszedł bardzo długą drogę w walce o marzenia.
Dalsza część tekstu pod wideo

Śladami Bruce’a Lee

Jamal Murray trafił do NBA w 2016 roku. Pójście w drafcie do ekipy Denver Nuggets było ukoronowaniem wieloletniej pracy, którą Kanadyjczyk rozpoczął jeszcze jako małe dziecko. Jego pierwszym i zdecydowanie najważniejszym trenerem był ojciec, Roger Murray. Zaaplikował on synowi morderczy plan treningowy, który prawdopodobnie przerósłby wielu zawodowych sportowców. Jako 7-latek Jamal musiał trafić 30 rzutów osobistych lub dziesięć trójek z rzędu, aby skończyć ćwiczenie. Po każdym pudle wykonywał serię biegową, aby przy kolejnym rzucie jeszcze mocniej zadbać o skuteczność. Większość zadań wykonywał słabszą ręką, żeby stać się jeszcze bardziej wszechstronnym zawodnikiem. Ćwiczył na dworze przez cały rok, nawet podczas srogich zim w Ontario. Na polecenia ojca nie korzystał również z telefonów, gier komputerowych i innych rozpraszaczy. Z perspektywy zwykłego człowieka może to brzmieć jak tyrania, jednak sam Murray wie, że tylko dzięki tak ogromnemu wysiłkowi mógł trafić do NBA
- Dorastałem, będąc bardzo zdyscyplinowanym, ale to nie była dla mnie praca. Robiłem to z miłością i pasją do koszykówki. Jeśli nie chciałem biegać po wzgórzach, to biegałem po wzgórzach. Jeśli nie chciałem biegać wokół bloku, to biegałem. Nie było czasu na emocje, liczyło się to, co trzeba zrobić. Jeśli masz dwugodzinny trening, nie możesz dąsać się przez 30 minut, bo to strata czasu. Mój tata zna mnie lepiej niż ktokolwiek inny, prawdopodobnie zna mnie nawet lepiej niż ja sam - podkreślał Murray w rozmowie z Jackie MacMullan.
- Wielkość nie przychodzi łatwo. Bardzo często czujesz ból, zaczynasz wątpić w to, czy idziesz właściwą drogą. Ale mój tata zawsze chciał tylko tego, abym go słuchał. Podkreślał, że kiedy dorosnę, to zrozumiem, będę miał szerszą perspektywę i zobaczę rezultaty pracy. Teraz cokolwiek robię, chcę być w tym najlepszy. Kiedy biegam, kiedy gram w piłkę nożną i kiedy wychodzą na parkiet, zawsze staram się dać z siebie wszystko. Nie ma nic pomiędzy - dodał Jamal na łamach magazynu "SLAM".
- Mam prawo uczyć swojego syna w taki sposób, w jaki chcę to zrobić, nie robiąc mu oczywiście krzywdy. Jeśli wyrośnie na jednego z najlepszych koszykarzy świata, to co ludzie wtedy powiedzą? - mówił sam Roger Murray, pytany o katorżnicze treningi syna.
Ojciec zadbał też o wszechstronny rozwój Jamala. Razem oglądali kasety z wyczynami Bruce’a Lee, absolutnego symbolu wyrzeczeń i ambicji. Murray został również nauczony sztuki medytacji, która nadal odgrywa ważną rolę w jego życiu. 26-latek posiadł umiejętność całkowitego wyciszenia organizmu i odcięcia się od świata zewnętrznego. Czasami widać to nawet na parkiecie, kiedy przypomina zawodnika, który nie zwraca uwagi na nic innego poza zadaniem do wykonania. Według doniesień Kanadyjczyk potrafi obniżyć tętno do poziomu 34 uderzeń serca na minutę. Żyje wtedy w swoim świecie, gdzie jest jeszcze miejsce wyłącznie na piłkę i kosz.

W bańce mydlanej

Nawet po spełnieniu marzeń i podpisaniu kontraktu z Denver Nuggets Jamal Murray zachował wpojony mu reżim treningowy. Dziennikarze "ESPN" opisywali sytuacje, w których rozgrywający czasem do późnych godzin nocnych haruje w ośrodku Nuggets, a pracownicy znajdują go rano śpiącego na kanapie. Nie ma on zamiaru rezygnować ze sposobu życia, który doprowadził go na największe koszykarskie sceny świata. Od początku kariery w NBA Murray odznacza się wyjątkową etyką pracy. Jako debiutant rozegrał komplet 82 spotkań w sezonie regularnym. Rok później opuścił tylko jeden mecz. Pod tym względem jest on ewenementem, ponieważ większość zawodników jednak korzysta z możliwości złapania oddechu podczas rozgrywek. Czymś powszechnym jest tzw. load management, czyli zarządzanie zmęczeniem koszykarzy. Gwiazdy mogą sobie odpuścić kilka mniej ważnych meczów w sezonie, aby w pełni przygotować się na najważniejszą fazę. Taki styl życia nie koresponduje jednak z wartościami wyznawanymi przez Jamala Murraya.
Jego tytaniczny charakter i zdolność do przekraczania granic własnego organizmu pozwoliły mu wyrobić sobie renomę w NBA. Po kilku sezonach gry był on już pełnoprawną opcją numer 2 w zespole z Denver. Status lidera do dziś utrzymuje niesamowity Nikola Jokić, który jednak czasem oddaje batutę dyrygenta kanadyjskiemu koledze. Wtedy Robin zmienia się w Batmana i przeskakuje na pierwszy plan. Tak było choćby w sezonie 2019/20, który z powodu pandemii musiał zostać dokończony w "bańce". Zawodnicy byli zamknięci w ośrodku w Orlando, skupiając się wyłącznie na grze w koszykówkę. Rozgrywający Nuggets wspiął się wtedy na wyżyny, notując średnio 24,4 punktu, 6,3 asysty i 4,8 zbiórki w każdym meczu. Zdarzały mu się wtedy występy bardzo dobre lub wybitne, jak choćby dwa spotkania w serii z Utah Jazz, kiedy rzucał po 50 punktów. Denver dopiero w finałach Zachodu musiało uznać wyższość Los Angeles Lakers, późniejszych mistrzów. Nawet w serii z “Jeziorowcami” Murray potwierdził jednak, że są momenty, kiedy gra jak najlepszy zawodnik w całej NBA.
- Wiedzieliśmy, że Murray jest utalentowany, ale nigdy nie widzieliśmy, żeby udowadniał to w taki sposób w playoffach. Nikola Jokić już był prawdziwą supergwiazdą i jednym z najtrudniejszych zawodników do zatrzymania. Rozwój Murraya sprawia, że Nuggets stają się pełnoprawnym kandydatem do zdobycia mistrzostwa w przyszłości - mówił wówczas Sekou Smith, analityk NBA.
Problem Murraya polegał na tym, że nie wszyscy traktowali rozgrywki w "bańce" na poważnie. Wielu ekspertów uznało, że to nie jest prawdziwa rywalizacja, jeśli zespoły nie grają na własnych halach, a kibice ze względów sanitarnych mogą pojawiać się tylko na wydzielonych ekranach. Sam Kanadyjczyk inaczej podszedł do całej sprawy. Jego zdaniem to właśnie całkowita izolacja pozwoliła wydobyć esencję prawdziwej koszykówki.
- Bańka to był najwyższy poziom koszykówki, ponieważ liczyła się tylko ona. Skupialiśmy się jedynie na tym, wstawałeś, szedłeś na siłownię, potem na parkiet ćwiczyć rzut, do pokoju, a potem znowu na siłownię i na mecz. Robiliśmy tylko to - wspominał Murray na łamach "Bleacher Report".

Tragiczny uraz

Po udanym sezonie 2019/20 Denver wyrosło na jednego z faworytów do zdobycia pierścieni. Mistrzowskie marzenia musiały zostać jednak dość szybko pogrzebane. W kwietniu 2021 roku Jamal Murray doznał bardzo poważnej kontuzji w rywalizacji z Golden State Warriors. Już po pierwszych badaniach usłyszał najgorszą możliwą diagnozę - zerwanie więzadła krzyżowego przedniego w lewym kolanie. Wyrok.
Po operacji lewa noga Murraya była o połowę chudsza od prawej. Przez kilka tygodni miał problem z wyprostowaniem kończyny, nie mówiąc nawet o chodzeniu w normalny sposób. Dopiero po pół roku rehabilitacji udało mu się skoczyć na tyle wysoko, aby złapać obręcz. Coś, co kiedyś przychodziło mu z ogromną łatwością, wtedy było małym cudem a jednocześnie dowodem na progres w powrocie do zdrowia.
- Gdy odnosisz taką kontuzję, znajdujesz się w nieznanym położeniu. Nie wiesz, co będzie dalej, czy w pełni wyzdrowiejesz i jakie będą rezultaty leczenia. Kiedy nie mogłem chodzić, codziennie oglądałem swoje wcześniejsze mecze. Zwracałem uwagę na pracę nóg, w kółko przewijałem filmiki i robiłem notatki. Zwracałem uwagi na detale, o których wcześniej nawet byś nie pomyślał. Trudno jednak było wtedy myśleć o koszykówce, kiedy wiesz, że twoi koledzy grają mecze, a ty nie możesz wykonać prostych czynności - przyznał Murray na łamach magazynu "Men's Health".
Rozgrywający zatrudnił wówczas specjalnego trenera, zajmującego się pomocą koszykarzom, którzy zmagają się z tak skomplikowanymi urazami. Przez wiele miesięcy Kanadyjczyk wykonywał mnóstwo ćwiczeń siłowych, aby wzmocnić uszkodzoną nogę. Skontaktował się również z Victorem Oladipo czy Danilo Gallinarim, czyli zawodnikami NBA, którzy również zrywali ACL. Po czasie powiedział, że namawiali go do tego, aby nie bał się eksperymentować i przekraczać granice podczas rehabilitacji, ponieważ tylko w ten sposób na dobre upora się z kontuzją. Mimo wszystko uraz ten zabrał mu półtora roku kariery. Długa absencja oczywiście wpłynęła destrukcyjnie na Denver Nuggets. W sezonie 2020/21 odpadli w pierwszej rundzie playoffów, przegrywając 1:4 z Golden State Warriors. Rok później nie udało się im urwać choćby jednego spotkania w serii z Phoenix Suns. Wtedy spekulowano na temat możliwego przyspieszenia powrotu Murraya na parkiet. Sam zawodnik wiedział jednak, że w dłuższej perspektywie taka gra nie była warta świeczki.
- Podczas rehabilitacji powiedziałem sobie, że wrócę, kiedy będę gotowy na 100%, a nie tylko na 85. Teraz byłbym w stanie trafiać, ale poziom intensywności w playoffach jest zupełnie inny. Nie chodzi tylko o rzuty, bo to dla mnie najłatwiejszy element. Ale w obronie, stawianiu zasłon, reagowaniu, zbiórkach nie byłbym w stanie robić tego, co chcę - mówił wówczas na łamach "Denverpost.com".
- Mądrze zrobiłem, że przegapiłem playoffy i w pełni wyleczyłem kolano. Teraz mogę rozpocząć sezon z jeszcze większą pewnością siebie. Czuję, że teraz jestem jeszcze lepszym zawodnikiem, może nie mogę jeszcze skakać tak wysoko, ale myślę, że lepiej podaję, więcej widzę na parkiecie, rzucam z nieco wyższą skutecznością. Teraz chcę to wszystko pokazać podczas meczów - zaznaczał w wywiadzie udzielonym Kane'owi Pitmanowi przed startem tego sezonu.

Odrodzenie

Murray wrócił na parkiety NBA po 539 dniach. W przedsezonowym spotkaniu z Oklahomą City Thunder trafił wtedy dziesięć punktów, z czego najbardziej efektowny był rzut równo z syreną kończącą pierwszą połowę. Kanadyjczyk pokazał wówczas, że nadal drzemie w nim ogromna moc i gen zwycięzcy.
Jamal znów zaczął regularnie grać, jednak w sezonie zasadniczym nie było o nim zbyt głośno. Niemal cała uwaga kibiców i mediów skupiała się na osobie Nikoli Jokicia, dwukrotnego MVP, który w tym roku znów walczył o najważniejszą nagrodę indywidualną w NBA. O ile “Joker” od wielu miesięcy utrzymuje ten sam wysoki poziom, o tyle Murray zaliczył gigantyczny progres w najważniejszej fazie. W playoffach notuje on więcej punktów, asyst i zbiórek przy zachowaniu lepszej skuteczności. W najważniejszych meczach zamienia się w supergwiazdę. Momentami nawet większą od Jokicia.
- Szczerze mówiąc, czasem Jamal jest naszym numerem 1. Gra na niesamowitym poziomie - powiedział Jokić po pierwszym meczu playoffów, w którym Denver pokonało Minnesotą Timberwolves.
- On wygrał nam ten mecz - powtarzał Serb po drugim spotkaniu z Lakers, kiedy Murray rzucił 37 punktów, z czego 23 w ostatniej kwarcie.
- Jamal to zdecydowanie jeden z najlepszych rozgrywających w lidze. Jeszcze nigdy nie został nominowany do meczu gwiazd, ale jest czołowym graczem NBA. W lidze chodzi o trafianie rzutów, a on to potrafi, pokazuje to w playoffach, rzuca z bardzo trudnych pozycji i trafia - dodał Michael Porter Jr, kolejny z filarów Nuggets.
Seria z Lakers była dobitnym dowodem na to, że Murray nie jest już zawodnikiem, który oczarował świat w bańce. Teraz znajduje się na jeszcze wyższym pułapie. Rzucanie po 30 punktów w każdym meczu przeciwko “Jeziorowcom” było spektakularnym wyczynem. Zwłaszcza, że w sumie Jamal ma w playoffach wyższą średnią punktową od tak ikonicznych postaci, jak Shaquille'a O'Neal, Larry Bird, Oscar Robertson czy Kareem Abdul-Jabbar. Każdy z nich znajduje się na koszykarskim Panteonie. Kanadyjczyk powoli też wspina się na sam szczyt.

Jeden cel

- Dla Jamala najważniejszą rzeczą w tym sezonie był powrót do zdrowia, a potem osiągnięcie poziomu nie takiego, jak w bańce, ale jeszcze wyższego. Pamiętam, kiedy jechaliśmy na lotnisku po meczu, w którym doznał tej kontuzji. Miał łzy w oczach, jego pierwszą myślą było: "Zamierzacie mnie teraz wymienić?". Przytuliłem go wtedy i powiedziałem, że pod żadnym pozorem nie odejdzie, że jest nasz, kochamy go, pomożemy wrócić i będzie jeszcze lepszym zawodnikiem - opowiadał Michael Malone, trener Nuggets.
- Te playoffy pokazują, że to się udało. On znów udowadnia to na największej scenie świata. Ja uwielbiam Jamala, jesteśmy tu razem od siedmiu lat, zaliczyliśmy wiele wzlotów i upadków. Widziałem jego ciemne dni, kiedy wracał do zdrowia po zerwaniu więzadeł. Jestem niesamowicie szczęśliwy, kiedy teraz widzę, na jakim poziomie gra - komplementował.
- Jamal przeszedł przez bardzo trudny okres, myślał, że Denver może go wymienić, ale teraz jest naszym liderem. To, jak kontroluje grę, jakie rzuty oddaje, jest niesamowite. To wyjątkowy zawodnik - wtórował Jokić po wygranych finałach Konferencji Zachodniej.
Serb i Kanadyjczyk są idealnym przykładem tego, jak powinno się funkcjonować w sporcie drużynowym. Oczywiście, że twarzą większości sukcesów Nuggets pozostaje “Joker”, który być może jest teraz najlepszym koszykarzem świata. Zdarzają się jednak momenty w meczach, kiedy rosły center pozwala przejąć dowodzenie rozgrywającemu. Nie jest to dla niego żadna ujma, a jedynie sposób na zmaksymalizowanie szans całego zespołu. W efekcie Murray jest w tegorocznych playoffach liderem Zachodu, jeśli chodzi o średnią punktową i liczbę trafionych trójek, a Jokić przewodzi w klasyfikacji asyst i zbiórek. Z taką siłą szans nie mieli nawet LeBron James, Anthony Davis i spółka.
- Moim zdaniem Jokić i Murray to bezdyskusyjnie najlepszy duet w NBA. To nie jest żadna kontrowersyjna teza. Ich umiejętności idealnie się uzupełniają, masz znakomitego rozgrywającego i centra, którego nikt nie potrafi pokryć. W tegorocznych playoffach nikt nie znalazł jeszcze na nich odpowiedzi - przyznał JJ Redick w swoim podcaście "The Old Man & The Three".
W tym sezonie Denver Nuggets osiągnęli już bardzo wiele. Chociaż zespół od kilku lat cieszył się statusem tzw. contendera, dopiero po raz pierwszy w historii zagra w finałach NBA. Jamal Murray znajduje się cztery zwycięstwa od koszykarskiej nieśmiertelności. 26-latek nie ma jednak zamiaru świętować jedynie możliwości odniesienia sukcesu. On skupia się wyłącznie na tym, aby dokończyć dzieło.
- Nasz cel jest jeden, wygrać mistrzowskie pierścienie. Przed nami wciąż bardzo długa droga, ale my skupiamy się tylko na jednym - podkreślał Murray po wyeliminowaniu Lakers.
Ekipa z Denver podejdzie do finałów jako delikatny faworyt. Naprawdę trudno przypuszczać, aby rywale znaleźli sposób na zatrzymanie spektakularnego Nikoli Jokicia. Dodatkowo nawet ewentualne ograniczenie Serba nie byłoby jeszcze otwartą drogą do tytułu. Jeśli będzie trzeba, “Joker” pozwoli, aby liderem był jego najlepszy boiskowy partner. A Jamalowi Murrayowi wystarczy tylko piłka w ręku, aby zacząć tworzyć sztukę. Piękną, skuteczną i będącą efektem lat wyrzeczeń. Kanadyjczyk może grać z najniższym możliwym tętnem, ale swoimi popisami rozpala serca milionów.

Przeczytaj również