Nie wszystko tutaj zagrało. "Żenująca tragifarsa". Co wiemy po San Marino?

Nie wszystko tutaj zagrało. "Żenująca tragifarsa". Co wiemy po San Marino?
MB Media/BPA / Pressfocus
Cel minimum wypełniony, Albania pozostawiona w pokonanym polu, San Marino rozbite. Pełen sukces? No nie. Były przestoje, były momenty, kiedy nie wierzyliśmy własnym oczom temu, co działo się na murawie. Oto kilka ze spostrzeżeń.
Takie spotkania jak to z San Marino służą głównie do testowania nowych rozwiązań. Trener Paulo Sousa zaczął eksperymenty od tyłów, całkowicie wymieniając trójkę środkowych obrońców, która rozpoczęła czwartkowe starcie z Albanią. Po co? “Żeby dać innym zawodnikom szansę na odnalezienie się w systemie” - tłumaczył przed meczem portugalski opiekun Polaków.
Dalsza część tekstu pod wideo

Mamy nowego Glika? Nie. I jeszcze długo nie

Tercet Bereszyński-Glik-Bednarek towarzyszył nam przez całe Mistrzostwa Europy, stąd być może pomysł u selekcjonera na sprawdzenie, a w zasadzie odświeżenia innego zestawienia. Odświeżenia, bo Piątkowski, Helik i Kędziora stanowili trzon linii obronnej przy okazji sparingu biało-czerwonych z Rosją, zremisowanym 1:1, który, na dobrą sprawę, doprowadził do tylko dwóch groźnych sytuacji rywali. Spodziewaliśmy się, że pierwszy raz od ośmiu meczów będziemy mieli zero z tyłu.
I faktycznie, w pierwszych 45 minutach zagrożenia nie było praktycznie żadnego. W ofensywnie trójka nie napotykała żadnego oporu na własnej połowie, więc spokojnie mogła przenosić futbolówkę w kolejne strefy do kolegów. Zostały wyciągnięte nawet wnioski z licznych strat goli ze stałych fragmentów gry i w tym elemencie, trudno było któremukolwiek z naszych obrońców cokolwiek zarzucić.
Ale przyszła trzecia minuta drugiej połowy i nastąpiła jakaś żenująca tragifarsa w wykonaniu Piątkowskiego i Helika, jeden z najgłupszych goli reprezentacji od długich lat. Mało tego, seria nieporozumień trwała jeszcze przez kilka kolejnych chwil. Dość powiedzieć, że defensywa dopuściła do trzech celnych strzałów. W ciągu ostatnich trzech lat ta sztuka udała się reprezentantom San Marino tylko trzykrotnie. Przeciwko takim potęgom jak Luksemburg, Kazachstan i Liechtenstein. To daje sporo do myślenia. Sousa byłby nierozsądny próbując tej samej trójki w ważniejszych sprawdzianach, a już z całą pewnością nie w środę z Anglią.

Debiuty poniżej oczekiwań

Doczekaliśmy się wreszcie debiutu Jakuba Kamińskiego, którego w kadrze widzieli wszyscy, od kibiców, po komentatorów. “Kamyk” został rzucony na nietypową dla siebie pozycję, prawego wahadłowego, gdzie w Lechu gra głównie na lewym skrzydle, lecz ze względu na specyfikę słabszego rywala, nie powinno to dla niego stanowić zbyt wielkiego wyzwania. Spodziewaliśmy się, że będzie łamał akcje, uderzał swoją silniejszą lewą nogę, siał postrach w szeregach rywala. Sousa przed pierwszym gwizdkiem uśmiechał się i był pewny dyspozycji swojego debiutanta.
- W ostatniej tercji na pewno da sobie radę. Świetnie drybluje, posyła dobre dośrodkowania, może być dodatkowym napastnikiem - prognozował Paulo Sousa.
Cóż, niewiele z tych zapowiedzi się sprawdziło. Trzeba przyznać, że jego współpraca z Karolem Świderskim, atakującym ustawionym nieco niżej niż Robert Lewandowski, nie zawsze przebiegała wzorowo. Rzadko wchodził w dryblingi, a gdy już to robił, nie wychodził z nich zwycięsko. Więcej popłochu z prawej strony robił ustawiony bardziej centralnie Damian Szymański. Być może to zerowe doświadczenie reprezentacyjne, stres towarzyszący debiutowi i nowej roli, tak czy siak czekamy na kolejne i okazalsze występy “Kamyka”. Nie powinno ich zabraknąć.
Pochwał nie powinno zabraknąć w stosunku do drugiego wahadłowego. Tymoteusz Puchacz przetrawił już krytykę, jaka na niego spadła po nieudanym EURO 2020 i postanowił dzisiaj udowodnić, że warto na niego dalej stawiać. Elegancko urywał się spod opieki defensorów rywali, znacząco górował nad nimi szybkościowo i umiejętnościami czysto piłkarskimi, do niego należała także asysta przy drugim golu w wykonaniu Świderskiego.
Całkowicie odmieniona na plac wyszła druga linia. Damiana Szymańskiego w drużynie skleconej przez Sousę jeszcze nie widzieliśmy, ba, ostatni raz w akcji z orłem na piersi zaprezentował się trzy lata temu przeciwko Portugalii. Zaliczył wtedy minutę. Dziś dostał szansę od początku i spisał się przyzwoicie. W środku towarzyszyli mu dziś Karol Linetty oraz Jakub Moder. Z tej trójki najlepiej poczynał sobie ten ostatni (mimo że grał najkrócej), bawiąc się z przeciwnikiem i posyłając “wypieszczone” otwierające podania w polu karnym, jak przy trzecim trafieniu.
Następnie zastąpił go Bartosz Slisz, kolejny debiutant i niestety, również tu trudno o jakieś pochwały. Dość powiedzieć, że San Marino łatwiej wychodziło spod presji i znacznie częściej, niż w pierwszej połowie, nękało naszą bramkę.
Liczyliśmy więc na tego trzeciego z dotychczasowym zerowym dorobkiem meczów w kadrze. Nicola Zalewski dostał 25 minut i pokazał się z dobrej strony, prawie wywalczając rzut karny, notując asystę w końcówce, ale i tak trudno przypuszczać, by mógł w najbliższych miesiącach “zluzować” któregoś z podstawowych pomocników w ekipie Sousy. Musi jednak od niego dostawać więcej okazji.

Bez “Lewego” strach wychodzić

Prawie dokładnie 13 lat temu Robert Lewandowski debiutował w tym samym miejscu, w Serravalle jako reprezentant Polski. Wtedy po wejściu boisko potrzebował zaledwie osiem minut na znalezienie sposobu na golkipera San Marino. Dziś potrzebował tylko pięć, by otworzyć wynik. Od tego momentu wszyscy zastanawialiśmy się, czy skończy spotkanie z hat-trickiem czy czymś więcej. Skończyło się na dwóch bramkach, genialnej asyście do Linettego (nawet, jeśli piłkę kierował do Szymańskiego) i zmianie w przerwie, gdy wynik już dawno był rozstrzygnięty. Na placu zameldował się Adam Buksa, więc można było z góry założyć, że dołoży cegiełkę do wysokiego wyniku. Tak się stało w istocie. Zdobył o jedną bramkę więcej niż Lewandowski. Sousa znalazł więc kogoś, kto w razie czego mógłby dać kapitanowi odetchnąć, a w razie czego razem z nim gonić niekorzystny wynik.
Spokojnie wygrany mecz, po którym, mimo wszystko, dostaliśmy nieco negatywnego feedbacku. Po pierwsze, nadal z trwogą patrzymy na potencjalnych następców Kamila Glika. Po drugie, ponownie bez Roberta Lewandowskiego wyglądamy dużo słabiej niż z “Lewym” na boisku i to niezależnie od klasy przeciwnika. Po trzecie, to już drugi mecz z rzędu, w którym rozstrzeliwujemy przeciwników, a jednak dąsamy się z powodu stylu, kręcimy głowami i marudzimy, doszukując się pewnych braków. Może warto więc przymknąć jedno oko i spojrzeć na to z drugiej strony? Kampania wrześniowa to na razie 6 punktów na 6 możliwych oraz 11 strzelonych goli.

Przeczytaj również