Against modern football? Nie dzielmy klubów na lepsze i gorsze, każdy ma coś na sumieniu

Against modern football? Nie dzielmy klubów na lepsze i gorsze, każdy ma coś na sumieniu
"W Lipsku umarła kultura piłki nożnej"/screen z youtube.com
Niemiecki magazyn „11 Freunde” odmówił dwa tygodnie temu relacji z meczu Bayernu Monachium z RB Lipsk, argumentując to tym, że klub sponsorowany przez koncern Red Bulla „nie jest normalnym klubem”. Oczywiście, trzeba przyznać, że w tradycyjnym niemieckim mniemaniu, RBL wymyka się ramom, ale co tak naprawdę stanowi normę? Czy w ogóle taka „norma” istnieje? Zamiast grać w tej sprawie na emocjach, przyjrzeliśmy się suchym faktom.
Piłka nożna to konserwatywni kibice, a ci nigdy nie przyjmowali ciepło klubów czy zawodników uciekających od przyjętych konwencji. Wychodzenie z szafy piłkarzy-homoseksualistów do dziś w mniej liberalnych środowiskach stanowi blokadę nie do sforsowania. A co z klubami, które mają bardzo różne modele organizacji? Ile mamy znienawidzonych drużyn, ponieważ odważają się być inne niż wszystkie?
Dalsza część tekstu pod wideo

Niemiecki przykład

Niemiecki model własności klubu 50+1 pozostaje wzorcem dla innych lig. Podstawowym celem tej reguły jest chronienie interesów drużyn. Władze nie chcą dopuścić, aby duże przedsiębiorstwa lub prywatni inwestorzy mogli przejąć kontrolę nad sportem. Jeżeli klub chce dostać licencję na grę w niemieckiej lidze, jego udziały muszą stanowić 50% plus jedna akcja. RBL sprytnie omija tę regułę rozdając akcje po osobach zatrudnionych w koncernie, za co spotykała i nadal spotyka ich krytyka.
Pomijając fakt, że nie tylko za ekipą z Lipska stoi duże wsparcie korporacyjne (gigant farmaceutyczny Bayeru finansuje drużynę z Leverkusen, a Volkswagen VfL Wolfsburg), to zwyczajnie patronat Red Bulla wcale nie stworzył najbogatszej drużyny w Niemczech.
Według raportu Deloitte Football Money League, większymi zasobami finansowymi mogą pochwalić się Bayern, BVB, Schalke i Eintracht. Kibice wydają się mieć rację krytykując sposób wejścia RB do piłkarskiego systemu, ale zapominają, że Lipsk nie wygrał jeszcze niczego i nie wygląda na to, by w tym sezonie mieli wyprzedzić monachijczyków w Bundeslidze.

Jak w Anglii dochodziło się do wielkiej kasy

Niemcy to nie jedyny przykład, kiedy bardzo źle się patrzy na wejście „dużych pieniędzy” do klubu. Traktuje się to jak zamach na tradycyjnie ustaloną hierarchię. Weźmy na tapet Manchester United i ich frekwencję na stadionie. Kiedy rozpoczynała się era Premier League, na Old Trafford przychodziło średnio ok. 35 tys. widzów, a w dwunastu innych klubach rzadko przekraczało się barierę 20 tys. „Czerwone Diabły” miały dużą przewagę, która jeszcze tylko rosła. W ciągu 15 lat od pierwszego sezonu PL Manchester podwoił frekwencję do 75 tys., a ogólna średnia ligi wynosiła 35 tys.
W sezonach pomiędzy 1993 a 2003 rokiem, United i Arsenal całkowicie zdominowały rozgrywki krajowe w Anglii korzystając z siły finansowej, bogatej historii i olbrzymiej masy ludzkiej zyskiwanej dzięki popularności. Innym klubom szalenie trudno było konkurować z drużyną Fergusona budując struktury organicznie i powoli, więc jedynym sposobem na osiągnięcie awansu musiało być poszukiwanie inwestycji.
Futbol wydawał się akceptować nierówne warunki gry, które istniały przez dziesięciolecia, ale żałował, kiedy ktoś inny spoza mainstreamu otrzymał impuls od nowych inwestorów. Te sentymenty podsycali oczywiście wielcy gracze, tacy właśnie jak Liverpool, Arsenal czy United, którzy protestowali bardziej niż ktokolwiek inny, bojąc się utraty wpływów przy stole.
Zarówno Chelsea, jak i Manchester City nie są lubiane właśnie ze względu na ogrom pieniędzy wpompowanych do klubowych kont, ale czy naprawdę różnią się tak bardzo statusem od United, które stało się korporacyjnym gigantem, dzięki dobremu wykorzystaniu obecności na giełdzie i globalizacji? Albo od Arsenalu, który przeniósł siedzibę klubu z południowego do północnego Londynu, aby wykorzystać bogatszą część stolicy? Albo od Liverpoolu i Evertonu, które swoją wielkość zawdzięczają imperium bardzo popularnego swego czasu totalizatora piłkarskiego? Każdy ma coś na sumieniu, każdy ugrał sobie coś dzięki sprytowi lub wątpliwym etycznie praktykom.

Przerwany monopol

Kluby zawsze stosowały różne metody oportunistyczne, próbując się odbudować – rzadko kiedy sięgały po możliwości demokratyczne i idealistyczne. W odwrocie była też cierpliwość. A Chelsea i City, wchodząc na najwyższy poziom piłkarski, zapewniły większą konkurencyjność, rozbiły zabetonowany monopol trzech największych graczy. Czy wyszło to na dobre? Wystarczy zobaczyć wyniki oglądalności Premier League, sprawdzić, po jakich cenach chodzą ich prawa. Od wejścia tych dwóch piłkarskich firm, liga dokonała nadzwyczajnego skoku.
Słusznie czy nie, współczesna piłka będzie wspierana przez tzw. dobroczyńców, kluby przyciągają inwestorów, bo również dla nich to czysty zysk. Warto przy okazji zauważyć, że pomimo wielkiego finansowego wsparcia z Rosji i krajów bliskowschodnich, to nie Chelsea czy Manchester City są najbogatszymi klubami piłkarskimi na świecie. Są nimi najbardziej tradycyjne Barcelona i Real oraz Manchester United, oparty na amerykańskim modelu biznesowym sportu.
Pieniądze stworzyło również bardzo krępujące sytuacji, takie jak niemal obsceniczne obnoszenie się bogactwem w Paryżu. Ale ten okres wygląda jakby zmierzał ku końcowi, a ideały się wypalały. Siła finansowa PSG oczywiście pozwala im dominować nad krajowymi rywalami, ale tak naprawdę taki ambitny projekt buduje się, aby odnosić sukcesy w europejskiej piłce. A tu jak dotąd posucha. I nic nie wskazuje na to, aby sytuacja miała się zmienić.

Starczy miejsca dla każdego

Jakikolwiek klub, który otrzymywał w krótkim czasie znaczne zastrzyki gotówki, zwykle nie jest lubiany, po części z powodu zazdrości, a po części ze względu na sposób ich wydawania. Nierzadko forsę rzuca się wtedy jak konfetti na weselu. Coraz częściej jednak kluby starają się podnieść swoją świadomość społeczną i zdają sobie sprawę z tego, że ludzie lubią być związani z organizacjami, a nie ze stanem finansowym czy naszpikowaną gwiazdami kadrą stworzoną w dwa sezony. Ideały to bardzo fajna rzecz, ale, niestety, rzadko okazują się skuteczne w sporcie.
Gdyby futbol opierał się na ideałach, hazard pewnie nie miałby takiej pozycji w tej dyscyplinie, a gracze i ich agenci nie zakłócaliby planów budowania zespołu. Kluby nie podwyższałyby i tak teraz bardzo wysokich cen za bilety. Wszyscy chcielibyśmy myśleć, że piłka nożna będąca „własnością” kibiców może być „normalna” w przyszłości. Ale nie ma takiego pojęcia jak „normalność”.
To świat rywalizacji, więc naturalnym jest, że drużyny starają się odnieść większy sukces niż rywale. Może to obejmować finansowanie szkółki, akademii, rozbudowę stadionu w celu wygenerowania większego dochodu, albo przyciągnięcie miliardera dla jego olbrzymiej gotówki. Każdy sposób może być dobry, a to od nas zależy, z którą filozofią tworzenia klubu się utożsamiamy. Nie każdy może/chce być Ajaxem, bo ktoś woli iść na skróty jak Manchester City. Trzeba to uszanować.
Piłka nożna to wolny rynek i podobnie jak w przekrojach społeczeństwa mamy wyjątkowo bogatych, „tylko” bogatych, biednych i bankrutów. Współczesny futbol odzwierciedla współczesne życie, a czasem „normalność” po prostu nie istnieje. Oszczędźmy więc RB Lipsk i austriacki klon z Salzburga. Nie hejtujmy PSG. Na każdy z tych podmiotów wystarczy miejsca w dzisiejszym futbolu.
Tobiasz Kubocz

Przeczytaj również