O dwóch takich, co wytrącają telefony z rąk. "To dziś najgorętsze nazwiska w niemieckiej piłce"

O dwóch takich, co wytrącają telefony z rąk. "To dziś najgorętsze nazwiska w niemieckiej piłce"
Joachim Bywaletz&Philippe Ruiz/Xinhua/PressFocus
Oglądane piłki nożnej to wielka frajda, ale kiedy siedzisz w fotelu przez kilka godzin i oglądasz czwarty czy piąty mecz z rzędu (o ile oczywiście masz na to czas), to prędzej czy później dopada cię znużenie. Trudno utrzymać koncentrację na obrazie, jeszcze trudniej o rzeczową analizę. Siedzi człowiek przed telewizorem i nagle łapie się na tym, że gapi się w niego już tylko po to, by zobaczyć jakieś gole. Percepcja przestaje nadążać, coraz mniej szczegółów zostaje w głowie, także dlatego, że coraz mocniej kusi telefon leżący tuż obok. A to Twitter, a to Messenger, a to choćby aplikacje ze statystykami meczowymi - wszystko zaczyna być na nowo ciekawe. Zerkasz znowu na ekran telewizora - jedni grają z lewej do prawej, a drudzy znowu przesuwają formacje. Czyli nic się nie dzieje. Z czystym sumieniem sięgasz po raz kolejny po telefon. Nawet nie wiesz, kiedy przestawiasz się na “oglądanie” uszami. Podnosisz głowę już tylko wtedy, gdy komentator podnosi głos. Znacie to, prawda?
Oczywiście, wszystko zależy od tego, kto gra i jaki mamy poziom sportowy czy emocjonalny tego widowiska. Jeśli jednak ktoś jest fanem jednej ligi i chce ją dobrze zgłębić, to prędzej czy później będzie musiał posmakować tego ligowego “dżemiku”. Ja, jako fan Bundesligi, mam poczucie, że wręcz muszę obejrzeć mecz Augsburga z Greutherem Fuerth, nawet jeśli równolegle swoje spotkania rozgrywają Manchestery czy inny Paryż. No właśnie, muszę. Słowo-klucz. Na całe szczęście są w też lidze niemieckiej drużyny i piłkarze, dzięki którym słowo “muszę” mogę zamienić na “chcę”. To będzie tekst o dwóch takich, co wytrącają telefony z rąk.
Dalsza część tekstu pod wideo

Co za piłkarz!

- Patrz, patrz, patrz! Zobacz, co on robi! Zobacz! Co za piłkarz! - Radek Gilewicz, z którym miałem przyjemność oglądać w ostatnią sobotę mecze Bayeru z Borussią Dortmund i Lipska z Bayernem, nie potrafił okiełznać emocji, kiedy tylko w okolicach piłki pojawiał się Florian Wirtz.
Młody gwiazdor Leverkusen był wszędzie i robił wszystko na boisku - ruszał do pressingu (27 doskoków pressingowych - najwięcej w całym zespole), inicjował ataki (brał udział przy pięciu akcjach zakończonych strzałem, do tego trzy kluczowe podania - w obu kategoriach najwięcej w zespole), odbierał piłki (trzy udane odbiory, więcej miał tylko Kerem Demirbay), szukał przestrzeni (zachowanie przy bramce na 1:0) i kończył akcje (gol i asysta). Piłkarze BVB wiedzieli, że to właśnie z jego strony grozi im największe niebezpieczeństwo, więc był on przy okazji najczęściej pressowanym graczem Bayeru, a mimo to praktycznie nie tracił piłek (87,8% celnych podań - tylko Jonathan Tah miał lepszy wskaźnik, przy czym środkowy obrońca zagrywa zazwyczaj bardzo bezpieczne podania). Pokazał całe spektrum swoich możliwości i umiejętności. To jest wręcz niewiarygodne, że mając 18 lat można grać tak dojrzale i odpowiedzialnie.
Wirtz to oczywiście inny typ piłkarza niż Kai Havertz. Zwrotniejszy i agresywniejszy od swojego poprzednika, ponadto woli operować w przestrzeniach między formacjami przeciwnika. Kai to z kolei typ gracza wertykalnego, szukającego wejścia za linię obrony rywala. Charakterystyką Wirtz bardziej więc pasuje do Juliana Brandta. Nie sposób jednak uciec od porównań z Havertzem, szczególnie, że obaj obsadzają te same pozycje na boisku. Choć rozmowa o pozycji w przypadku Wirtza to bardzo trudne zadanie, bo to piłkarz wciąż jeszcze niezdefiniowany. Trudno dziś określić, gdzie będzie jego docelowe miejsce na murawie. Wszechstronnością sprawia, że jest w stanie grać w zasadzie wszędzie “od pasa w górę”. On czy Havertz to po prostu uniwersalni gracze ofensywni, tak jak wcześniej Philipp Lahm, a później Joshua Kimmich byli prototypami uniwersalnych zawodników wykorzystywanych na najróżniejszych pozycjach w defensywie.
Zachwytu nad młodym talentem nie kryje także Hansi Flick, który widzi w Wirtzu piłkarza kompletnego:
- Ma niewiarygodną technikę, kocha mieć piłkę przy nodze, jest niezwykle kreatywny, dysponuje dobrym uderzeniem, dużo biega i jest do tego bardzo szybki. Wnosi do gry pełen pakiet.

Następna stacja: Monachium?

W Leverkusen mówią, że skalą talentu Florian Wirtz przebija to, co miał do zaoferowania obecny gwiazdor Chelsea. Nieprzypadkowo to właśnie dla niego “Die Werkself” zdecydowali się zerwać porozumienie zawarte z klubami z okolic Dolnego Renu (Bayer, Kolonia, Borussia Moenchengladbach i Fortuna Duesseldorf) o niepodkradaniu sobie nawzajem utalentowanych juniorów. W Kolonii byli o to wściekli, bo koło nosa przeszło im zapewne kilkadziesiąt milionów euro. Z drugiej strony - nie mieli tam chyba na tyle dużej odwagi, by postawić na młodziutkiego piłkarza w walce o utrzymanie, a w Bayerze u Petera Bosza Wirtz zaczął grać niemalże od razu po transferze. No i o ile na rozmowy z otoczeniem nastolatka i nim samym “Kozły” wysyłały przedstawicieli akademii, o tyle Leverkusen uruchomiło w tym względzie całą wierchuszkę, nie wyłączając Rudiego Voellera, Simona Rolfesa czy ówczesnego trenera pierwszego zespołu Bosza, pokazując młodemu, jakie perspektywy rysują się przed nim po zmianie klubu. A że popsuli tym samym dobrosąsiedzkie relacje? Cóż, gdy gra idzie o dziesiątki milionów euro, sentymenty i niepisane pakty tracą na znaczeniu.
Prasa w Niemczech podawała ostatnio, że rewelacyjny nastolatek posiada w kontrakcie klauzulę odstępnego, która ma obowiązywać od 2023 roku. Rudi Voeller zdementował te informacje i powiedział wprost, że w umowie nie ma klauzul i choć Bayer musi od czasu do czasu sprzedać jedną ze swoich gwiazd, to jednak w przypadku Wirtza w ciągu dwóch najbliższych lat nic się nie zmieni, jeśli chodzi o jego przynależność klubową. Nie jest jednak tajemnicą, że pazurki na tego piłkarza ostrzą sobie w Monachium i trzeba brać pod uwagę fakt, że prędzej czy później Florian może trafić na Saebener Strasse.
Bayern, który przez lata działał w oparciu o niepisaną formułę 6+5 (w wyjściowej XI przeważającą liczebnie siłę mieli zawsze stanowić Niemcy), chce w przyszłości jeszcze mocniej postawić na graczy wychowanych między Renem a Odrą. Wirtz, ze swoją wszechstronnością, pasowałby do monachijczyków doskonale. Pytanie tylko, czy za te dwa-trzy lata będzie jeszcze ich na niego stać. Bo jeśli Rudi Voeller mówi prawdę, to Wirtz w 2023, czy nawet rok później, wciąż będzie miał jeszcze długi kontrakt w Leverkusen i można w ciemno zakładać, że do licytacji o niego staną też kluby angielskie, które mogą mocno podbijać stawkę. Dlatego - patrząc pod względem finansowym - czas nie działa na korzyść Bayernu. Bo to już nie te czasy, kiedy to mistrz Niemiec brał do siebie z Bundesligi kogo tylko chciał. Cała nadzieja monachijczyków w tym, że przekonają oni wcześniej Floriana i jego rodzinę do tego, że stolica Bawarii to dla niego po prostu naturalny krok w karierze i optymalny wybór.

Perła

A skoro jesteśmy przy Bayernie - w Monachium też mają prawdziwą perłę. Oglądanie dryblingów Jamala Musiali rozszerza źrenice i wywołuje uśmiech na twarzy. Przez całą dekadę Bayern był zespołem dość hermetycznym. Bardzo trudno było młodym piłkarzom przebić się do składu. Jako pierwszy szlak dla nich przetarł Joshua Kimmich, potem Niko Kovac zaczął wpuszczać na boisko Alphonso Daviesa, a chwilę potem Hansi Flick Jamala Musialę. No i okazało się, że Musiala to dziś nie tyle piłkarz do rotacji, co pełnowartościowa opcja do pierwszego składu i poważny konkurent dla każdego ze skrzydłowych. Dziś już nikt nie powie, że Bayern ma ich w kadrze tylko trzech.
Przy czym Musiala to oczywiście nie klasyczny skrzydłowy. Nie jest demonem prędkości jak Davies, ma za to fantastyczną kontrolę nad piłką. Świetnie radzi sobie w tłoku, kiedy na małej przestrzeni musi rozwikłać trudną sytuację boiskową. Miałem okazję zapytać Juliana Nagelsmanna, jaka jest według niego docelowa pozycja Musiali. Odpowiedział, że “lewa ósemka”, a więc półprzestrzeń i wchodzenie w drugie tempo w linię ataku. Po tym też kątem obserwowałem go z trybun podczas meczu Bayernu z Herthą. Musiala nominalnie obsadzał pozycje lewoskrzydłowego, ale bardzo rzadko można go było zobaczyć przy linii. Ciągle schodził do środka, właśnie w tę przestrzeń, o której wspominał Nagelsmann, ewentualnie wbiegał diagonalnie na pozycję numer dziewięć, zastępując na niej cofającego się po piłkę lub schodzącego w boczne sektory boiska Roberta Lewandowskiego. Inna sprawa, że profil Alphonso Daviesa niemalże zmusza go do takiej gry. O ile kiedyś gra Bayernu bazowała na szeroko ustawionych skrzydłowych, którzy szukali okazji do wejścia w pojedynek od linii, o tyle dziś, zwłaszcza ten lewoskrzydłowy, musi interpretować swoją rolę właśnie tak, jak robił to Musiała, by zostawiać wolny korytarz dla Kanadyjczyka. To również dowód na to, że Jamal rozwija się nie tylko pod kątem stricte piłkarskim, ale też i taktycznym.
Oto grafika pokazująca, że choć przeciwko Hercie Musiala był nominalnie lewoskrzydłowym, to większość akcji przeprowadzał z pozycji lewej “ósemki”.
musiala hertha grafika
whoscored
313 minut gry, cztery gole i trzy asysty, biorąc pod uwagę wszystkie rozgrywki klubowe, to znakomite wejście w sezon. Przeliczając to na minuty - za jego sprawą drużyna strzela bramkę średnio co 42 minuty. Takiego wskaźnika nie mają ani Haaland, ani Lewandowski, nie wspominając o pozostałych skrzydłowych Bayernu. Lepszy jest na razie tylko… Florian Wirtz (gol lub asysta co 25 minut!). W samej tylko Bundeslidze ma bezpośredni udział przy golu co 94 minuty. Pozostali skrzydłowi z Monachium nie mieszczą się w tej klasyfikacji w 100 minutach. Warto też zauważyć, jak zmienia się gra Musiali. W poprzednim sezonie zdecydowanie częściej szukał wykończenia akcji (27 strzałów i tylko 11 kluczowych podań, a więc zagrań umożliwiających partnerowi z drużyny oddanie strzału), natomiast w bieżących rozgrywkach chętniej szuka lepiej ustawionych partnerów (3 strzały i 6 kluczowych podań).

Jak na podwórku

Boiskowa beztroska Musiali ujmuje wszystkich, także kolegów z drużyny, a ten zdaje się nie zważać na okoliczności. Wychodzi na boisko i przed dziesiątkami tysięcy widzów na trybunach oraz milionami przed telewizorami gra tak, jak z kumplami na podwórku. Po prostu cieszy się piłką, nie nakłada na siebie żadnej presji:
- Wchodzi na boisko, bawi się grą, gra tam, gdzie chce. Może powinniśmy brać z niego przykład. W końcu w piłkę powinno się grać dla przyjemności. Można z tego jego młodzieńczego luzu uszczknąć coś dla siebie - powiedział ostatnio Timo Werner, a więc piłkarz, któremu częstokroć tej swobody brakuje na boisku.
Zachwytu nad nim nie kryje też jego trener: - Jest bardzo pokorny, chce pracować i słucha, co się do niego mówi. Nie sprawia wrażenia kogoś, kto oderwał się od ziemi - mówi Nagelsmann, dodając z przymrużeniem oka, że Musiala ma najprawdopodobniej wszczepione magnesy w stopy, które przyciągają do niego piłkę.
Musiała i Wirtz to dziś dwa najgorętsze nazwiska w niemieckiej piłce. Zawładnęli oni nagłówkami gazet i portali internetowych. Na ich boiskowe popisy czeka się z radością w duchu, bo ich młodzieńcza werwa ciągle jeszcze pozwala im na łamanie schematów. Wciąż mogą grać bez presji, jeszcze nie muszą brać na siebie pełnej odpowiedzialności za wynik. W wieku 18 lat są ważnymi piłkarzami swoich drużyn, ale jeszcze nie kluczowymi. Na to dopiero przyjdzie pora. A póki co, trzeba się im uważnie przyglądać. Najlepiej bez telefonu w ręce.

Przeczytaj również