Od zera do bohatera. Czas zwrócić honory Thibaut Courtois

Od zera do bohatera. Czas zwrócić honory Thibaut Courtois
Christian Bertrand / Shutterstock.com
Jeszcze na początku sezonu tracono do niego cierpliwość i krytykowano za kolejne słabe występy. Narzekano, że pożegnany bez żalu Keylor Navas broni w PSG, a Real Madryt skazany jest na elektrycznego Belga. A dziś Thibaut Courtois - razem z Sergio Ramosem - wygrywa “Królewskim” mistrzostwo Hiszpanii. I zasługuje na wielkie słowa uznania.
https://www.meczyki.pl/newsy/real-madryt-psuje-sie-od-bramki-na-santiago-bernabeu-traca-cierpliwosc-do-thibaut-courtois/126269-n
Dalsza część tekstu pod wideo
Tylko 21 straconych goli i aż 18 meczów na zero z tyłu - takim defensywnym dorobkiem może pochwalić się Real Madryt na cztery kolejki przed końcem obecnego sezonu La Liga. Zaledwie dwie wpuszczone bramki w ostatnich siedmiu spotkaniach i cztery czyste konta z rzędu - po wznowieniu rozgrywek hiszpańskiej ekstraklasy na bramkarza “Królewskich”, Thibaut Courtois, w zasadzie nie ma mocnych. Jeżeli Real Madryt sięgnie ostatecznie po mistrzostwo Hiszpanii, zrobi to zupełnie nie w swoim stylu. Nie zabójczym atakiem, a skuteczną obroną.

Pierwszy od Casillasa

Jak bardzo imponujące są powyższe liczby, kiedy nadamy im właściwy kontekst? Jeszcze bardziej, niż można by się spodziewać. Znacznie bardziej. Jak wyliczono w dzienniku “Marca”, defensywa “Los Blancos” znajduje się o cztery mecze od przejścia do historii klubu. Wystarczy, że w pozostałych im do końca ligowych rozgrywek spotkaniach , “Królewscy” będą tracić średnio nie więcej niż jednego gola. Jeżeli tak się stanie, “poprawią” osiągnięcie zespołu z sezonu 1987/1988, który na koniec rozgrywek mógł pochwalić się bilansem 26 straconych bramek.
Kiedy natomiast madrytczycy po raz ostatni w ogóle zbliżyli się do podobnego wyniku? Było to w rekordowym sezonie 2011/2012. “Królewscy” dali sobie jednak wtedy strzelić “aż” 32 gole. A ile tracili ich w lidze w ostatnich trzech latach? Od 2017 do 2019 roku, kolejno: 41, 44 i 46.
Pójdźmy zresztą dalej. Po trofeum Zamory dla najlepszego bramkarza, z najniższą średnią wpuszczonych bramek na spotkanie, golkiper Realu sięgnął po raz ostatni 12 lat temu. Dla Ikera Casillasa było to jedyne takie wyróżnienie w całej karierze. Wcześniej mógł się nim pochwalić Francisco Buyo. W sezonie 1991/1992.
Tymczasem Thibaut Courtois pewnie zmierza po swoją trzecią nagrodę Zamory. Dwie poprzednie zdobył w barwach Atletico. W bieżących rozgrywkach Belg wyciąga piłkę z siatki w La Liga ze średnią 0,58 na mecz. I wszystko wskazuje na to, że po czterech latach dominacji Jana Oblaka, to właśnie Courtois znowu zostanie najlepszym bramkarzem hiszpańskiej ekstraklasy. Nawet jeżeli nie ma już szans, żeby poprawić niesamowite osiągnięcie Słoweńca z sezonu 2015/2016 - średnią 0,47 straconego gola na spotkanie.

Bajkowa kariera

A przecież nic tego nie zapowiadało.
Po kontrowersyjnym transferze do Realu Madryt latem 2018 roku, Courtois długo nie potrafił się odnaleźć z powrotem w stolicy Hiszpanii. Widziałem to na własne oczy. W połowie poprzedniego sezonu obserwowałem z wysokości trybun Estadio Santiago Bernabeu ligowy mecz “Królewskich” z Sevillą. Gospodarze zwyciężyli 2:0, Belg zachował czyste konto, a nawet dobrze zareagował w sytuacji sam na sam z Sergio Escudero przy stanie 0:0. Nie podobał mi się jednak już na rozgrzewce. Jego mowa ciała wydawała się negatywna. Przez całe spotkanie sprawiał wrażenie, jakby był myślami gdzie indziej. Lub zwyczajnie nie chciał być tam, gdzie się znajdował.
Kariera Courtois układała się do tamtego momentu niemal doskonale. Już jako nastolatek odegrał ważną rolę w zdobyciu przez Genk - klub, którego jest wychowankiem - mistrzostwa Belgii i został wybrany najlepszym bramkarzem w rodzimym kraju. Szybko kupiła go Chelsea, od razu wypożyczając młodego golkipera “na ogranie” do Atletico Madryt. Na Estadio Vicente Calderon spędził ostatecznie aż trzy sezony. Sięgnął po Ligę Europy, Superpuchar Europy, Puchar Hiszpanii i wreszcie sensacyjne mistrzostwo kraju. Dwa lata z rzędu zgarniał dla siebie nagrodę Zamory. Tak niewiele zabrakło, by zdołał sparować piłkę po niezapomnianym uderzeniu głową Sergio Ramosa w finale Ligi Mistrzów w Lizbonie.
Następnie, znowu, na własne oczy obserwowałem jego ligowy debiut w bramkarskiej bluzie Chelsea. Już na zakończenie pierwszej kolejki sezonu 2014/2015 w Premier League stało się jasne, że na Stamford Bridge dobiegła końca era Petra Cecha. To Courtois wyszedł w podstawowym składzie na wyjazdowy mecz przeciwko beniaminkowi z Burnley. I od razu wyglądał tak, jakby bronił na Wyspach od lat.
- Nie poprosił i mam nadzieję, że nie poprosi o zgodę na odejście - z autentycznym smutkiem w głosie mówił na pomeczowej konferencji prasowej Jose Mourinho. Poprosił na koniec sezonu. Ale nie Courtois, a Cech. Nawet żyjąca legenda klubu nie była w stanie wygrać rywalizacji ze swoim młodszym kolegą, który nie raz, a dwa razy zdobył potem z Chelsea mistrzostwo Anglii. Najpierw pod wodzą Mourinho, a następnie Antonio Conte. Na Wyspach też sięgnął po “Złotą Rękawicę”.
Niedługo przed powrotem do Madrytu osiągnął również sukces wraz z narodową reprezentacją. Do brązowego medalu mistrzostw świata dołożył nagrodę dla najlepszego bramkarza mundialu. Na Estadio Santiago Bernabeu przychodził bezsprzecznie jako jeden z najlepszych specjalistów od gry między słupkami na świecie. Tak jak kilka lat wcześniej poradził sobie z konkurencją w postaci Cecha, tak i w Realu nie było wątpliwości. Keylor Navas musiał w końcu pakować walizki.

Nieunikniony dołek

Trudno wyrokować, co mogło mieć największy wpływ na tak znaczącą obniżkę formy Courtois. Czy główną przyczynę stanowiło rozstanie z dziewczyną i matką dwójki jego dzieci? Czy chodziło o presję towarzyszącą przeprowadzce do lokalnego rywala swojego byłego klubu? A może po prostu Belgowi, który od bardzo młodego wieku przez tyle lat występował na najwyższym poziomie, po prostu musiał w końcu przydarzyć się jakiś dołek?
Tak czy owak, to wszystko, o czym pisaliśmy jesienią ubiegłego roku, jest już nieaktualne. Nikt nie pamięta meczu Ligi Mistrzów przeciwko Brugii, w którym Courtois został zmieniony w przerwie. Nikt na niego nie gwiżdże (i wcale nie chodzi o to, że spotkania odbywają się obecnie przy pustych trybunach). Nikt nie wypomina błędów. Nawet tego z przegranego spotkania z Levante, kiedy golkipera Realu kompletnie zaskoczył w ostatnim kwadransie gry niespodziewanym uderzeniem Jose Luis Morales.
Belg nie tylko bije rekordy. I również nie tylko stał się pewnym punktem zespołu. Ważne, że potrafi robić różnicę w kluczowych momentach. Zanim Sergio Ramos rozstrzygnął w ubiegłym tygodniu losy meczu z Getafe, to właśnie bramkarz Realu wyciągnął się na początku spotkania jak struna, by sparować piłkę po strzale głową Nemanji Maksimovicia. A to nie jedyna kapitalna obrona golkipera “Królewskich” od początku tego roku kalendarzowego.
Courtois wrócił. A Real Madryt pewnie zmierza po mistrzostwo Hiszpanii, wygrywając kolejne mecze po 1:0 i przy okazji bijąc historyczne rekordy pod własną bramką. Tego jeszcze nie grali.

Przeczytaj również