Odrzucony w Suwałkach, na treningi jeździł gruchotem. Pracował jako śmieciarz, a dziś czyści w Premier League

Odrzucony w Suwałkach, na treningi jeździł gruchotem. Pracował jako śmieciarz, a dziś czyści w Premier League
CosminIftode / shutterstock.com
O tym, że polskie drużyny mają w zwyczaju omijać okazje na pozyskanie przyszłych gwiazd światowej klasy, wiadomo nie od dziś. Wystarczy spojrzeć na naszą niedawną listę wstydu. Wbrew pozorom, nie tylko kluby z Ekstraklasy mają coś na sumieniu pod względem odrzucania utalentowanych perełek. Kilka lat temu Wigry Suwałki miały na radarze N'Golo Kante, którego początki kariery, jak widać, nie należały do najłatwiejszych.
Złe dobrego początki, można by powiedzieć, ponieważ dziś Francuz pod względem zdobytych trofeów jest piłkarzem spełnionym, a zarazem jednym z najlepszych na swojej pozycji na świecie. Droga do triumfu z kadrą na mundialu czy tytułu mistrzowskiego w Leicester nie była jednak usłana różami. Kante urodził się w Paryżu, ale w dzieciństwie ani myślał o przywdzianiu trykotu PSG i brylowaniu w Parku Książąt. Dzieciństwo głównie poświęcił na pomoc ojcu, który musiał wykarmić małego N'Golo oraz jego ośmioro rodzeństwa.
Dalsza część tekstu pod wideo

Polska szkoła

Dla większości zawodników, którzy dorastają w oparach ubóstwa, odskocznią od szarej codzienności okazuje się sport. W tym przypadku było podobnie, chociaż warto zaznaczyć, że futbol wcale nie stanowił dla niego priorytetu. Jako nastolatek Francuz lubił także grać w rugby i koszykówkę. Niski wzrost oraz nikłe warunki fizyczne zupełnie mu nie przeszkadzały. Dzięki temu obecnie jest to niezwykle silny, zdyscyplinowany gracz, który może biegać przez okrągłe 90 minut od kosz… to znaczy od bramki do bramki.
Obecnie każdy zdaje sobie sprawę z szerokiego wachlarza jego walorów, ale jeszcze kilkanaście lat temu nie mógł się przebić. Filigranowego pomocnika odrzucono w szkółkach Rennes, Sochaux, Lyonu czy Amiens. Talent dojrzeli jedynie polscy trenerzy, Tomasz Bzymek i Piotr Wojtyna. W rozmowie z Sebastianem Staszewskim obaj panowie wyznali, że podczas pracy z młodzieżowymi drużynami w JS Suresnes próbowali załatwić Kante angaż w Polsce. Gdy wszystkie francuskie kluby zamknęły drzwi, usługami N'Golo nie zainteresowały się nawet Wigry Suwałki.
- To ewenement na skalę francuskiej, a nawet europejskiej piłki. We Francji jest zarejestrowanych ponad dwa miliony piłkarzy i wszędzie mówiono, że takich, jak on, to mają kilkunastu. Brzmi to zabawnie, ale ten sam, którego Chelsea kupiła za prawie 40 mln euro, mógł grać w Wigrach Suwałki. Tam też odmówili - zdradził Bzymek.
Polskim trenerom pozostało jedynie osobiście zadbać o przyszłość pomocnika. Chodzą słuchy, że pewnego razu Wojtyna poprosił Kante o dopracowanie umiejętności żonglerki słabszą nogą w trakcie wakacyjnej przerwy. Wcześniej umiał jedynie 50 podbić wiodącą prawą. Po powrocie z urlopu swobodnie "kapkował" po 100 razy obiema nogami.
Dopiero w wieku 19 lat wreszcie został zauważony przez drugoligową ekipę US Boulogne. Na oficjalny debiut w Ligue 2 musiał jednak czekać prawie dwa sezony. Tam również nikt nie potrafił dostrzec jego wybitnych umiejętności. Przełomem w karierze okazał się dopiero transfer do Caen.

Skromność ponad miarę

Na Stade Michel d'Ornano filigranowy pomocnik wreszcie udowodnił, że jest gotowy do gry na najwyższym poziomie. Choć praktycznie nie notował bramek czy asyst, jego tytaniczna praca w środku pola położyła fundamenty pod awans Caen do najwyższej klasy rozgrywkowej.
Promocja do Ligue 1 wiązała się naturalnie z premią finansową. Wielu zawodników już wtedy pozwalało sobie na zakupy w stylu Porsche Cayenne czy Maserati Quattroporte, lecz Kante jeździł na treningi hulajnogą. Uważał, że dobrze to wpływa na jego sprawność i zdrowie. Gdy jego mama dowiedziała się o wszystkim, nakazała synowi kupić samochód. N'Golo wybrał stare, używane Renault, które lata świetności, jeśli w ogóle takowe istniały, miało dawno za sobą. Nawet w barwach Chelsea Francuz nie dba o luksus i przesadny prestiż pojazdu. Na treningi w Londynie dojeżdża poczciwym Mini Cooperem.
O niecodziennej w świecie piłki skromności świadczy także sytuacja sprzed dwóch lat. "Der Spiegel" opublikował wówczas wiele informacji na temat zarobków piłkarzy. Słynna afera "Football Leaks" uderzyła w wielu zawodników, ale Kante nie można było mieć nic do zarzucenia. Wręcz przeciwnie.
Na jaw wyszły informacje o propozycji Chelsea, która chciała, aby część pensji zawodnika opłacała zagraniczna firma. Dzięki temu "The Blues" uniknęliby wysokiego opodatkowania. Adwokat Francuza zgodził się na operację, a weto postawił sam Kante. Stwierdził, że może dostawać mniejszą tygodniówkę, bez żadnych machlojek. Niespotykane zachowanie.

Mistrz w swoim fachu

Każdy z nas ma w pamięci jego spektakularne występy na King Power Stadium, jednak okoliczności przenosin do ekipy “Lisów” również można nazwać specyficznymi. Największym zwolennikiem pozyskania Kante był Steve Walsh, ówczesny dyrektor skautingu Leicester, który odpowiadał też za transakcje Riyada Mahreza i Jamie'ego Vardy'ego. Anglik stawał na głowie, aby przekonać Claudio Ranieriego.
- Szukaliśmy następcy Cambiasso. Steve chodził za mną i powtarzał "Kante, Kante". Nie byłem przekonany. Niski, chudy, nie wiedziałem czy poradzi sobie w Premier League. Gdy go zobaczyłem w akcji, zrozumiałem, że kompletnie nie znam się na piłce - opowiadał z uśmiechem włoski szkoleniowiec.
W pierwszych kolejkach pamiętnego sezonu mistrzowskiego Kante pełnił zaledwie rolę rezerwowego. Gdy już otrzymał okazję na zaprezentowanie swoich umiejętności w pełnym wymiarze czasowym, okazało się, że "Lisy" ściągnęły geniusza pressingu, arcymistrza odbioru, profesora w dziedzinie wślizgów. Chociaż to Mahrez został wybrany zawodnikiem sezonu, a Vardy walczył o koronę króla strzelców, podporą Leicester był niepozorny N'Golo.
Fenomenalna postawa Francuza przykuła uwagę Didiera Deschampsa. Szkopuł w tym, że podczas EURO 2016 selekcjoner w niewyjaśnionych okolicznościach stracił do Kante zaufanie. Po pierwszych meczach, w których rozegrał po 90 minut, nagle został oddelegowany na ławkę. W finale z Portugalią nie otrzymał nawet minuty. Skutków nie trzeba nikomu przypominać.
Już dwa lata później Deschamps wyciągnął niezbędne wnioski. Na rosyjskim Mundialu Kante rozegrał 595 minut spośród 630 możliwych. "Trójkolorowi" po dwudziestu latach wreszcie wspięli się na światowy szczyt. Twarzą sukcesu został nie kto inny, ale pomocnik Chelsea.

"Jest mały, jest miły, powstrzymał Leo Messiego"

Griezmann i Mbappe wyróżniali się skutecznością, Pogba znajdował się w życiowej formie, ale świat oszalał na punkcie N’golo. Furorę zrobiła przede wszystkim przyśpiewka, którą wymyślono po tym, jak Francja wyeliminowała z turnieju "Albicelestes".
Blaise Matuidi zaintonował ją w trakcie relacji na instagramie, a siedzący obok Kante skromnie powiedział tylko "Zrobiliśmy to razem". Nawet podczas celebracji w kraju czuł się troszeczkę nieswojo. On po prostu stroni od splendoru i błysku fleszy.
Kante to zawodnik absolutnie wyjątkowy i to nie tylko ze względu na swoje boiskowe możliwości. Oczywiście, że od paru lat należy do ścisłej czołówki defensywnych pomocników, to nawet nie ulega wątpliwości. Jednak trzeba również zwrócić uwagę na jego zachowanie, sposób bycia. Niemal zawsze uśmiechnięty, sumiennie wykonujący swoją pracę. Na boisku specjalizuje się w destrukcji, a nigdy w klubowej karierze nie otrzymał czerwonej kartki. Zawsze na czas. Zawsze w punkt.
Jest centymetr niższy od Leo Messiego, a i tak stanowi zaporę nie do przejścia dla większości rywali na Wyspach. W konsumpcyjnym świecie współczesnego futbolu nie dba o atencję, nie wzbudza żadnych kontrowersji. Nawet nie oczekuje poklasku za olśniewające występy. Robi swoje.
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również