Ośmieszyli Real Madryt, teraz chcą pokonać FC Barcelonę. Kopciuszek z Kadyksu rzuca wyzwanie największym

Ośmieszyli Real, teraz chcą pokonać Barcelonę. Kopciuszek wzoruje się na Atletico i rzuca wyzwanie największym
La Liga / PressFocus
Dysponują najmniejszym budżetem w La Liga, ale finansowe braki nadrabiają siłą woli i niezmordowanym charakterem. Zajmują miejsce w górnej połówce tabeli, już zdołali wyrwać komplet punktów Realowi Madryt, a dziś będą chcieli to powtórzyć w starciu z Barceloną. Skromny zespół Cadiz CF wyrasta na prawdziwą rewelację La Liga.
Wysoka lokata ekipy z Kadyksu to ogromna niespodzianka. Aby zobrazować skalę sensacji, wystarczy wspomnieć, że według portalu “Transfermarkt” wartość ich całego składu wynosi 38,5 mln euro. Dwa razy więcej wart jest sam Marc-Andre ter Stegen. Pod względem zasobów drużyna prowadzona przez Alvaro Cerverę odstaje od czołówki, ale na boisku wszelkie różnice znikają. Johan Cruyff powiedział kiedyś, że nigdy nie widział worka pieniędzy zdobywającego bramkę. Zawodnicy Cadiz również zapominają o finansowej przepaści, gdy przychodzi im rywalizować z największymi.
Dalsza część tekstu pod wideo

Raj na ziemi

W szeregach beniaminka próżno szukać wielkich gwiazd. Siłą wicemistrza Segunda Division jest kolektyw. Latem przeprowadzono gigantyczne jak na możliwości Cadiz transfery, ale proszę sobie wyobrazić, że najdroższym nabytkiem został sprowadzony z Birmingham Alvaro Gimenez. Koszt? Niecałe 3 mln euro. Tak naprawdę jedynym głośnym nazwiskiem pozostaje 35-letni Alvaro Negredo, którego pozyskano za darmo. Napastnik posmakował wielkiej piłki, występując w Manchesterze City czy Valencii, a teraz chciał spędzić ostatnie lata kariery w jednym z najpiękniejszych miejsc na Półwyspie Iberyjskim. Zwłaszcza, że malownicza okolica idzie w parze z fanatyzmem oddanych kibiców.
“Kto jest przeciwko Cadiz, jest przeciwko ludzkości” - taki napis widnieje na ścianie tunelu, który prowadzi na Estadio Ramon de Carranza. Klub stał się symbolem radości, miejscem kultu okolicznych mieszkańców.
- W Kadyksie miałem chyba najlepsze przyjęcie przez kibiców w karierze. Pamiętam, że kiedy pojawiłem się przy linii bocznej, wrzawa na trybunach zrobiła się niesamowita. Sam byłem tym zaskoczony. Iście królewskie powitanie. Obecny stadion wtedy się budował, ale już wówczas każde spotkanie było wielkim świętem w mieście - pisał Kamil Kosowski w felietonie dla “Przeglądu Sportowego”. Polak trafił tam w 2008 roku.
Miasto w Andaluzji kusi widokami, klimatem i pasją do futbolu. Nawet, gdy miejscowy klub występował na niższym poziomie rozgrywkowym, trybuny były wypełnione aż po brzegi. Zarówno na stadionie, który mieścił 15 tys. kibiców, jak i po przebudowie, gdy pojemność zwiększyła się prawie dwukrotnie. To kusi doświadczonych piłkarzy, którzy pragną odpoczynku w raju, zanim zawieszą buty na kołku. W tym momencie można wspomnieć historię znanego z polskich boisk Alberto Cifuentesa. Bramkarz odbił się od Piasta Gliwice, aby później pomóc Cadiz w upragnionym awansie do La Liga. W ubiegłym sezonie zachował kilkanaście czystych kont, walnie przyczyniając się do historycznego sukcesu. Po czternastu latach “Żółto-Niebiescy” wrócili do hiszpańskiej ekstraklasy.

Simeone z przedmieść

To jednak nie golkiper, ale trener zasługuje na największe słowa uznania. Alvaro Cervera przejmował Cadiz, gdy zespół znajdował się w trzeciej lidze. Perspektywy były nikłe, a nikt w najśmielszych snach nie myślał o równorzędnej rywalizacji z Barceloną czy Realem. W międzyczasie nie pojawił się także żaden szejk z pełną sakwą, który zapewniłby finansowy komfort i ogromne wzmocnienia. Wszystko wywalczono katorżniczą pracą.
- W pierwszym sezonie mojej pracy doszliśmy do play-offów o awans. To wielkie osiągnięcie dla drużyny, która chwilę wcześniej grała w Segunda B. Tego samego lata straciliśmy wielu dobrych zawodników, ale jako całość nadal byliśmy silni. W drugiej lidze nie jest łatwo. Trzy kluby, które spadają z La Liga mają większe doświadczenie i budżety. W inne inwestuje się ogromne sumy. Było sześciu lub siedmiu innych faworytów do awansu. Nasz plan wydawał się szalony, ale zakończył się cudownie - podsumował trener Alvaro Cervera na łamach portalu “The Coaches Voice”.
Szkoleniowiec stał się symbolem triumfu. Został obdarzony ogromnym pakietem zaufania, na który zasłużył świetnymi wynikami. Spośród tegorocznych uczestników La Liga, jedynie Jose Luis Mendilibar z Eibar i Diego Simeone w Atletico pracują dłużej w jednej drużynie. Hiszpana z “Cholo” łączy jednak coś więcej. Ze względu na podobny styl gry, prasa uznaje trenera Cadiz za nowe wcielenie menedżera “Los Colchoneros”. Obaj robią wyniki ponad stan, głównie dzięki konsekwencji i budowie solidnej linii obrony.
- Niektórzy nazywają mnie defensywnym trenerem. Ja nie widzę w tym nic złego, bo każdy chciałby mieć prawidłowo zorganizowany zespół. Chciałbym, żeby moja drużyna grała tak, jak robią to ekipy Simeone. Pewnie w tyłach i skutecznie przy kontratakach - komentował Cervera. Na razie jego filozofia się sprawdza, chociaż sam uważa, że wyniki mogłyby być jeszcze lepsze, gdyby nie błędy arbitrów. Taki już urok iberyjskiego futbolu.

Postrach potentatów

Beniaminek wszedł na salony bez zbędnych kompleksów. Nie zraziła ich wpadka z pierwszej kolejki, gdy ulegli Osasunie. Później zdołali pokonać na wyjazdach Real Madryt, Athletic i Eibar. W meczach domowych nie idzie już tak dobrze, ale w pewien sposób można to wytłumaczyć brakiem kibiców. W tym przypadku termin “dwunasty zawodnik” nie jest tylko błahą metaforą. Żaden inny klub w La Liga nie ma tak oddanych i kreatywnych ultrasów, jak Cadiz. Przekonał się o tym Real Madryt, kiedy kilka lat temu zmierzył się z Andaluzyjczykami w Pucharze Króla. Gdy okazało się, że Denis Czeryszew nie jest upoważniony do gry, na trybunach rozpoczął się karnawał.
- Bycie w La Liga to przywilej, a jednocześnie ogromne wyzwanie, którego musimy się podjąć. Chcę, żeby moi podopieczni walczyli o pełną pulę w każdym meczu. Przekonamy wszystkich, że możemy dokonać czegoś wielkiego. Jesteśmy to winni wszystkim mieszkańcom Kadyksu - zapowiadał Cervera.
Za kilka godzin zmierzą się z Barceloną, a to właśnie przeciwko “Dumie Katalonii” rozegrano pierwszy mecz na stadionie Cadiz. Przed startem rozgrywek najwięksi optymiści wśród sympatyków z Kadyksu nie zakładali, że to ich ulubieńcy będą w tabeli wyżej od ekipy z Camp Nou. Dość powiedzieć, że najwyższym miejscem w historii jest 12. lokata sprzed ponad trzydziestu lat.
Podopieczni Alvaro Cervery własnoręcznie piszą jeden z najpiękniejszych rozdziałów w historii klubu. Dziś wszyscy neutralni kibice powinni trzymać kciuki za underdogów z Andaluzji. Pamiętajmy: “Kto jest przeciwko Cadiz, jest przeciwko ludzkości”.

Przeczytaj również