Guardiola jak prorok. Przewidział ten nokaut. "Puchary nie są osiągnięciem samym w sobie"

Guardiola jak prorok. Przewidział ten nokaut. "Puchary nie są osiągnięciem samym w sobie"
Mark Cosgrove/News Images/Pressfocus
Manchester City jest najlepszą, najbardziej efektowną i najpiękniej grającą drużyną świata. Chociaż w tym sezonie “Obywatele” teoretycznie jeszcze nic nie wygrali, ich futbolowa spuścizna już zasługuje na uznanie. Pep Guardiola stworzył układankę, która przemienia tę dyscyplinę sportu w dzieło sztuki.
- Manchester City nie tylko wyeliminuje Real Madryt. Oni ich zniszczą - powiedział Wayne Rooney jeszcze przed tym dwumeczem.
Dalsza część tekstu pod wideo
Powyższe słowa mogły błyskawicznie zemścić się na byłym snajperze Manchesteru United. Oczywiście, nie ulegało wątpliwości, że na papierze “The Citizens” podchodzą do tej rywalizacji jako drużyna prezentująca futbol z nieco wyższej półki. Mimo wszystko niemal każdy miał z tyłu głowy, że Real Madryt w rozgrywkach Ligi Mistrzów potrafi przeczyć prawom logiki. Wystarczy przypomnieć półfinały z poprzedniego roku, kiedy Manchester przez właściwie 180 minut miał zapewniony awans, żeby wypuścić go w przeciągu kilkudziesięciu sekund. To było połączenie magii z nieposkromionym hartem ducha, które zaprowadziły “Królewskich” do 14. Pucharu Europy. Nawet wczoraj można było przypuszczać, że może w końcu “Los Blancos”, mimo nieprzerwanej dominacji City, strzelą jednego gola i po raz kolejny ruszą do odrabiania strat. Żadna remontada nie miała jednak miejsca. Mistrzowie Anglii przez 90 minut deklasowali królów Europy, wykonując genialny plan Pepa Guardioli.

Perfekcja

- Nie jesteśmy głupi i wiemy, jak ważny jest to mecz, być może najważniejszy, odkąd jestem w tym klubie. Powtarzam swoim piłkarzom, żeby cieszyli się chwilą, żeby byli sobą i dali z siebie wszystko. Mam doskonałe odczucia odnośnie mojej drużyny - mówił Pep Guardiola na przedmeczowej konferencji prasowej.
Katalończyk dobrze zdawał sobie sprawę z tego, jak ogromna presja ciąży zarówno na nim, jak i na całym zespole. Ewentualna porażka oznaczałaby kolejne podniesienie głosów sugerujących, że 52-latek nie spełnia oczekiwań na Etihad, ponieważ nigdy nie poprowadził drużyny do triumfu na arenie europejskiej. Tego typu dyskusje być może wciąż będą obecne w przestrzeni publicznej do momentu finału w Stambule. Chociaż tak naprawdę jakiekolwiek podważanie dorobku Guardioli jest po prostu przejawem ignorancji. Trener ten po raz kolejny w karierze stworzył drużynę, która nie tylko odnosi zwycięstwa, ale wręcz niszczy rywali i to nawet tych z najwyższej półki. Gra skutecznie, a zarazem pięknie. Nie wygrywa przez przypadek, a z powodu własnej doskonałości.
Wczorajszy mecz był swego rodzaju podróżą w czasie do sezonów, w których Pep prowadził Barcelonę. Wtedy również każdy kolejny mecz “Dumy Katalonii” był czystym spektaklem, sportowym artyzmem, półtoragodzinną symfonią. W sezonie 2010/11 o sile tamtej “Blaugrany” przekonał się Real Madryt Jose Mourinho. W środowy wieczór zespół Carlo Ancelottiego również poczuł na własnej skórze, jak nieprzyjemne może być wpadnięcie pod walec ukształtowany przez Guardiolę. Jego trenerski geniusz wystarczył, aby tym razem to 90 minut na Etihad były bardzo długie i wyniszczające. Zabrakło tylko jednego gola, aby Pep po raz drugi w karierze odprawił “Królewskich” słynną manitą.

Przymusowa abdykacja “Królewskich”

- Pep napisał do mnie przed meczem: “Uwierz mi, dziś ich pokonamy”. Trzeba mieć ogromną pewność siebie, aby powiedzieć to na dwie czy trzy godziny przed pierwszym gwizdkiem - wyznał Rio Ferdinand na antenie “BT Sport”.
Guardiola wierzył w sukces drużyny, ale przede wszystkim udało mu się zaszczepić to u swoich podopiecznych. Od pierwszego gwizdka widać było, że zawodnicy Manchesteru wyszli na murawę po to, aby potwierdzić nie tyle wyższość, co kompletną dominację. Zasiadając do tego spotkania, niezorientowany widz mógłby pomyśleć, że City gra z beniaminkiem, a nie najbardziej utytułowaną drużyną w historii futbolu. Real nie miał nic do powiedzenia wobec gry rywali, która ocierała się o ideał.
Po pierwszym kwadransie “Królewscy” mieli na koncie tylko 13 podań. Do momentu bramki Bernardo Silvy na 1:0 madrytczycy spędzili na połowie rywala 23 sekundy z piłką. W pierwszej połowie obrońcy tytułu wygenerowali 0,01 oczekiwanej bramki, mieli jeden kontakt z futbolówką w polu karnym Edersona i zero udanych dryblingów. Można jeszcze głębiej grzebać w statystykach, jednak niemal wszystkie liczby i współczynniki pokażą, że Manchester sprowadził Real do parteru i wyprowadzał nokaut za nokautem. Gdyby Szymon Marciniak miał takie prawo, kto wie, czy nie zakończyłby tego spotkania, aby najzwyczajniej w świecie przerwać męczarnie bezradnych gospodarzy. Nie da się mówić o zdrowej rywalizacji, gdy jedna strona prześladuje drugą przy kompletnie biernym oporze.
Po raz pierwszy od naprawdę bardzo dawna Real został tak drastycznie obnażony na arenie europejskiej. Oczywiście, że nawet w niedalekiej przeszłości zdarzały się mecze, w których ekipa Ancelottiego cieniowała, miała momenty słabości. Włoch wiedział jednak, jak sprawić, aby cierpienia były podwaliną triumfu. W poprzednim sezonie nawet najgorszy występ kończył się zwykle szaleńczą pogonią za wynikiem, w dodatku najczęściej zakończoną wielkim sukcesem. Tym razem Manchester nawet nie pozwolił jednak przeciwnikowi pomyśleć o sportowym zmartwychwstaniu. “Królewscy” musieli skupić się tylko na tym, żeby wynik z wysokiego nie przemienił się w kompromitujący. Przy czym zadbał o to głównie Thibaut Courtois, który jako jeden z niewielu mógł opuszczać Etihad z podniesioną głową, ponieważ rozegrał solidne zawody.

Ten zespół już jest najlepszy

Po wczorajszym meczu Pep Guardiola powinien przekonać nawet swoich największych przeciwników. Sukcesy Katalończyka już wystarczająco często bywają deprecjonowane, ponieważ przywołuje się, że są zbudowane za ogromne pieniądze i w Manchesterze na razie ograniczają się do krajowego podwórka. Nie da się jednak zrozumieć krytyki trenera, który tworzy zespół wyciskający z futbolu najczystszą możliwą esencję. Naprawdę ciężko wyobrazić sobie, aby dało się zagrać lepiej niż City w pierwszych 15 minutach rewanżu z Realem. Konkurować z tym może co najwyżej Manchester w kolejnym kwadransie środowego meczu. W tej drużynie wszystko znajduje się na właściwym miejscu, każdy zawodnik doskonale spełnia swoją rolę. Jednostki wspólnie tworzą kolektyw, w którym nic nie dzieje się przez przypadek.
Manchester City posiadł niebywałą zdolność utrzymywania się na fali wznoszącej, która rzuca cień na całą Europę. Umiejętność wygrania 11 ligowych meczów z rzędu przy jednoczesnym rozmontowaniu Bayernu Monachium i Realu Madryt brzmi jak czysta abstrakcja. Tymczasem jest to rzeczywistość, w której żyje i funkcjonuje Guardiola. Właśnie dlatego może on jako pierwszy trener w historii zdobyć dwie potrójne korony. “Obywatele” stoją już u bram piłkarskiej nieśmiertelności. Przy czym można zakładać, że zamiast grzecznie zapukać, są w stanie wyważyć je razem z futryną.
- Potrójna korona? Najpierw pozwólcie mi wygrać pierwsze trofeum. W Premier League jesteśmy blisko, w finałach zmierzymy się z naszymi sąsiadami i Interem. Jesteśmy tu, możemy o tym myśleć, wizualizować to sobie. Piłkarze wiedzą, że brakuje nam już tylko trzech meczów - przyznał Guardiola po wyeliminowaniu Realu.
Dopiero za kilka tygodni przekonamy się, ile tytułów ostatecznie uda się zdobyć “Obywatelom”. Mówimy jednak o drużynie, w której puchary nie są osiągnięciem samym w sobie. Stanowią one jedynie namacalny dodatek do gry pięknej i co najważniejsze przemyślanej. Pepowi Guardioli można wypominać porażki z poprzednich sezonów, można wyliczać, ile kosztował jego skład. To wszystko nie ma jednak żadnego znaczenia, kiedy później na murawę wychodzi zespół gotowy do pokonania dowolnego rywala. Nawiązując do słynnych słów Gombrowicza, wielki Manchester City, będąc wielkim i będąc Manchesterem City, nie może nie zachwycać nas, a więc zachwyca.

Przeczytaj również