Czesław Michniewicz nie wytrzymał i opuścił stadion w trakcie meczu. "Uznałem, że na nic już nie mam wpływu"

Czesław Michniewicz udzielił obszernego wywiadu dla "Przeglądu Sportowego". Opiekun Legii Warszawa podsumował miniony sezon. Nakreślił także plany na kolejną kampanię. - Chciałbym zostać zapamiętany jako trener, który znowu pokazał Legię w Europie - wyznał.
Piłkarze Legii Warszawa wygrali rozgrywki PKO Ekstraklasy w tym sezonie. "Wojskowi" świętować mogli już w zeszłym tygodniu po tym, jak Raków Częstochowa stracił punkty w meczu z Jagiellonią Białystok.
Michniewicz zdaje sobie sprawę, że mistrzowski tytuł to tylko punkt wyjścia do kolejnych wyzwań. W Warszawie przede wszystkim liczą na dobre wyniki w europejskich pucharach.
- Z tytułu cieszyliśmy się na trzy kolejki przed końcem sezonu. Nieczęsto się to zdarza. Ale wszystko pójdzie w zapomnienie, jeśli nie potwierdzimy formy w pucharach. Chciałbym zostać zapamiętany jako trener, który znowu pokazał Legię w Europie. Najwięcej będzie zależało od piłkarzy, ale mądrym sposobem trzeba wzmocnić drużynę i potem zaistnieć w pucharach - oznajmił szkoleniowiec.
- Naszym problemem jest niewielka liczba zawodników trafiających do siatki. Wszystko opiera się na Tomku Pekharcie. Kiedy efektownie wygrywaliśmy, trafiali ofensywni pomocnicy, wahadłowi albo obrońcy - dodał.
Michniewicz wrócił też pamięcią do meczu z Piastem w Gliwicach. 51-latek tamto spotkanie obserwował z wysokości trybun, bo został zdyskwalifikowany za kłótnię z arbitrem podczas wcześniejszego starcia z Cracovią. Szkoleniowiec w Gliwicach nie wytrwał na miejscu do ostatniego gwizdka. Zdecydował się opuścić stadion, bo rozsadzały go emocje.
- W 80. minucie serce zaczęło mocniej bić. Uznałem, że na nic już nie mam wpływu, więcej zmian nie będzie, krzyknąć nie mogę, bo i tak nikt nie usłyszy. I... wyszedłem ze stadionu. Pan, który stał przy bramie, zapytał: „Dokąd pan idzie, trenerze?”. „Na spacer”. Za chwilę spotkałem policjanta: „Gdzie pan idzie, zaraz pana pobiją, to niebezpieczna okolica” - przytoczył.
- Szedłem kilka minut w jedną stroną, a za mną... jechał radiowóz. Dopiero kiedy mecz się skończył, wróciłem z policjantami na obiekt. Zadzwonił dyrektor Zahorski i spytał, gdzie jestem. Odpowiedziałem, że „wracam na stadion z policją”. Był w szoku, ale na wesoło - podsumował.