Odrodzenie Tottenhamu, najlepszy mecz "Kogutów" od miesięcy. Matty Cash wreszcie wrócił do gry w Aston Villi

Odrodzenie Tottenhamu, najlepszy mecz "Kogutów" od miesięcy. Matty Cash wreszcie wrócił do gry w Aston Villi
Sam Bibby/Focus Images/MB Media/PressFocus
Czy kibice Spurs właśnie zobaczyli na horyzoncie słońce? Po bezbarwnych, czasem i kompromitujących wyczynach w Premier League, “Koguty” w derbach Londynu złapały drugi oddech i pewnie pokonały Crystal Palace 4:0. Ciekawie było również w Birmingham, gdzie grał Matty Cash.
Aston Villa - Wolves
Dalsza część tekstu pod wideo
Najbardziej hiszpański pojedynek tej kolejki Premier League - Unai Emery kontra Julen Lopetegui. W tle występ Matty’ego Casha, który odzyskał plac po tym, jak został usadzony na ławce w poprzednim spotkaniu ze "Spurs," oraz powrót do bramki mistrza świata, Emiliano Martineza. Jan Bednarek znów obserwował mecz z ławi poziomu rezerwowych.
“Wilki” od początku zaczęły kąsać, prawie nie schodziły z połowy gospodarzy. W 12. minucie Daniel Podence zdecydował się na zabawę w polu karnym rywali. Przekładanka, szybki zwód i piękny strzał lewą nogą, dopieszczony w każdym elemencie. Martinez nawet nie zareagował. 0:1!
Przez kolejnych 10 minut mieliśmy prawdziwą nawałnicę. Blisko podwyższenia wyniku był Matheus Nunes, ale tym razem zwycięsko z pojedynku wyszedł argentyński bramkarz.
W drugiej połowie goście z Wolverhampton koniecznie chcieli dobić przeciwnika. Z niezłej strony pokazał się Adama Traore, który w swoim stylu przebojem przedarł się z prawej strony boiska i z ostrego kąta próbował zaskoczyć golkipera. Ale ten był na posterunku.
“The Villans” podkręcili tempo w ostatnim kwadransie. Efekt? Wyrównanie. Tyrone Mings bezpośrednio podał do Danny’ego Ingsa, który wyszedł na sam na sam. W dodatku Jose Sa potknął się i Anglik miał ułatwione zadanie. Pewnie wykorzystał okazję i strzelił na 1:1. Taki wynik utrzymał się do ostatniego gwizdka.
Crystal Palace - Tottenham
“Koguty” wróciły z mundialu i zdołały zebrać zaledwie punkt w dwóch meczach, wychodząc z czołowej czwórki i tylko powiększając stratę do prowadzącego w lidze Arsenalu. Pojedyncze błędy zbyt często prowadzą do bramek, pomoc nie ma żadnej kreatywności ani zdolności do posyłania kluczowych podań, a supergwiazdy w ostatniej tercji są słabo zaangażowane i w dużej mierze nieskuteczne. Ponoworoczną depresję miał wyleczyć Harry Kane, który w ostatnich sześciu meczach przeciwko Palace zdobył sześć goli i zanotował trzy asysty.
Tymczasem pierwsza połowa toczyła się pod dyktando gospodarzy, a Tottenham momentami nie potrafił wyjść ze swojej połowy. Podopieczni Antonio Conte wyglądali wręcz żenująco. Rozwlekłe, wolne ataki, w obronie zaś całkowity chaos. Indywidualna, jak i zespołowa okropność.
Przebudzenie nastąpiło w drugiej części gry. Po raz pierwszy od 15 października Tottenham pierwszy wyszedł na prowadzenie, kiedy to Harry Kane otrzymał znakomite podanie na długi słupek i musiał już tylko trafić z bliska. Nie było takiej możliwości, żeby to chybił.
Pięć minut później na tablicy wyników widniał już rezultat 0:2. I Kane mógł się cieszyć z dubletu. Tym razem skorzystał z doskonałego podania Bryana Gila. Anglik tym razem musiał się bardziej postarać, by pokonać bramkarza gospodarzy. Płaskie uderzenie przy długim słupku załatwiło sprawę.
Od tego momentu Tottenham złapał pełen luz. Dwa kolejne trafienie były autorstwa Matta Doherty’ego oraz Son Heung-Mina. Oto przełamanie na całego i wygrana "Spurs" aż 4:0.

Przeczytaj również