Zdobywał mistrzostwo Polski, teraz zaskakuje. "Oddałbym ten medal"
Jesteśmy niemal na półmetku sezonu Ekstraklasy, a Wisła Płock wciąż znajduje się na podium. Sezon w pierwszej jedenastce na lewej stronie rozpoczął Bojan Nastić, który ostatnio gra mało. Doświadczony Bośniak w rozmowie z Meczyki.pl opowiada o celach na ten sezon, pobycie w Belgii, swoich największych atutach czy o tym, za co oddałby medal zdobyty z Jagiellonią.
Wisła Płock świetnie weszła w obecny sezon PKO BP Ekstraklasy i wciąż utrzymuje się w czołówce. Spory udział w tych wynikach mają, poza nowymi zawodnikami, filary z zeszłego sezonu, między innymi Łukasz Sekulski czy Dominik Kun. Nie wszyscy jednak mogli liczyć na regularną grę po wywalczeniu awansu i jednym z takich graczy jest Bojan Nastić, który wystąpił w dziewięciu spotkaniach obecnej kampanii.
ANTONI OBRĘBSKI, MECZYKI.PL: Grasz mało, cztery ostatnie mecze to tylko jedno wejście z ławki. Co musisz zrobić, żeby wrócić do składu?
BOJAN NASTIĆ, WISŁA PŁOCK: Cały czas muszę ciężko pracować, najlepiej jak się da i być gotowym na otrzymanie szansy w każdej chwili. Oczywiście, decyzja należy do trenera, więc ja mogę jedynie dawać z siebie jak najwięcej.
Zacząłeś sezon w pierwszym składzie. Myślisz, że gdybyś wypadł lepiej z Rakowem, to utrzymałbyś to miejsce?
Nie wiem. Był taki moment po meczu z Rakowem, że nie byłem gotowy do gry na sto procent, miałem mikro-uraz. Trener nie był przekonany, czy stawiać na mnie i wtedy Dominik Kun wyszedł na lewej stronie. Wygraliśmy mecz i wszystko wyglądało dobrze. Później wszedłem w drugiej połowie w Łodzi i po meczu z Widzewem przyszedł Quentin Lecoeuche. Zagrał z Legią i po takim meczu ciężko wypaść ze składu. Ogólnie wygląda dobrze i nie dziwię się trenerowi, że go nie wymienia. Trudno jest kogoś odstawić, gdy spisuje się solidnie.
Trener Misiura po meczu z Termalicą bronił Cię, pytany o Twoją reakcję w momencie, gdy wiedziałeś, że nie wejdziesz. Ona nie była mimo wszystko trochę przesadzona?
Takie reakcje ciągle dzieją się w piłce. Myślę, że to nie powinno być nic szokującego. Jestem ambitny, wszystko robię z emocjami. Byłem troszkę zły, że nie dostałem minut. Rozmawiałem potem z trenerem, który tłumaczył mi, że to nie powinno tak wyglądać, bo przykład, który dawałem innym piłkarzom, nie był dobry. Rozumiem to. Odbiór tego wyglądał, jak wyglądał. Nie byłem zadowolony z decyzji trenera w tamtym momencie i to tyle.
Trener też powiedział, że woli mieć takiego piłkarza niż takiego, któremu byłoby to obojętne.
Zgadzam się z tym. Lepiej mieć takiego zawodnika, który jest chętny gry, któremu zależy, który będzie potem ciężko pracował.
Kiedy pracowałeś z Philippem Clementem, mieliście w klubie ankiety i gdy nie grałeś, zaznaczałeś, że Twój poziom stresu to dziesięć. Nie myślałeś nad tym, czy to była jakaś kalkulacja?
Nie, to czyste emocje. Zawsze jestem szczery. Jeżeli coś mi się nie podoba, to nie będę mówił, nawet trenerowi: “trenerze, wszystko jest super”. Jak coś mi się nie podoba, to o tym mówię i szukamy rozwiązania, co trzeba zrobić, żeby było dobrze. Wydaje mi się, że wielu zawodników ma z tym problem, że pokazują wtedy swoją fałszywą twarz. Moim zdaniem nie da się tak funkcjonować dłuższy czas i nie przynosi to korzyści. Nie da się być szczęśliwym, siedząc na ławce. Zdobyłem z Jagiellonią mistrzostwo, grając 20 parę minut. Oddałbym ten medal, żeby grać i uczestniczyć w tym sukcesie. To sportowa ambicja. Po prostu taki jestem i tyle.
Od zawsze taki byłeś?
Od zawsze. Ja w trakcie swojej kariery zawsze taki byłem i myślę, że to moja siła, chociaż czasem może też przynosić problemy. Miałem przez to parę razy w swojej karierze kłopoty. Była taka sytuacja, gdy w Genku trenerem był Albert Stuivenberg, który teraz jest asystentem Mikela Artety w Arsenalu, że na początku sezonu każdy zawodnik miał rozmowę ze sztabem i dowiadywał się, jaki jest plan na danego piłkarza, jaka jest jego sytuacja w klubie. Trener powiedział mi wtedy, żebym poszukał sobie nowego klubu, że być może mam zbyt niską jakość, aby grać w Genku. Miałem wtedy 22 lata, zacząłem płakać w pokoju, ale powiedziałem jeszcze, że to będzie błąd. Zagraliśmy mecz sparingowy z Ajaksem i nasz podstawowy prawy obrońca, Joakim Maehle, doznał urazu w okolicach 15. minuty. Akurat ja byłem wtedy jego rezerwowym na obozie, bo mieliśmy jednego prawego i trzech lewych, razem ze mną, więc trener przesunął mnie na prawo. Dostałem szansę w tamtym meczu i po nim mój agent zadzwonił do mnie, że mam ofertę, ale trener zmienił zdanie. Zagrałem kolejny sparing z Evertonem i zacząłem sezon w podstawowym składzie. To dzięki mojemu charakterowi. Jak ktoś nie ma takiej sportowej złości, poddaje się na starcie, to nie ma szans.
Teraz też mam moment, w którym muszę ponownie przekuć tę złość w dobrą grę. Jeżeli dostanę od trenera pięć minut, to zrobię wszystko, żeby wykorzystać te pięć minut jak najlepiej. Nie zawsze to daje efekty, ale bez takiego nastawienia nie będzie ich na pewno.
Właśnie, masz charakter, to już jest dużo. W Genku spotkałeś wielu piłkarzy, którzy dzisiaj grają na najwyższym światowym poziomie. Dlaczego Tobie się nie udało?
Moim zdaniem byłem trochę źle przygotowany mentalnie do tego, co mnie czekało w Belgii. Pamiętam, że mój początek był dobry, grałem w Lidze Europy z piłkarzami, których wcześniej mogłem oglądać jedynie w telewizji. Myślałem wtedy, że już wszystko wiem i że za chwilę będę na topie. A w piłce jesteś tak dobry, jak Twój ostatni mecz.
Ostatnio łączyło się Phillippe’a Clementa z pracą w Legii czy Pogoni. Myślisz, że to było w ogóle realne?
Ekstraklasa cały czas się rozwija i to w szybkim tempie. Myślę, że to czas, żeby trener z takim CV trafił do Polski, bo to by pokazało reszcie świata, jak bardzo polska piłka się rozwija. Teraz zresztą też mamy taki przykład Benjamina Mendy’ego, który kilka lat temu by tu nie trafił.
Skoro jesteśmy przy trenerach. Porównałeś sposób prowadzenia treningów Mariusza Misiury do Carlo Ancelottiego. Warsztatowo zestawiłbyś Misiurę z jakimś trenerem?
Widziałem sporo komentarzy, że skąd ja mogę wiedzieć, jak Ancelotti pracuje. Chcę w przyszłości zostać trenerem i czytałem ostatnio książkę o Ancelottim, żeby zobaczyć, jak on pracuje. Dlatego mogę porównać pracę trenera Misiury do niego. Ancelotti bardzo dużo uwagi poświęca relacjom, budowaniu więzi w zespole, zarządzaniu grupą i myślę, że to go łączy z trenerem Misiurą. Trener zwraca uwagę na to, jak każdy zawodnik się czuje. On chce, żeby każdy był tutaj zadowolony i czuł się częścią tego klubu. On do tego ciągle chce się rozwijać, cały czas jeździ na staże i skutecznie wychodzi mu wprowadzanie nowinek w życie.
Sprawdzałem, u których trenerów grałeś ile meczów i zaskoczyło mnie to, że najwięcej zagrałeś właśnie u trenera Misiury. Można powiedzieć, że on Cię najlepiej zna?
Nawet sam to powiedział, gdy rozmawialiśmy ostatnio. Mówił, że widzi, kiedy jestem zadowolony, kiedy jestem smutny. Zresztą ja tego nie ukrywam. Nie mógłbym przyjść do Ciebie i Ci powiedzieć, że jestem super szczęśliwy, skoro nie gram.
Powiedziałeś o tym, że chcesz zostać trenerem. 31 lat to też nie jest dużo, ale myślisz już o tym, kiedy zajmiesz się trenerką?
Myślę, że to będzie moment, w którym wstanę rano i poczuje, że już nie mam takiego zapału i chęci do trenowania. Wydaje mi się, że na takim dobrym poziomie do 35. roku życia powinienem dać radę. Dzisiaj mamy coraz piłkarzy zbliżających się do 40-stki. Wydaje mi się, że na tyle kocham piłkę nożną, żeby grać nawet w III czy IV lidze, jeśli będę tylko zdolny.
Kiedyś też, kiedy jeszcze byłem w drużynach młodzieżowych, pewien trener powiedział mi, że nie warto zaczynać trenować, zanim się nie dowie dokładnie, jak chce się grać. Myślę, że to też dotyczy wielu rzeczy w życiu. Nie należy zaczynać czegoś bez bardzo dobrego przygotowania. A dzisiaj piłka zmienia się bardzo szybko. Nie tak dawno temu nie do pomyślenia było zostawać w obronie jeden na jeden, a dzisiejszy futbol tego wymaga.
Zdarzało Ci się, że byłeś zaskoczony czymś, co jakiś trener wprowadzał? Mój ulubiony przykład to Dawid Szulczek i Wigry Suwałki, które broniły rzutów wolnych z bramkarzem w murze.
Może popełnię teraz błąd, ale wydaje mi się, że Adrian Siemieniec jako pierwszy w Polsce wprowadził to, że boczni obrońcy nie musieli już być tak szeroko, że schodzili do środka. Pamiętam, że mieliśmy obóz w Bonifacio przed mistrzowskim sezonem i trener każdego pytał, czy wierzy w ten sposób grania. Myślę, że nie tylko ja trochę nie dowierzałem. Jednak przyszły treningi, sparingi i zauważyliśmy, że to działa.
Wiele meczów Wisła grała tak, że realizowała większość planów od A do Z. Może nie jesteś najlepszym adresatem, ale co się stało w meczu z Motorem?
Czasami zdarzają się takie mecze. Myślę, że jeśli byśmy wygrali, to nie byłoby też takiej rozmowy. Wczoraj oglądaliśmy mecz Pogoni z Jagiellonią, gdzie Pogoń przeważała, a trzy punkty pojechały do Białegostoku. Trzeba umieć cierpieć na boisku, to był wypadek przy pracy, a wywieźliśmy punkt z trudnego terenu.
Ja jestem zdania, że to nie Wisła zremisowała ten mecz, a Motor go nie wygrał. Tobie jednak pewnie bliżej do stwierdzenia, że takie mecze trzeba umieć remisować?
Tak. Zawsze przyjdzie słabszy moment i wtedy trzeba potrafić nie dać się pokonać. Zremisowaliśmy i nastawienie jest zupełnie inne. Pewnie gdybyśmy przegrali, to morale byłoby gorsze. Mieliśmy taki mecz w tym sezonie z Arką Gdynia, gdzie przeważaliśmy, a to Arka wygrała. Tutaj trzeba przyznać, że Motor był lepszy, ale finalnie podzieliliśmy się punktami i to jest najważniejsze.
Jakie miałeś odczucia, gdy w 90. minucie padła nieuznana bramka dla Motoru na 2:1?
Na pewno stres, ale gdzieś tam od razu widzieliśmy, że to był faul. Mamy na ławce transmisję z meczu i widzieliśmy to.
Niemal cały zeszły sezon grałeś na środku obrony. Co jest dla Ciebie bardziej naturalne, lewa strona czy gra na stoperze?
Myślę, że jednak lewa strona. Oczywiście, w naszym systemie półlewy stoper jest trochę jak lewy obrońca, bo często rozgrywa, musi wychodzić wyżej. Najbardziej naturalną pozycją dla mnie jest lewy obrońca w czwórce, więc i półlewy stoper czy lewe wahadło mi odpowiadają. Przy tej drugiej pozycji bardzo ważna jest motoryka, ale mam nadzieję, że jeszcze daję radę.
Do tej pory mówi się, że celem jest jak najszybsze zdobycie 40 punktów. Kiedy będziecie mogli powiedzieć, że chcecie ugrać coś więcej?
Myślę, że 40 punktów to cel numer jeden. Każdy beniaminek chce się utrzymać i ustabilizować swoją pozycję w Ekstraklasie. Zobaczymy, co nam to przyniesie.
Pamiętam, jak w Genku trener Clement pierwszego dnia pracy z nami zakleił w szatni zdjęcie pucharu i powiedział, że celem jest awans do play-offów o awans do europejskich pucharów. Dopiero pod koniec odkleił taśmę i powiedział, że teraz możemy walczyć o mistrzostwo.
Przed sezonem, chociaż większość osób mówiła skromnie o utrzymaniu, prawie wszyscy mieli odczucie, że Wisłę stać na coś więcej. Też jesteś w gronie tych osób?
Kiedy widziałem, jakie transfery klub zrobił, że przychodzą tacy zawodnicy jak Rafał Leszczyński, Marcin Kamiński, Quentin Lecoeuche, Matchoi Djalo czy Tomas Tavares, to wiedziałem, że mamy dobrych piłkarzy, którzy stanowią dobrą drużynę. Z początku miałem wątpliwości, czy będziemy w stanie walczyć z Rakowem, Lechem, czy Legią. Później jednak przekonałem się, że mamy jakość i uwierzyłem. Trener też mówi, że wiara w swoje możliwości jest bardzo ważna.
Właśnie a propos tego. Licząc kontuzję, byłeś prawie dwa lata bez gry w Ekstraklasie. Miałeś myśli, że może nie dasz rady na tym poziomie?
Kiedy wywalczyliśmy awans, bardzo się ucieszyłem, że po sezonie przerwy wracam na ten poziom. Cały czas wierzyłem, że będę w stanie powalczyć. Nie brałem pod uwagę innego scenariusza. Póki mam dwie nogi i dam radę biegać, to będę w siebie wierzył.
Rok temu musiałeś odejść z Jagiellonii. Właśnie… Czy musiałeś?
Myślę, że tak. Rozumiem decyzję klubu. Byłem jednak bardzo smutny, bo tam spędziłem trzy i pół roku, zdobyłem mistrzostwo. Zabolało mnie to, że moja przygoda skończyła się urazem, ale klub nie mógł mieć pewności, że wrócę na odpowiedni poziom, a zwłaszcza czy będę w stanie grać na trzech frontach.
Kiedy “Jaga” była w środku tabeli, czy biła się o utrzymanie, byłeś jednym z lepszych piłkarzy. Kiedy zdobywała mistrzostwo, zabrakło Cię. To smutek i żal, czy coś jeszcze?
Myślę, że głównie ogromny smutek i wielki żal. Bolało mnie to, że kiedy zespół osiągał świetne wyniki i grał tak pięknie, to ja nawet nie mogłem siedzieć na ławce. Mieliśmy świetnych ludzi w szatni, byłem też jakąś częścią tej historii, ale, jak mówiłem, oddałbym ten medal, żeby móc wtedy pomóc na boisku.
W zeszłe lato bardzo chciałeś zostać w Polsce, czy po prostu natrafiła się oferta z Płocka?
Bardzo chciałem. Moja żona bardzo chciała tu zostać. Mentalność ludzi bardzo mi się podoba, na Bałkanach jesteśmy podobni. Dwójka dzieci już tu jest, najstarszy chodzi do przedszkola. Jak chodzi o infrastrukturę, to nie ma na co narzekać. Kiedy pan dyrektor Sztylka do mnie zadzwonił, od razu wiedziałem, że będę chciał tu trafić. Muszę też z tego miejsca bardzo podziękować jemu, prezesowi, trenerowi i wszystkim ludziom, którzy byli zaangażowani w sprowadzenie mnie do Wisły. Po tak poważnym urazie byłem pewną zagadką. Organizacja w Płocku jest świetna.
Co zmieniło się w Jagielloni w czasie, w którym tam byłeś?
Największa zmiana to przejście młodego, ambitnego trenera, który też słucha piłkarzy. Pamiętam, jak powiedzieliśmy trenerowi, że może lepiej zrobić trening w Białymstoku, zjeść i zrobić regenerację, a dopiero potem jechać kilka godzin autokarem. Wysłuchał nas i to sprawdziliśmy. Okazało się, że wyszło dobrze i zostaliśmy przy takim modelu.
Wspomniałeś o Adrianie Siemieńcu. Czasami miałeś z nim styczność, gdy schodziłeś do rezerw, wcześniej był też asystentem. Co myślałeś, kiedy zostawał pierwszym trenerem?
Mogę powiedzieć tylko, że to był bardzo dobry ruch prezesa i dyrektora. Wydaje mi się, że poszli w bardzo dobrym kierunku, bo postawili na trenera, który nie będzie się bał dużych zmian. Byłem zaskoczony takimi drobiazgami, choćby wskazówkami, jakie dawał zawodnikom, a sam przecież nie grał na wysokim poziomie. Trener świetnie rozumie grę. Jest bardzo inteligentny.
Młodzi trenerzy mają często taką przewagę nad doświadczonymi, że oni muszą się rozwijać, muszą chcieć osiągać jak najlepsze wyniki i wprowadzać nowinki, bo dopiero budują swoją markę. Za to zatrudnienie doświadczonego trenera z dobrym CV nie zawsze musi przynieść dobre efekty, bo taki trener może dla przykładu odcinać kupony. Każdą sytuację trzeba oceniać indywidualnie, bo to nie jest zero-jedynkowe.
Dlaczego liga serbska jako całość zaliczyła taki spadek? Tylko dlatego, że poza Crveną zvezdą i Partizanem nie ma mocnych drużyn?
Tak, są te dwie ekipy, którym próbuje też zagrozić Vojvodina. Zvezda cały czas gra w pucharach, ale niestety, jeżeli oni są sami i przegrają parę meczów, to od razu współczynnik spada. Mimo tego uważam, że liga serbska się rozwija. Na pewno jednak nie tak szybko jak w Polsce, bo tutaj kluby z I ligi mają lepsze stadiony i często lepsze frekwencje, niż na przykład Crvena Zvezda, która jest największym klubem w Serbii.
A liga bośniacka? Jest niżej niż łotewska czy ormiańska, a wydaje mi się, że w Bośni jest większy potencjał do gry w piłkę.
Tak, mogłaby być wyżej. Infrastruktura trochę się poprawia. Prezes federacji chce, aby powstawało jak najwięcej jakościowych boisk. Coraz więcej pieniędzy się tam pojawia. Kiedyś też były w zasadzie tylko Zrinjski i Sarajevo, teraz jest Borac Banja Luka, Veleż czy Żeljeznicar. Liga szybciej się rozwija, gdy masz kilka klubów, które walczą o mistrzostwo i podnoszą rywalizację, niż gdy są to dwie drużyny.
Na Weszło mówiłeś o tym, że najbardziej utalentowany zawodnik, z którym grałeś, to Alejandro Pozuelo. A był jakiś piłkarz, po którym nie spodziewałeś się, że zrobi karierę, a zrobił?
Tak. Przyszedłem do Genku i Leandro Trossard wracał z wypożyczenia z drugiej ligi belgijskiej. Wchodził z ławki, czasami nawet nie łapał się do kadry meczowej, a teraz wszyscy wiemy, gdzie jest.
Czego Ci życzyć w tym sezonie?
Niczego poza zdrowiem!