Pique wymyślił "nowy futbol" i już zapełnił Camp Nou. Rewolucja jest hitem. "Właśnie obserwujemy przełom"

Pique wymyślił "nowy futbol" i już zapełnił Camp Nou. Rewolucja jest hitem. "Właśnie obserwujemy przełom"
pressinphoto/SIPA USA/PressFocus
Gerard Pique widzi więcej niż inni, gdy coraz mocniej zanurza się w środowisko streamerów i ludzi od TikToka. Kings League chce podbić kolejne kraje, a sama idea tych rozgrywek wywołuje pytania, w jakim kierunku zmierza piłka. Właśnie obserwujemy przełom. Scena jak ludzie z Internetu wypełniają Camp Nou to dopiero początek widowiska, które Javier Tebas nazywa cyrkiem.
To już nie jest nudne gadanie o tym, że tradycyjna piłka musi się zmienić. Ile można słuchać Florentino Pereza i jego wyliczeń z chmury. Gerard Pique, biznesowy rekin, od lat pokazuje, że uwielbia “robić rzeczy” i trzeba mu oddać, że błyskawicznie stworzył potwora. Gdy w listopadzie kończył karierę, miał wszystko zaplanowane. Dzisiaj może spokojnie otworzyć piwo i stwierdzić, że pierwszy sezon stworzonych przez niego rozgrywek wyszedł lepiej niż zakładano - z Sergio Aguero, Ronaldinho i ze statystyką wyświetleń na Tik Toku, która w lutym przebiła Premier League.
Dalsza część tekstu pod wideo
Futbol nie jest już grą, gdzie gra się na 11 na 11, a na końcu wygrywają Niemcy, jak mawiał Gary Lineker. Pique wymyślił to sprytniej: w Kings League gra się 7 na 7 i nigdy nie wiesz, co czeka cię za zakrętem. Ten eksperyment jest rewolucją, bo pierwszy raz ktoś chce odebrać widzów najpopularniejszej grze świata, wykorzystując siłę Internetu i to, że młodzi ludzie co trzy sekundy potrzebują nowych wrażeń. Finał ligi oglądało 92 tysięcy ludzi na Camp Nou (bilety w cenie od 10 do 60 euro), a publika w mediach społecznościowych wyniosła 2,2 miliona. Pique mówi, że nie rywalizuje z tradycyjną piłką, ale siłą rzeczy tworzy fundamenty pod coś, co za parę lat może zburzyć pewien porządek.

Hangar marzeń

To wszystko zaczyna się w Cupra Arena, w dzielnicy portowej Barcelony, 25 minut samochodem od Sagrady Familli. Na pierwszy rzut oka trudno dostrzec w tym coś unikalnego. Dookoła pełno jest hangarów i raczej nie ma szans, by ktoś rozłożył tu czerwony dywan. Nie ma klasycznej strefy VIP. W ogóle miejsc dla kibiców jest tylko 300, co od razu pokazuje zamysł całego przedsięwzięcia. Kings League nie potrzebuje pięknej otoczki w realu, bo liczy się to, co w oku kamery i to, co pójdzie w świat. Liga ma 12 zespołów, których prezesami są głównie streamerzy. Ich synergia przekłada się na zasięgi, a głównym popychaczem biznesu jest Ibai Llanos, przyjaciel Pique i gwiazda hiszpańskojęzycznego Twitcha.
Wymyślili to podczas obiadu. Llanos już wcześniej organizował gale bokserskie celebrytów, doskonale czuje rynek, a Pique nie jest inny - od lat wkłada ręce wszędzie, gdzie może. Nie ma drugiego byłego piłkarza, który zainwestowałby w tak wiele niepowiązanych ze sobą branż od napojów izotonicznych, przez burgery do organizowania turniejów tenisowych. Jego znajomi określają go hiszpańskim słowem “inqueito”, czyli niespokojny, wiecznie rozproszony i wywołujący zamieszanie. Nie jest gościem, który po karierze będzie grał w padla i zajadał się tapasami. On musi tworzyć, a to co robi teraz z Ibaiem jest projektem, który już na starcie nie ma ryzyka i wątpliwości, że coś może pójść nie tak.

Tiktok Futbol

Warto się przy tym chwilę zatrzymać, bo Kings League pokazuje nam świat w pigułce. Nie ma przypadku w tym, że długość średniego ujęcia w kinie w ciągu ostatnich 80 lat spadła z 14 sekund do czterech. Że wszystko pędzi coraz szybciej i że najpierw w te potrzeby znakomicie wpasował się TikTok, a teraz Pique chce to samo zrobić w piłce. Tradycyjny mecz, trwający 90 minut, ma zbyt wiele momentów, gdy ludzie odwracają wzrok i szukają dopaminy na zewnątrz. Futbol jako fabryka snów jeszcze nigdy w historii nie miała takiej konkurencji ze stronny innych branż rozrywkowych, a to, co dzisiaj robi Pique może sprawić, że pewnego dnia zacznie diametralnie się zmieniać. Ludzie chcą spektaklu. I nieustannych zaskoczeń jak to z helikopterem, którym ekipa od Kings League przyleciała na Camp Nou.
W Kings League możemy posłuchać, co mówią sędziowie w trakcie meczu. Widowisko trwa 2x20 minut, a trenerzy mogą skorzystać z jednej ze złotych kart i np. usunąć na dwie minuty zawodnika rywalI. Spotkanie zaczyna się jak w piłce wodnej, czyli kto pierwszy dotrze do koła środkowego, ten zgarnia piłkę. Jest tu tyle przewrotności, że gdy drużyna Ikera Casillasa wylosowała kartę z rzutem karnym, ekipa Sergio Aguero odpowiedziała kartą “odwrócenia sytuacji o 180 stopni” i w ten sposób sama skorzystała z jedenastki. Już sama obecność takich gwiazd robi wrażenie - Aguero zresztą wtargnął do tego świata, pojawiając się na boisku w masce Jokera.

Ludzie w maskach

To pokazuje, że w tym show nie ma granic. Ciągle ktoś czuwa nad tym, by podsycać emocje i reagować, gdy napięcie spada. Pokolenie “przewijania kciukiem” dostało choćby gracza o nazwie “Enigma”, kolejnego gościa w masce, o którym cały czas powtarzano, że to aktualny gracz La Liga. Innym razem wielka kostka rzucona na murawie zdecydowała, że każdy zespół usunął pięciu graczy i mecz kończony był w proporcjach dwa na dwa. Była to szybka reakcja na to, że widowisko nie spełnia oczekiwań. Tradycyjny futbol wyrósł na tym, że miał klarowne zasady i że ich termin ważności trudno było naruszyć. Tutaj jest odwrotnie. I to właśnie kochają widzowie.
W hangarze w Barcelonie grali byli piłkarze, jak Joan Capdevila, Javier Saviola, Jonathan Soriano czy Javier “Chicharito” Hernandez, ale głównie w drużynach oglądamy amatorów, ludzi z draftu, którzy zarabiają 70 euro za mecz. Pod tym względem Kings League cofa się do korzeni piłki. Nie tworzy bańki elitarnych graczy, śpiących w wieży z kości słoniowej. Przypomina to sytuację z XIX wieku, gdy gracz reprezentował kibica, ale był jego kompanem z baru albo sąsiadem z osiedla. Tak tworzyły się wspólnoty. Dopiero z czasem piłka stała się biznesem skoncentrowanym wokół szklanego ekranu, przesyłającego sygnał do ponad 200 krajów. Oddaliła piłkarzy od kibiców, nawet jeśli ci utrzymują pozory bliskości za pomocą wykreowanego wizerunku na Instagramie.

Ekspansja cyrku

To też jest spora zmiana. Pique mówi, że w jego lidze wszystko jest naturalne: nie ma speców od pijaru, kamery mają dostęp wszędzie, a wokół meczów tworzy się dyskusje i mikro wydarzenia pod social media. Były mistrz świata śmieje się, gdy Javier Tebas nazywa to cyrkiem, bo właśnie o cyrk tutaj chodzi. Piłka ma być spektaklem. Ma być konkurencją dla Netflixa i e-sportu. Nie ma nic złego w byciu cyrkiem, bo każdy dzieciak lubił chodzić do cyrku, wpatrywać się w scenę i nie mieć zielonego pojęcia, co wydarzy się dalej. Jeszcze w tym roku powstanie Kings League kobiet, a potem swoje ligi na zasadzie franczyzy dostaną inne kraje, w tym Brazylia, gdzie prezesem federacji ma zostać… Ronaldinho.
Jasne jest to, że internetowe show Pique w tej chwili nie jest wielkim zagrożeniem dla futbolu jako całości. To fenomen skoncentrowany wokół kilku platform, do tego na wczesnym etapie rozwoju. Siłę mitu, w który uwierzą miliony buduje się latami i za pomocą sztafet pokoleń. Piłka przechodziła tę plansze gry przez ponad 100 lat i dziś powinna traktować ciekawostkę z Hiszpanii jako lustro, w którym warto się przejrzeć, by zobaczyć wady. Nie można się obrażać na innych, że chcą coś zmieniać i dopasować się do wymogów nowoczesnego świata.
Pique jako piłkarz zawsze powtarzał, że najważniejszą rzeczą w tym środowisku jest adaptacja i to samo robi po zakończeniu kariery. Dostosowuje się do tego, jak szybko pędzi świat. A przy okazji liczy zyski.
Autor jest dziennikarzem Viaplay.

Przeczytaj również