A może ta kadra Lecha wcale nie jest taka mocna? Jakości brakuje, liczby są bezwzględne

A może ta kadra Lecha wcale nie jest taka mocna? Jakości brakuje, liczby są bezwzględne
Henryk Lipinski / pressfocus
Jan - Piekutowski
Jan Piekutowski12 Aug · 23:46
Wiadomo, że teraz w Lecha walić łatwo, natomiast nad konstrukcją kadry mistrza Polski trzeba się pochylić. Sytuacja, w której ściągasz siedmiu nowych zawodników, a i tak nie masz kim grać, jest co najmniej zastanawiająca. Nie wynika przy tym jedynie z pecha, ale też decyzji podejmowanych na rynku.
Lech z Crveną przegrał zasłużenie, nie ma w tej sprawie żadnych wątpliwości. W rewanżu, w którym od 57. minuty miał przewagę jednego zawodnika, oddał raptem trzy celne strzały. Nawet gdyby wpadły wszystkie, to i tak byłoby to za mało do wyeliminowania Serbów. Na stworzenie większej liczby sytuacji "Kolejorz" nie mógł sobie pozwolić, co w dużej mierze wynikało z jakości składu będącego do dyspozycji Nielsa Frederiksena. Jakości wystarczającej na Ekstraklasę, Ligę Konferencji, może nawet Ligę Europy, lecz nie Ligę Mistrzów obarczoną koniecznością rywalizacji z przeciwnikiem takiego kalibru.
Dalsza część tekstu pod wideo
Lech - pozbawiony części swoich liderów, zwłaszcza tych ofensywnych - zwyczajnie nie potrafił zagrozić mocniejszemu zespołowi. Można to zrzucić na karb pecha, w końcu takie nagromadzenie kontuzjowanych zawodników nie jest ani normalne, ani tym bardziej sprzyjające poznaniakom. Jednocześnie liczne urazy to nie tylko dzieło przypadku, ale cecha charakterystyczna przynajmniej kilku graczy mistrza Polski. Drużynę w dużej mierze oparto na piłkarzach, którzy są niedysponowani przez sporą część sezonu, opuszczają kilka-kilkanaście meczów.
To niezbyt rozsądne konstruowanie kadry, w końcu występuje w niej większe ryzyko nałożenia się na siebie kilku absencji. W tym sezonie doszło do tego wyjątkowo szybko.
Na ten moment z niedogodnościami zmagają się, pomijając Filipa Jagiełłę, Radosław Murawski, Ali Gholizadeh, Patrik Walemark, Daniel Hakans, a także Afonso Sousa, przy czym w wypadku Portugalczyka istnieje podejrzenie, że nie idzie jedynie o sam uraz, ale też kwestię rychłego transferu na Bliski Wschód. W każdym razie - pięciu jednocześnie kontuzjowanych, ważnych piłkarzy to dużo, ale w wypadku ilu z nich możemy mówić o dużym zaskoczeniu? Spójrzmy tylko na bieżący i ostatnie dwa sezony, a także iczbę opuszczonych meczów w klubie:
  • Murawski - 14 meczów
  • Gholizadeh - 33 mecze
  • Walemark - 27 meczów
  • Hakans - 31 meczów
  • Sousa - 22 mecze
Przyjmijmy, że średnio w całym sezonie rozgrywa się 40 spotkań. Łącznie więc wspomniani zawodnicy mogli uzbierać mniej więcej 88 występów. Z całego tego grona zaledwie Murawski przekroczył wyznaczony, wydaje mi się dość optymalnie, próg 80% tej liczby (88%). Sousa miał 75%, Walemark 69%, Hakans 65%, natomiast Gholizadeh zaledwie 63%. Trudno więc polegać na zawodnikach, jeśli nie ma ich tak często.
Mogą gwarantować jakość, ale rozsądne byłoby, aby do konkurencji z nimi ściągnąć graczy gotowych od pierwszego dnia transferu. Tego jednak w Lechu zrobić się nie udało. Owszem, sprowadzono aż siedmiu piłkarzy, ale kilku okazało się nieprzygotowanych do rywalizacji na pełnych obrotach. Pablo Rodriguez rozegrał raptem 73 minuty na 540 możliwych (14%!), Robert Gumny 267 na 720 (42%), Timothy Ouma 248 na 540 (46%), a Luis Palma 283 na 540 (52%).
Przynajmniej czterech z siedmiu nowych zawodników Lecha nie wskoczyło z marszu do wyjściowej jedenastki. Ktoś może powiedzieć, że to normalne, że to okres przejściowy i na późniejszym etapie sezonu sytuacja się odwróci. Niewykluczone, że tak się stanie, a taki Palma spokojnie przekroczy granicę 70-75% możliwych minut i jeszcze zapewni Lechowi sporo radości. Szkopuł w tym, że to wszystko melodia przyszłości, a "Kolejorz" nie miał na co czekać, a przede wszystkim nie miał jak na to czekać. Konieczne były wzmocnienia natychmiastowe i jakościowe, o czym pisaliśmy choćby TUTAJ.
Bez tego Lech sam skazał się na zadanie bardzo trudne, żeby nie powiedzieć niemożliwe. Swoboda taktyczna Frederiksena została ograniczona w sposób wyraźny. Jak Lech miał przeciwstawić się Crvenie, skoro na skrzydle musiał zagrać Gumny? I to faktycznie musiał, rozsądnych alternatyw nie było, ten absurdalny na papierze plan nie urodził się wyłącznie w głowie szkoleniowca. Pokazała to dalsza część starcia z Serbami - wpuszczony za Gumnego Filip Szymczak został odesłany do bazy po 64 minutach, a Bryan Fiabema, co za zaskoczenie, pozostał Bryanem Fiabemą.
W jednym meczu Lech spróbował rozwiązania z trzema zawodnikami na prawym skrzydle i najlepszą opcją okazał się nominalny prawy obrońca. Jakby tego było mało, innymi zmiennikami byli Kornel Lisman czy wspomniany już Ouma. To dyskwalifikujące w kontekście równej rywalizacji o Ligę Mistrzów, jeśli musisz mierzyć się z naszpikowaną gwiazdami i pieniędzmi Crveną. Każdy chciałby, aby wynik potyczki z Serbami był lepszy, ale w zastanych warunkach było to w zasadzie awykonalne.

Przeczytaj również