Alarm ws. Yamala. Jego problemy odsłaniają brutalną prawdę

Alarm ws. Yamala. Jego problemy odsłaniają brutalną prawdę
Jose Torres/Photo Players Images/Magara Press
Paweł - Grabowski
Paweł GrabowskiWczoraj · 06:50
Hansi Flick i Luis de la Fuente pewnie jeszcze nieraz pokłócą się o Lamine’a Yamala, bo pierwszy zabezpiecza interes klubu, a drugi reprezentacji. W centrum przepychanek stoi oczywiście zdrowie zawodnika. Yamal jest skarbem tego biznesu, ale za chwilę może stać się też symbolem tego, jak pogoń za pieniędzmi niszczy bohaterów tej gry. Nikt w historii nie miał 130 meczów w nogach jeszcze przed ukończeniem 18-stki. A to tylko wierzchołek góry lodowej.
To jest temat, który zawsze wypada z szafy w tym samym momencie. Kiedy przychodzi czas jesiennych meczów kadry, wielkie kluby walczą z urazami swoich gwiazd i nie chcą, by ktoś z zewnątrz jeszcze bardziej wyciskał ich zasoby. Barcelona zgłosiła uraz Yamala zaraz po tym jak Luis de la Fuente powołał go do reprezentacji Hiszpanii. Już we wrześniu było w tej sprawie gorąco. 18-latek narzekał na ból w pachwinie, a mimo to selekcjoner dwa razy wystawiał go w podstawowym składzie. Co więcej, w obu przypadkach zawodnik miał przyjmować środki przeciwbólowe. Wywołało to wściekłość Flicka i natychmiastową reakcję De la Fuente, mówiącego, że Flick sam był przecież selekcjonerem kadry i powinien w tej sprawie mieć więcej wyrozumiałości.
Dalsza część tekstu pod wideo

Alarmujące dane

- Nie żałuję moich wcześniejszych komentarzy, ponieważ staram się chronić moich graczy. Dla mnie to zamknięty rozdział - mówił ostatnio Flick, kiedy dziennikarze wrócili do tej sprawy.
Yamal miał podobno rozmawiać z De La Fuente telefonicznie. Selekcjoner nie był zadowolony, mówiąc: “Skoro zagrałeś z Sevillą, to możesz też zagrać z nami”. Interweniować musiał m.in. dyrektor Deco, rozmawiając z Aitorem Karanką, przedstawicielem sztabu reprezentacji. Ostatecznie Yamal został w Katalonii i trenuje indywidualnie - ma grać częściowo z Gironą i Olympiakosem po przerwie na kadrę tak, by przeciwko Realowi Madryt (26 października) być gotowym na rozegranie 90 minut. Barcelonie w tym wypadku udało się zabezpieczyć swój interes swój, ale tego typu tarcia będą wracały.
Yamal jest dziś przykładem jak wielki biznes próbuje wycisnąć zawodników do cna. Kiedy skończył 18 lat, miał na koncie 8158 minut w seniorskiej piłce. Żaden inny gracz w historii nie był tak eksploatowany. Dla porównania, Jude Bellingham w tym samym wieku miał 6216 minut, a Gavi i Pedri ok. czterech tysięcy. Obaj w tej dyskusji często byli przedstawiani jako zawodnicy za mocno uciskani, zresztą w przeszłości zmagali się z poważnymi urazami. Przypadek Yamala jest jeszcze bardziej alarmujący. Gdy miał 17 lat i siedem miesięcy, pobił rekord Romelu Lukaku, błyskawicznie przekraczając 100 meczów w karierze. Niedawno zajął drugie miejsce w plebiscycie Złotej Piłki, ale fakt, że na osiem meczów w lidze opuścił połowę, pokazuje rosnący problem.

Testowanie granic

Ten sezon jest specyficzny, bo z jednej strony mieliśmy Klubowe Mistrzostwa Świata, a z drugiej latem czeka nas mundial w Ameryce Północnej. Real Madryt i Chelsea miały tylko 20 dni wolnego, PSG - 21. Dla porównania finaliści NBA albo MLB odpoczywają 14-15 tygodni. Piłka na tle innych sportów stała się taśmą fabryczną, która jeśli stoi, to nie zarabia. Dlatego w interesie wszystkich jest to, by koła zębate kręciły się bez przerwy. Zawodnicy zarabiają więcej, ale muszę też pedałować mocniej. Np. Moises Caicedo z Chelsea w poprzednim sezonie w ciągu dwóch tygodni przeleciał dystans 25 tysięcy kilometrów, łącząc grę w klubie i w kadrze. Ronaldo Araujo z Barcelony już 46 godzin po meczu Urugwaju zagrał w lidze, a przecież po drodze zmieniał strefę czasową i na nowo regulował dobowy rytm. To już standard, że gracze jak Valverde, Bastoni czy Ruiz, rozgrywają po 70 meczów w sezonie.
Juergen Klopp w czerwcu mówił, że Klubowe Mistrzostwa Świata to najgorszy pomysł w historii piłki. Przewidywał problemy wielkich klubów i wzmożoną pracę ich gabinetów lekarskich. Przykładowa Chelsea w połowie lipca rozgrywała finał w Stanach Zjednoczonych, a już 17 sierpnia zaczynała Premier League. W międzyczasie trzeba było jeszcze zorganizować prowizoryczny okres przygotowawczy. Efekty są takie, że ich największa gwiazda, czyli Cole Palmer, siedzi na trybunach w coraz większej puchowej kurtce. Przed niedawnym spotkaniem z Liverpoolem “The Blues” mieli aż ośmiu kontuzjowanych graczy. W międzyczasie wypadali kolejni, w tym dwaj obrońcami z urazami mięśniowymi. Enzo Maresca kończył mecz z Reece’em Jamesem na środku obrony.

Zajeżdżanie konia

Podobny problem zżera PSG, czyli ich rywali z finału w New Jersey. Kiedy grali niedawno z Barceloną, media trąbiły o braku Marquinhosa, “Kvary”, Desire Doue i Ousmane Dembele. Mówiło się też o drobnych urazach Joao Nevesa, Vitinhi i Fabiana Ruiza. Ostatecznie piłkarze Enrique wygrali, ale gdyby to był finał Ligi Mistrzów, to organizatorzy nie byliby pocieszeni, biorąc pod uwagę jak dużo na braku gwiazd traci produkt marketingowy. Federacje co chwilę produkują nowe formaty rozgrywek, zwiększają liczbę spotkań, ale czasem podcinają gałąź na której siedzą. Bo przecież nikt nie chciałby sytuacji, w której Ousmane Dembele i Lamine Yamal z powodu kontuzji oglądają mundial w domu.
Ostatnio Joe Cole, były gracz reprezentacji Anglii, porównał ten stan do zajeżdżania konia na wyścigach.
- Koń powinien być używany we właściwym czasie. Chcesz go zobaczyć w najlepszej formie, a kiedy jeździsz nim bez przerwy, jego poziom spada - mówił.
Mimo to, turnieje jak Klubowe Mistrzostwa Świata, którego rangę podkreślał m.in. Donald Trump, już na stałe wejdą do harmonogramu. Będziemy mieli też mundial z 48 drużynami rozgrywany w gigantycznym upale. Trwa sezon, w którym kolejna granica jest testowana i niestety coraz więcej pojawia się negatywnych dowodów. Real Madryt, który grał w Stanach, też nie jest wolny od urazów. Najnowsze doniesienia mówią choćby o cofnięciu powołania dla Deana Huijsena.

Błędne koło

Paradoksem jest to, że Chelsea od czasu przejęcia przez konsorcjum BlueCo chwali się niesamowitą analityką i współpracą z najlepszymi fachowcami w zakresie zdrowia. Klub monitoruje zawodników za pomocą dronów na treningach, GPS-owych kamizelek i indywidualnie dostosowanych obciążeń treningowych. Analizowane są dane dotyczące fizycznego wysiłku, snu, biomechaniki, markerów hormonalnych i stanu mięśni. Do tego dochodzą nawet indywidualne rozmowy z graczami na temat ich samopoczucia. I mimo tych ogromnych inwestycji, klub w tym sezonie wygląda jak jeden wielki szpital. Żadna ilość danych nie pokona podstawowej fizjologii ludzkiego ciała.
Ciekawym przykładem był ostatnio napastnik Joao Pedro, który w meczu z Brentford poprosił o odpoczynek, ale Chelsea latem pozbyła się Christophera Nkunku i Nicolasa Jacksona, a Liam Delap i Cole Palmer są kontuzjowani. Maresca nie miał więcej wielu opcji i musiał skorzystać z Pedro. To pokazuje błędne koło: kontuzje eliminują kolejnych graczy, a ci, którzy są blisko kontuzji, muszą grać przez to więcej i za chwilę sami wpadają w doły.
Do tego wzrasta presja, by gracz po kontuzji wrócił jak najszybciej na boisko. Nie ma czasu na stopniową rehabilitację, bo uciekają punkty, a w konsekwencji trofea i pieniądze. W takiej sytuacji kluby nie potrzebują dodatkowych problemów, a tym są powołania piłkarzy do kadry, która nie płaci gigantycznych kontraktów i w razie urazu nie ponosi żadnej odpowiedzialności. Konflikt interesów trwa zatem w najlepsze.

Przeczytaj również