Wielka gwiazda reprezentacji koszykarzy. Nie musi grać. "Mają jaja jak arbuzy"

Wielka gwiazda reprezentacji koszykarzy. Nie musi grać. "Mają jaja jak arbuzy"
Norbert Barczyk / pressfocus
Wojciech - Klimczyszyn
Wojciech Klimczyszyn09 Sep · 09:37
Kibice bez problemu potrafią wskazać liderów polskiej kadry, która zmierzy się z Turcją w ćwierćfinale Mistrzostw Europy. Mateusz Ponitka, Jordan Loyd, młody Andrzej Pluta… Ale źródła dobrych wyników trzeba szukać też na ławce trenerskiej. Zasługi Igora Milicicia dla naszej reprezentacji trudno przecenić.
Żaden problem stworzyć silny zespół koszykówki z pięciu topowych zawodników. Albo chociaż trzech. Sztuką, a nawet arcydziełem, bo tak to trzeba określić, jest dwukrotny awans do czołowej ósemki EuroBasketu, nie mając w składzie żadnego gracza, który na co dzień gra w najlepszej lidze świata. Jak pokazują wyniki reprezentacji Polski - nie trzeba mieć gwiazdy. Ale zgraną ekipę i kapitalnego fachowca - a i owszem. Jak dobrze, że Igor Milicić zakochał się w polskiej koszykówce i w Polsce w ogóle.
Dalsza część tekstu pod wideo

Związek z Pol(s)ką

Od początku jego życie miało dość nietypowy przebieg. Urodził się w Bosanskim Brodzie, ale koszykówki uczył się tuż za rzeką. W Slavonskim Brodzie. Różnice? Pierwsza miejscowość należy do dzisiejszej Bośni i Hercegowiny, druga - do Chorwacji. Wtedy obie były częścią Jugosławii, będącej na skraju konfliktu etnicznego.
Ciągłymi podróżami wybrał sobie nie tylko zajęcie w przyszłości, ale też narodowość. Przede wszystkim wygrał też dzięki temu życie. Na początku lat 90. wojna na Bałkanach wisiała na włosku, a młodemu chłopakowi coraz trudniej było przemierzać bośniackie i chorwackie miasteczka, nie będąc nękanym przez wojskowych. W wieku 14 lat przeprowadził się do Splitu, miasta, które nie stało się główną areną walk.
- Moi rodzice zostali w domu, a kiedy wybuchła wojna uciekli do Danii, gdzie otrzymali status uchodźców. Z naszego domu w Bośni nie zostało nic - wspominał w wywiadzie dla serwisu Polskikosz.pl.
Do Polski przywiodła go koszykówka i kobieta. Barbarę poznał w 2002 roku, kiedy grał w Prokomie Trefl Sopot i był już uznanym ligowcem. Po ślubie otrzymał obywatelstwo, nie mógł jednak grać w naszej reprezentacji, gdyż wcześniej miał na koncie kilka występów w barwach Chorwacji. Parę lat jeszcze wędrował po Starym Kontynencie w poszukiwaniu lepszych pieniędzy, ale za każdym razem powtarzał, że jego prawdziwym domem jest Polska.
Nie wyzbył się jednak całkowicie korzeni. Gdy przy okazji Mistrzostw Świata w Piłce Ręcznej Mężczyzn 2009 zapytano go, komu będzie kibicował w półfinałowym starciu, bez ogródek odpowiedział: - Ja jestem za Chorwacją, Basia za Polską. Na szczęście mecz był jednostronny (Chorwaci wygrali 29:23) i nie doszło do kłótni - śmiał się i podkreślał, że w pozostałych przypadkach zawsze trzymał kciuki za szczypiornistów Bogdana Wenty.

Trener z krwi i kości

Jeszcze przed samym zakończeniem kariery zawodniczej nie myślał o tym, by zostać trenerem, choć wielu go widziało właśnie w tej roli. Jego ten świat przerażał.
- Jestem zbyt dużym perfekcjonistą. Po każdym meczu dużo czasu spędzam na analizie własnej gry i błędów. Gdyby do tego miało dojść skrupulatne ocenianie dwunastu zawodników… Nie, nie miałbym na to czasu - wyjaśniał kibicom w czasie gry w swoim ostatnim klubie, AZS Koszalin.
Nic się od tamtego czasu nie zmieniło. Nadal jest drobiazgowy, a czas widocznie już nie stanowi problemu, bo ostatecznie nie zrzucił dresu.
AZS, Anwil Włocławek, Stal Ostrów Wielkopolski - bardzo szybko stał się w Polsce cenionym szkoleniowcem, kolekcjonującym najważniejsze trofea. Ma na koncie trzy mistrzostwa Polski, dwa Puchary Polski, z Ostrowem dotarł też do finału prestiżowego Pucharu Europy FIBA w 2022 roku. Było oczywiste, że prędzej czy później zgłosi się po niego któraś z europejskich drużyn. Wylądował w Neapolu. Tam w 2023 roku cieszył się z triumfu w Pucharze Włoch. Zwycięstwo z Napoli Basket w tych rozgrywkach nazwano jedną z największych koszykarskich sensacji XXI wieku we Włoszech. Co ciekawe, jego podopieczny z reprezentacji Michał Sokołowski otrzymał tytuł MVP turnieju finałowego.
No właśnie, reprezentacja. Nominacja nikogo nie zaskoczyła. Już wcześniej znajdował się w gronie faworytów, ale działacze PZKosz woleli zaufać Mike’owi Taylorowi, Amerykaninowi z bardzo bogatym CV. W końcu misję otrzymał w 2021 roku i… nie zaczął najlepiej. Chciał całkowicie odciąć się od przeszłości. Podjął się wyzwania karkołomnego, za wszelką cenę pragnął odmłodzić kadrę. Odstawił od składu m.in. doświadczonego AJ Slaughtera, który dźwigał kadrę przez blisko dekadę. W eliminacjach do ostatnich mistrzostw świata skończyło się to katastrofą. Polacy potrafili wygrać tylko dwa mecze i nie awansowali nawet do drugiej fazy kwalifikacji - zrobiły to ekipy Estonii, Izraela oraz Niemiec.

Jaja jak arbuzy

Milicić bardzo szybko wyciągnął wnioski. Przed Eurobasketem 2022 przeprosił się z AJ Slaughterem, a także powołał kilku innych graczy urodzonych w latach 80., dodając do generalnie młodej drużyny zawodników otrzaskanych na arenie międzynarodowej. Efekt? Biało-Czerwoni byli rewelacją ostatnich mistrzostw Europy, docierając do półfinałów. Na rozkładzie mieli m.in. Słowenię z Luką Donciciem. To właśnie po tym ćwierćfinałowym starciu zwykle spokojny, wręcz sakramentalny Milicić podbiegł do dziennikarzy telewizji publicznej i wykrzyczał do kamery słowa, które przeszły do historii polskiego sportu:
- Moi zawodnicy mają jaja jak arbuzy i serce jak księżyc! Szacun, czapki z głów dla naszych zawodników, jak wytrzymali, jak zagrali. Nie mam nic teraz w głowie, jest wielka pustka. Co oni zrobili, to jest niewiarygodne - nie dowierzał opiekun polskiej kadry.
Niezwykle rzadko jest aż tak wylewny. W jego filozofii trenerskiej wyraźnie dominuje jugosławiański styl. Albo bardziej “jugolski”, co w tym przypadku nie powinno być słowem pejoratywnym. Tak określa się twardą dyscyplinę, “trzymanie za mordę” i dobrze wypracowany system kar i nagród. Ale Milicić wychodzi również z tych ram i korzysta z dobrodziejstw europejskiego kosza. Kładzie olbrzymi nacisk na defensywę, co zresztą widać w statystykach tegorocznego turnieju. Biało-czerwoni w fazie grupowej stracili mniej punktów niż dużo mocniejsza ekipa Litwy czy Finlandii. A co z ofensywą?
- Dostosowuję atak do zawodników, jakich mam, a niekoniecznie do tego, czego chcę. Gdybym miał innych graczy, na sto procent gralibyśmy coś innego. Moje podejście to mieszanka trenerskich stylów, lubię być elastyczny - mówił w wywiadzie przeprowadzonym przez dziennikarza portalu Basketballsphere.
Jasno się też wyrażał w temacie naturalizowania amerykańskich zawodników do europejskich reprezentacji.
- W Polsce brakuje niektórych profili zawodników, jakich byśmy chcieli mieć. Jeśli chcemy popularyzować koszykówkę, potrzebne są wyniki. Aby mieć wyniki, wymagany jest odpowiedni poziom drużyny narodowej. I do tego właśnie potrzebujemy pomocy naturalizowanych graczy. Jordan Loyd pomoże nam wskoczyć na wyższy pułap - stwierdził Milicić.

Familia urodzona pod koszem

Z Barbarą ma trójkę dzieci i wszystkie nazwał chorwackimi imionami. “Taka tradycja”. Jednocześnie wszystkie zajmują się sportem.
- Chciałbym, aby każdy z moich synów uprawiał inną dyscyplinę sportu. Koszykówkę, piłkę nożną i tenis. I żeby grali na wysokim, zawodowym poziomie. Eurolidze, Lidze Mistrzów i Wimbledonie - zdradził dziennikarzom.
Nie do końca mu się to udało. Bo cała trójka poszła śladami taty i mocno wsiąkła w koszykówkę. Nic w tym dziwnego, jeździli wszędzie, gdzie trenował ojciec i grali w akademiach jego klubów. Najmłodszy Teo (17 lat) szkoli się w renomowanym systemie młodzieżowym w niemieckim Ulm, gdzie szlify zbierał m.in. Jeremi Sochan, jedyny obecnie zawodnik z polskim obywatelstwem w NBA. W kadrze U-20 zadebiutował niedawno Zoran (18 lat). Ale największą karierę wróży się temu najstarszemu.
23-letni Igor Milicić junior od dawna uznawany jest za wielki talent, wziął nawet udział w tegorocznym drafcie, jednak z powodu kontuzji kolana żadna ekipa nie zdecydowała się go wybrać. Krótko po zakończeniu naboru podpisał natomiast specjalną umowę z Philadelphią 76ers, na mocy której będzie mógł walczyć o miejsce w składzie drużyny podczas obozu treningowego i występy w nowym sezonie ligi NBA. Gdyby nie uraz, dziś przygotowywałby się do ćwierćfinałowego starcia z Turkami.
Ale spokojnie, będzie potrzebny na kolejne turnieje, mistrzostwa świata, Europy i, oby, igrzyska. Polska czeka na przywilej grania w olimpijskim turnieju od 45 lat. Zdecydowanie za długo. Po EuroBaskecie Miliciciowie wyznaczą sobie nowy cel. Teraz każda para rąk i nóg będzie potrzebna, by dostać bilet do Los Angeles. I nie ważne, czy urodziła się w Stanach Zjednoczonych czy Chorwacji.

Przeczytaj również