Bezwzględny zjazd kopciuszka z krainy marzeń. "Nigdy nie powinni wejść do Premier League"

Bezwzględny zjazd kopciuszka z krainy marzeń. "Nigdy nie powinni wejść do Premier League"
IMAGO / pressfocus
Kacper - Klasiński
Kacper Klasiński09 Oct · 16:53
Dwa lata temu podbili serca kibiców jako rewelacyjny kopciuszek Premier League. Teraz zwolnili trenera, siedząc w środku tabeli trzeciej ligi. Luton Town szybko spadło z piłkarskiego szczytu. I na razie ma duże problemy z tym, by się po tym podnieść.
Wywalczenie awansu do Premier League w 2023 roku przez Luton Town było wielką sensacją. Ogromnym zaskoczeniem jest jednak również to, co dzieje się z nimi po spadku z elity. Już w lutym, gdy zaledwie kilka miesięcy po relegacji plasowali się pod kreską w Championship, pochyliliśmy się nad ich problemami (TUTAJ). Teraz możemy dopisać następny smutny rozdział tej historii. Życie na trzecim poziomie rozgrywkowym wcale nie jest łatwe. Są w środku tabeli, a niedawno pracę stracił trener. Droga w górę może okazać się bardzo wyboista.
Dalsza część tekstu pod wideo

Wymarzony… pocałunek śmierci

Luton Town skradło serca fanów angielskiego futbolu. W zaledwie dziewięć lat klub ten wspiął się z piątej ligi do Premier League, a na koniec dzielnie tam walczył, mimo że robił to w zdecydowanie zbyt wysokiej kategorii wagowej. Beniaminek nie zdołał uratować się przed spadkiem, ale wydawało się, że na tym historycznym sezonie może zbudować coś pięknego. Na ten moment wygląda to jednak jak pocałunek śmierci.
“The Hatters” wchodzili na salony z kadrą zupełnie niegotową do rywalizacji na najwyższym poziomie. Zamiast sypnąć wielkimi pieniędzmi i zorganizować całkowitą przebudowę zespołu, postawili na rozsądne, bezpieczne podejście. Dokonali kilku budżetowych wzmocnień, dodając bardzo potrzebnego doświadczenia, ale stwierdzili, że nie ma co ryzykować i przesadzać z wydatkami, skoro o pozostanie w elicie będzie naprawdę trudno.
Awans wywalczyli z jednym z najmniejszych budżetów na pensje w Championship. Po wejściu do Premier League i przeprowadzeniu niedużych transferów znacznie odstawali od reszty. Wciąż przeznaczali na wynagrodzenia o 25% mniej niż przedostatnie pod tym względem w lidze Sheffield United i o 73% mniej niż wynosiła ligowa średnia (503 tysiące funtów tygodniowo do 1,86 miliona funtów tygodniowo - wg danych serwisu Capology). Dzielnie walczyli z dużo mocniejszymi drużynami, choć na wzmocnienia wydali 22,5 miliona funtów. Kwotę mniejszą niż 1/4 tego, co Burnley, które awansowało i spadało razem z nimi. Aż 14 z 19 klubów płaciło w trakcie sezonu więcej za… pojedyncze transfery. W Luton byli skazywani na pożarcie i liczyli się z tym, że zapewne wrócą na drugi poziom.
Tak rzeczywiście się stało, ale zrobili to z podniesionymi głowami. Skończyli sezon jako najwyżej notowany beniaminek. Na kameralnym, 12-tysięcznym Kenilworth Road, przebudowywanym naprędce, by spełnić wymogi Premier League, męczyły się Chelsea, Liverpool czy Arsenal. Kopciuszek walczył dzielnie i skradł serca kibiców, czekających, aż znów pojawi się na wielkim balu.

Trzonu już nie ma

Po spadku kadry specjalnie nie przebudowano, licząc, że w oparciu o ten sam trzon uda się przynajmniej zaliczyć spokojne lądowanie w Championship. Naturalnie, z klubem pożegnało się kilka istotnych ogniw. Odeszli gracze znani na poziomie Premier League, zakontraktowani po awansie, aby wnieść cenne doświadczenie: absolutny lider i centralny punkt ekipy, Ross Barkley, czy Andros Townsend. Ekipa, która kilkanaście miesięcy wcześniej wygrała baraże o miejsce w najwyższej lidze, wciąż miała jednak stanowić o sile Luton. W teorii nie było więc czego się bać.
Z drugiej strony - zabrakło wzmocnień. Pieniądze zarobione w Premier League postanowiono zainwestować w budowę nowego, 25-tysięcznego stadionu. I jak się okazało, plan na bezpieczną stabilizację nie wypalił. “The Hatters” od samego startu rozgrywek romansowali ze strefą spadkową, osiadając w niej na stałe tuż po ich półmetku. Wtedy też zwolniono trenera Roba Edwardsa. Autor awansu na najwyższy szczebel dostał misję odbudowy na jego zapleczu, lecz jej nie podołał.
- Edwards jest ofiarą własnego sukcesu. Luton nie powinni nigdy wejść do Premier League, a on ich do niej wprowadził. Wykręcili wynik zdecydowanie ponad stan. (...) W drużynach, które weszły na szczyt dzięki ciężkiej pracy, a potem musiały zrobić krok w dół, pojawiają się negatywne emocje. Tacy zawodnicy myślą: “powinienem grać w Premier League” - analizował sytuację klubu były piłkarz, Lee Hendrie, na antenie Sky Sports.
Stery zespołu przejął Matt Bloomfield, ale efekty pracy przyszły zbyt późno. Drużyna na samym finiszu zaliczyła jeszcze zryw, notując serię z sześcioma zwycięstwami i zaledwie dwiema przegranymi w 12 kolejkach, ale porażka w ostatniej serii gier przypieczętowała sensacyjny drugi spadek z rzędu.
- Zaprezentowaliśmy dziś formę, przez którą znaleźliśmy się w tarapatach. Nie jestem pewien, dlaczego do tego doszło. Chłopacy dali z siebie wszystko w ostatnich tygodniach i nie wiem, czy chodzi o zmęczenie, czy o przytłoczenie przez presję. Niestety, postawiliśmy się w zbyt trudnej sytuacji. Dziś mogło nam pójść lepiej, ale nie ma co się skupiać tylko na tym. To forma z wcześniejszej części sezonu wpakowała nas w ten bałagan - mówił po przypieczętowaniu spadku z Championship cytowany przez The Lutonian kapitan, Carlton Morris, który odszedł niedługo później.
Dziś, po 11 kolejkach w trzeciej lidze, Luton zajmuje 11. miejsce, plasując się w środku tabeli. Z utrzymanego rok temu trzonu drużyny pozostały niedobitki. Zamiast stabilizacji, latem pojawiła się konieczność złożenia niemal zupełnie nowego zespołu. Cel był jednak jasny - odbić się szybko i ruszyć w górę. Dlatego też ponownie doszło do zmiany menedżera. Bloomfield właśnie stracił posadę po tym, jak jego podopieczni wygrali zaledwie jeden z ostatnich pięciu meczów. W oficjalnym oświadczeniu napisano wprost, że o decyzji przesądziły słabe wyniki.

Rollercoaster wciąż trwa

Luton wciąż ma dużo czasu i odpowiednie zaplecze, aby powalczyć o powrót do Championship. Wszak upłynęła dopiero niecała 1/4 sezonu. Stary rdzeń drużyny pokazał, że potrafi poradzić sobie w trudnych okolicznościach, wygrywając finał baraży, podczas którego zasłabł kapitan, Tom Lockyer, czy zwyciężając w dwóch kolejnych spotkaniach po tym, jak musiał być reanimowany po zatrzymaniu akcji serca w trakcie spotkania z Bournemouth.
Teraz mowa o nowej kadrze - i ona musi pokazać swoją siłę. “The Hatters” mają jednak “turbulencje” we krwi. Ich historia w ostatnich 20 latach to rollercoaster. W 2007 roku, w obliczu poważnych problemów finansowych, w trzy lata zsunęli się z drugiej ligi poza profesjonalną drabinkę - aż na piąty szczebel. Wówczas klub znalazł się na skraju upadku. W 2014 roku zaczęli dziewięcioletni marsz z powrotem, aż na sam szczyt futbolowej piramidy. Teraz znów spadli o dwa poziomy.
Niewiele jest drużyn tak zaprawionych w tego typu przygodach. Ich kibice dobrze wiedzą, jak zmienny jest futbol. Że jeśli jesteś na szczycie, to trzeba cieszyć się chwilą. Że z dna można się odbić. I oni na pewno Luton Town nie zostawią. Kto wie, może w obecnych bólach znów rodzi się lepszy czas? Z nowym, pięknym stadionem, zupełnie zmienionym składem, nowym trenerem, ale… tymi samymi kibicami, przywdziewającymi pomarańczowe koszulki na dobre i na złe.

Przeczytaj również