Były gwiazdor Legii Warszawa wznowił karierę. I to gdzie! Za nim debiut. "Prawdziwy lider"

Vadis Odjidja-Ofoe, który do dziś uchodzi za jednego z najlepszych obcokrajowców, jacy kiedykolwiek grali w polskiej Ekstraklasie, po roku rozbratu z piłką wznowił karierę. Przywdział barwy piątoligowca z Belgii i pomógł drużynie awansować do kolejnej rundy krajowego pucharu.
To gość, którego nikomu nie trzeba chyba szerzej przedstawiać. Choć w Polsce spędził tylko niecały rok, dał się zapamiętać jako zawodnik obdarzony w naszej skali wręcz wybitnymi umiejętnościami. Latem 2016 roku Vadis Odjidja-Ofoe, bo o nim mowa, zamienił angielskie Norwich na Legię Warszawa.
Szybka odbudowa i kapitalny sezon
Na Łazienkowską trafiał, by się odbudować. W swoim portfolio miał już wówczas nie tylko występy w barwach wspomnianych “Kanarków”, które reprezentował w Premier League, ale też mecze rozegrane dla Anderlechtu, HSV czy Club Brugge.
Gdy przychodził do Legii, był wyceniany na 4,5 mln euro. Potrzebował jednak trochę czasu, by dojść do odpowiedniej formy. Zwłaszcza fizycznej. Od razu było widać, że choć piłkarsko potrafi wiele, to ma kilka zbędnych kilogramów do zrzucenia.
Powrót na odpowiednie tory na szczęście nie zajął mu wiele czasu. Po kilku tygodniach był już zdecydowanie lepszą wersją siebie. I zaczął po prostu wymiatać. Stał się częścią ostatniej polskiej ekipy, która wywalczyła awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Znakomicie współpracował z Nemanją Nikoliciem, Aleksandarem Prijoviciem czy Guilherme.
Błyszczał i w Ekstraklasie, i w Europie. Na ligowym gruncie przez cały sezon uzbierał cztery gole i aż 12 asyst. W pamięci kibiców bardziej utkwiły jednak bez wątpienia jego występy w meczach z Realem Madryt czy Borussią Dortmund. “Królewskim” zapakował przepięknego gola, na Signal Iduna Park posłał natomiast decydujące podanie do autora bramki, wspomnianego już Prijovicia.
Po roku odchodził w glorii i chwale. Z Legią nie tylko pograł w Lidze Mistrzów, ale też awansował do fazy pucharowej Ligi Europy. Poza tym dorzucił ogromną cegłę do zdobycia przez “Wojskowych” mistrzostwa Polski, a sam został wybrany najlepszym piłkarzem sezonu w Ekstraklasie.
Czy środkowy pomocnik rodem z Belgii był najlepszym zagranicznym piłkarzem w historii polskiego futbolu klubowego? Na pewno jednym z najlepszych. Gdyby został dłużej, i utrzymał tak wysoka formę, dużo łatwiej byłoby odpowiedzieć na takie pytanie twierdząco.
Grecki epizod i lata w Gent
Co natomiast z Vadisem działo się przez kolejne lata? Legię zamienił na Olympiakos Pireus. “Wojskowi” zarobili na tej sprzedaży 2,5 mln euro, a Belg ruszył na podbój Grecji. W rzeczywistości furory tam jednak nie zrobił. Przez rok, bo na tyle ostatecznie osiadł w Helladzie, wykręcił bilans trzech goli i czterech asyst w 28 meczach. Mógł grać więcej, ale z rytmu wybijały go różnego rodzaju absencje. Czy to spowodowane kontuzjami, czy - jak w końcówce sezonu - furią właściciela klubu, który wysłał kilku piłkarzy do zespołu rezerw.
Sam Vadis i tak chciał jednak szybko opuścić Olympiakos, bo w międzyczasie spotkała go bardzo niepokojąca sytuacja. Do jego domu wkradli się włamywacze. Po tych wydarzeniach były gwiazdor Legii wiedział już, że nie chce wiązać swojej przyszłości właśnie z tym klubem. Czy zostawił po sobie spaloną ziemię? Na pewno nie. Na początku tamtego sezonu spisywał się naprawdę solidnie i pomógł drużynie awansować do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Błysnął w kluczowym dwumeczu eliminacyjnym z Rijeką, gdy strzelił gola i zanotował asystę.
Po epizodach w Polsce i Grecji trzykrotny reprezentant Belgii osiadł w ojczyźnie. Przez kolejne pięć lat reprezentował Gent, przekraczając w tym czasie nieznacznie okrągłą liczbę 200 występów. Nie udało mu się w tym czasie sięgnąć po mistrzostwo, ale do CV mógł dopisać triumf w krajowym pucharze. Jak wyglądał indywidualnie? Początkowo bardzo dobrze, potem już nieco gorzej. Za najbardziej udane mógł uznać sezony 2019/20 i 2020/21, gdy uzbierał łącznie siedem goli i aż 23 asysty. Warto też odnotować, że regularnie wybiegał na murawę z opaską kapitańską na ramieniu.
Ostatni klub? Jednak nie
Zanim Vadis zawiesił buty na kołku (przynajmniej na jakiś czas), zahaczył jeszcze o Hajduk Split. W jednym z najbardziej znanych klubów Chorwacji spędził rok, jednak przez większość tego czasu był jedynie zmiennikiem. Zaczął mocno, bo od asysty w prestiżowym spotkaniu z Dinamem Zagrzeb, w trzeciej kolejce znów miał swój udział w akcji bramkowej, by potem mocno obniżyć już loty.
Przez cały sezon spędził na murawie tylko 1053 minuty. Gola nie strzelił, asystował - jak zdążyliśmy już wspomnieć - dwukrotnie. Latem 2024 roku, po roku spędzonym w Splicie, poinformował, że kończy piłkarską karierę.
- Oczywiście, że mógłbym jeszcze pograć. Przed zakończeniem kariery byłem w Hajduku, ale moja rodzina została w Belgii. Byłem tam całkowicie sam, a sytuacja była dosyć trudna. Mam trójkę dzieci, a najstarsze z nich odczuwają moją nieobecność. Moja córka dzwoniła z płaczem i pytała, dlaczego mnie nie ma - tłumaczył powody takiej decyzji w rozmowie z Tomaszem Ćwiąkałą.
Vadis wcielił się wówczas w rolę biznesmena, budując korty padlowe. Rozpoczął też kurs UEFA i FIFA jako certyfikowany menedżer piłkarski. Za kopaniem piłki też w końcu jednak zatęsknił. Już w marcu tego roku gruchnęła informacja, że w sezonie 2025/26 Odjidja-Ofoe będzie przywdziewał barwy Eendracht Aalst Lede. A kilka dni temu 36-latek zaliczył oficjalny debiut w barwach belgijskiego piątoligowca.
Sezon ligowy co prawda jeszcze nie ruszył, ale nowy zespół Vadisa zwycięsko zakończył starcie w krajowym pucharze. Doświadczony pomocnik wszedł na boisko w 68. minucie. Jak wypadł? Chyba nieźle.
- Vadis to prawdziwy lider flamandzkiej drużyny - można było przeczytać po ostatnim gwizdku na profilu Signal Foot w platformie X.