"Czarny koń" rozpycha się między gigantami w znanej lidze. To wyjątkowy przypadek
Każda liga co jakiś czas ma swojego “czarnego konia”, który na koniec sezonu zaskakuje pozycją w tabeli. Nie inaczej jest w Brazylii, gdzie na czwartym miejscu znajdziemy obecnie klub, którego trzy lata temu nie było w elicie - EC Bahia. Stoi za nim potężna grupa, a drużynę prowadzi legenda.
16., ósma oraz czwarta - oto kolejne pozycje Bahii w sezonach 2023, 2024 i 2025 brazylijskiej Serie A. Mimo że ten ostatni wciąż trwa, to już można dostrzec tu pewien progres i powtarzalność, która wśród klubów w tym kraju wcale nie jest taka oczywista. Niewykluczone, że na piłkarskiej mapie Brazylii w najbliższych latach możemy doczekać się kolejnego, naprawdę mocnego gracza. A może i nawet super gracza.
Nowe połączenie w wielkiej siatce
2023 rok był dla Bahii wyjątkowy. Klub nie tylko wrócił do brazylijskiej ekstraklasy po sezonie przerwy, ale i znalazł się pod nową ręką właścicielską. Stał się bowiem częścią City Football Group - międzyklubowej współpracy kontrolowanej przez prywatny holding, której częścią są drużyny piłkarskie powiązane z Manchesterem City.
- Bahia wyróżnia się swoją wielkością oraz fanbazą. Będzie drugim co do wielkości klubem w City Football Group. Grupa widzi Bahię i brazylijski futbol jako największą szansę na światowy rozwój - mówił prezes zarządu City Football Group, Ferran Soriano, na konferencji prasowej w Salvador.
Co by nie mówić, brazylijski klub jest na bardzo dobrej drodze, aby przejąć miano numeru dwa w CFG. Od kogo? Pod względem sportowym zdecydowana większość kibiców wskazałaby obecnie Gironę, która w sezonie 2024/25 debiutowała w Lidze Mistrzów UEFA. Patrząc jednak na rosnący status Klubowych Mistrzostw Świata, ta granica wcale nie wydaje się dla Bahii nie do przekroczenia. W dwa i pół roku od promocji do brazylijskiej Serie A wskoczyła na czwarte miejsce w ligowej tabeli. Nad nią są tylko krajowe tuzy - Flamengo, Cruzeiro i Palmeiras. Każdy z tej trójki ma na swoim koncie co najmniej cztery mistrzostwa Brazylii oraz dwa trofea Copa Libertadores. Dla porównania, Bahia południowoamerykańskiego odpowiednika Ligi Mistrzów nie wygrała ani razu, a mistrzem kraju została w… 1956 i 1988 roku. Stare dzieje.
Sezon 2025 w ogóle jest wyjątkowy dla brazylijskiej piłki klubowej. Rzadko się zdarza, aby w tamtejszej ekstraklasie występowały wszystkie największe kluby, a obecnie nie brakuje w niej żadnej z drużyn, która tytuł mistrza kraju zdobywała co najmniej trzy razy. Palmeiras, Santos, Corinthians, Flamengo, Sao Paulo FC, Cruzeiro, Vasco da Gama, Fluminense, Internacional i Botafogo - mecze wszystkich dziesięciu najbardziej utytułowanych brazylijskich ekip można obecnie oglądać na najwyższym szczeblu. A to nie zawsze można było brać za pewnik.
Wystarczy cofnąć się o rok, kiedy to ośmiokrotny mistrz Brazylii, Santos, musiał walczyć o powrót do elity po kompromitującym spadku sezon wcześniej. Tak, dokładnie - ten sam Santos, który w styczniu podpisał kontrakt z Neymarem, czyniąc go kapitanem drużyny. Takich ekstremalnych historii było jednak znacznie więcej. Obecny mistrz kraju, Botafogo, cztery lata temu spadł na zaplecze elity, zajmując w lidze ostatnie, 20. miejsce. Walczące w trwającym sezonie o tytuł Cruzeiro spędziło cały 2021 rok w środku tabeli drugiej ligi, a w tym samym czasie z pierwszej ligi spadło Gremio, które cztery lata wcześniej triumfowało w Copa Libertadores.
Wniosek jest prosty - u wielu gigantów brazylijskiego futbolu panuje organizacyjny chaos, w niektórych przypadkach objawiający się brutalną relegacją i skakaniem między poziomami rozgrywkowymi przez maksymalnie kilka lat. Bahia już wkrótce może być wyjątkiem od tej reguły. Z każdym kolejnym sezonem klub z siedzibą w mieście Salvador notuje coraz lepsze wyniki, a to w tak konkurencyjnej lidze jak brazylijska rzadkość. Poprzeczka rokrocznie idzie w górę. Na dziś już wisi bardzo wysoko - celem na ten rok jest TOP4 i druga z rzędu próba podbicia Copa Libertadores.
Trener, którego ciężko nie Cenić
Trenerem Bahii jest Rogerio Ceni - legenda Sao Paulo FC, 16-krotny reprezentant “Canarinhos”, emerytowany superstrzelec w rękawicach i człowiek, który został twarzą niepowtarzalnej w futbolu epoki bramkostrzelnych golkiperów. W trakcie kariery piłkarskiej pobił on kilka naprawdę imponujących rekordów. Po pierwsze, został zawodnikiem, który najwięcej razy w historii zagrał dla tego samego zespołu - przez 25 lat gry dla Sao Paulo zgromadził dla niego aż 1237 występów. Po drugie, zgarnął tytuł piłkarza, który rozegrał najwięcej meczów z opaską kapitańską jednej drużyny. No i po trzecie, najważniejsze - jako golkiper osiągnął imponującą liczbę 131 bramek (lub, według innych źródeł, 132), zostając bramkarzem z największą ilością strzelonych goli w karierze w dziejach. Majestatyczny Jose Luis Chilavert, ekwilibrystyczny Rene Higuita, legendarny Jorge Campos… żaden z nich nie zyskał takiej marki jak Brazylijczyk.
Kilkanaście dni temu Bahia wypuściła koszulkę z motywem Supermana, w której klub zagrał na cześć premiery tegorocznego filmu. Trudno się pozbyć wrażenia o podwójnym znaczeniu tego trykotu. Bo co by nie mówić - Ceni był prawdziwym superbohaterem w polu, ale w bramce również “latał” niczym Ostatni Syn Kryptona. Bronił jak natchniony nawet po 40-stce, kiedy to zanotował jeden z najbardziej efektownych występów w karierze.
Legendarny Brazylijczyk pierwsze szlify trenerskie zaczynał zbierać w 2017 roku, w ukochanym Sao Paulo FC, rok później zaś wkroczył do krajowej elity z Fortalezą, wygrywając z nią drugą ligę. Do tego dołożył zwycięstwo w Copa do Nordeste, zaś w 2020 roku poprowadził Flamengo do tytułu mistrza kraju. Do Bahii nie przychodził więc jako kompletny trenerski żółtodziób. Nie przychodził też w najłatwiejszym momencie sezonu - obejmowany przez niego zespół miał zaledwie punkt przewagi nad strefą spadkową. Z tym wyzwaniem poradził sobie w świetny sposób, a już dwa lata później wprowadził drużynę do Copa Libertadores. Choć tam niestety nie udało mu się przebrnąć przez rundę grupową, to tempo, w jakim pod jego okiem rozwijał się zespół, wciąż można uznać za ogromny sukces.
Z przymrużeniem oka można rzec, że Ceni jest takim trenerem, jakim był bramkarzem. Jak sam powiedział kilka lat temu w wywiadzie dla Globo Esporte, inspiracje czerpie od Carlo Ancelottiego i Jose Mourinho, chociaż prowadzone przez niego drużyny z reguły promują bardziej ofensywną grę. Istotą jego pracy jest elastyczny, odpowiednio dostosowany do drużyny i przeciwnika styl, którego nieodłącznymi elementami są pressing oraz błyskawiczne przejścia między fazami. Dzięki temu jego drużyny wypracowują sobie przewagę na boisku, która siłą rzeczy przekłada się na ilość sytuacji strzeleckich. Niestety, nie wszystkie z nich kończą się bramkami - mimo że Bahia to póki co najlepsza drużyna w lidze pod względem stworzonych wielkich szans (według portalu SofaScore ma ich 44 - o pięć więcej niż prowadzące w tabeli Flamengo), to jest też niechlubnym liderem w klasyfikacji zmarnowanych wielkich szans (31). Strach więc pomyśleć, jak niebezpieczny byłby to zespół przy nieco lepszej skuteczności.
Nazwiska z odzysku
Nie ma innego środowiska, gdzie piłkarze, których gwiazdorska wielkość przygasła przez wiek, byliby bardziej wielbieni niż w Ameryce Południowej. To nie ten sam przypadek, co Stany Zjednoczone i Arabia Saudyjska, gdzie kulturę futbolu budowano od zera, w dużej mierze za pomocą głośnych nazwisk. Dla wielu piłkarzy podróż na południowoamerykańskie boiska jest niczym powrót do domu. Nacisk tu trzeba położyć właśnie na Brazylię, gdzie większość pierwszoligowych klubów aspirujących o czołowe lokaty może się pochwalić co najmniej jednym “wybitnym weteranem” w składzie.
Zerknijmy na kadry wszystkich ekip, które w minionym sezonie zapewniły sobie co najmniej kwalifikacje do Copa Libertadores. Botafogo? Pomocnik z przeszłością w Napoli i Evertonie, Allan. Flamengo? Były lewy obrońca Juventusu, Alex Sandro. W Palmeiras mieliśmy znanego z West Hamu United czy Lazio Felipe Andersona, w Internacionalu Porto Alegre - Ennera Valencię. W Corinthians gra Memphis Depay, a w Sao Paulo FC - Luiz Gustavo, Lucas Moura czy Oscar.
Gdzie było pusto? O ironio, w obu klubach, które prowadził Rogerio Ceni - w Fortalezie i Bahii. Dlaczego warto o tym wspomnieć? Bo kultura wielkich nazwisk z europejską przeszłością jest nierozłączna dla najbardziej renomowanych brazylijskich klubów. Aspirującej do miana “wielkiej marki” Bahii cały czas ciężko przypiąć tę łatkę, jednak od niedawna pojawiają się tam naprawdę ciekawe postacie.
Kapitanem drużyny jest Everton Ribeiro, 36-letni “mamut” środka pola oraz jeden z największych ulubieńców byłego selekcjonera reprezentacji Brazylii, Tite. Do tego stopnia, że pojawił się w kadrze “Canarinhos” na mundial w 2022 roku, kosztem między innymi Philippe Coutinho. To o tyle ciekawe, że przez całą karierę nawet nie wścibił nosa do Europy - pierwsze sukcesy odnosił w barwach Cruzeiro, w którym zdobył dwa mistrzostwa Brazylii, a jedyny epizod poza granicami kraju zanotował w latach 2015-2017. Wówczas spędził dwa lata w lidze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Po odejściu przywdział barwy Flamengo, gdzie przez następne siedem lat zbudował sobie niemały pomnik. Jako lider zespołu zgarnął dwa tytuły mistrza Brazylii, trzy mistrzostwa stanu Rio de Janeiro, dwa triumfy w Copa Libertadores, jedno trofeum Copa Sudamericana, jeden Puchar Brazylii i dwa Superpuchary Brazylii. Przyznacie, że imponujący dorobek.
Siła zespołu
W Europie grał za to Willian Jose, którego postać wpisuje się w narrację “wybitnego weterana”. 33-letni napastnik urodzony w Porto Calvo ma za sobą kilka lat na poziomie LaLigi i Premier League, spędzone w takich klubach, jak Real Sociedad, Real Betis czy Wolverhampton. Najlepiej szło mu w tym pierwszym zespole, w którego barwach przez cztery lata potrafił strzelać od 11 do 15 goli na sezon ligowy. Na późniejszym etapie kariery mocno się rozregulował i nie jest już tak bramkostrzelnym snajperem, co kiedyś - od momentu transferu do Bahii zdobył jak do tej pory dziewięć goli w 34 meczach.
Za plecami Brazylijczyka gra Jean Lucas - były pomocnik Olympique’u Lyon i Monaco, w którego przypadku francuscy giganci wyglądają dumnie jedynie w CV. W żadnym z wielkich klubów Ligue 1 nie zagrzał miejsca na dłużej niż dwa lata, a także ani razu nie pełnił w nich kluczowej roli. Na rodzimych podwórkach radzi sobie jednak świetnie - w ostatnim meczu ligowym przeciwko Juventude zdobył dwie bramki, choć nie był jedyną postacią, która tego dnia błysnęła. Asystę przy trafieniu ustalającym wynik meczu na 3:0 zanotował utalentowany wychowanek Fluminense, który w wieku 17 lat przenosił się za dziesięć milionów euro do Manchesteru City, Kayky. Dłuższy tekst opisujący karierę młodego skrzydłowego, który póki co nie wykorzystał pełni swojego potencjału, przeczytacie TUTAJ.
W obecnym zespole można wyróżnić jeszcze bocznych obrońców. Prawa strona należy do 62-krotnego reprezentanta Kolumbii, Santiago Ariasa (eks Bayer Leverkusen, Atletico Madryt), zaś na lewej stronie bryluje wielka rewelacja brazylijskiej ekstraklasy, Luciano Juba. 25-latka spokojnie można uznać za jednego z najlepszych, jeśli nie najlepszego bocznego defensora ligi w trwającym sezonie. Ma bardzo dobre przyspieszenie, kapitalne dośrodkowanie, a jako obrońca jest najlepiej punktującym w klasyfikacji kanadyjskiej graczem swojego zespołu (trzy gole i trzy asysty). Jego specjalnością są stałe fragmenty gry, w których wykazuje się precyzją długich podań. Kibice coraz poważniej liczą na to, że Carlo Ancelotti zabierze go na najbliższe zgrupowanie “Canarinhos”.
Bahia już na tym etapie stanowi ewenement na skalę brazylijskiego futbolu. W kraju, którego liga zdominowana jest przez potężne marki z dużymi funduszami, prestiżem i akademiami, wreszcie rośnie długofalowy projekt, w konkretny sposób spełniający swoją wizję. Patrząc na duże firmy, które w ostatnich latach potrafiły chaotycznie lawirować między pierwszym a drugim poziomem rozgrywkowym, pojawienie się tak konsekwentnie rozwijającego się klubu może być nie tylko wyczekiwanym powiewem świeżości, ale i katalizatorem dla realiów tamtejszej piłki klubowej.