Dlaczego Wisła Kraków spadła z Ekstraklasy? Oto przyczyny i główni winowajcy. "Mocno maczał w tym palce"

Dlaczego Wisła spadła z Ekstraklasy? Oto przyczyny i główni winowajcy. "Mocno maczał w tym palce"
Krzysztof Porębski / PressFocus
Wisła Kraków spadła z Ekstraklasy. Choć na taki scenariusz zapowiadało się już od kilku dobrych tygodni, nadal trudno w to uwierzyć. “Biała Gwiazda” występowała w najwyższej klasie rozgrywkowej nieprzerwanie od sezonu 1995/1996. Później ośmiokrotnie sięgała po tytuł najlepszej drużyny w kraju i z powodzeniem reprezentowała Polskę na europejskiej scenie. Dziś to jednak tylko wspomnienia. Dlaczego jeden z najbardziej utytułowanych klubów zaliczył tak bolesny upadek?
Choć to sezon 2021/22 okazał się dla Wisły Kraków przeklęty, rozkład przy Reymonta rozpoczął się znacznie wcześniej. Bogusław Cupiał 11 lat temu postawił wszystko na jedną kartę. Marzył o Lidze Mistrzów. “Biała Gwiazda” o przepustkę do raju walczyła wielokrotnie. Bez skutku. W końcu, po zdobyciu mistrzostwa w 2011 roku, zdecydowanie przeszarżowano. Do klubu przychodzili kolejni piłkarze z niezłym CV, mający też jednak duże oczekiwania finansowe. Wszystko miało zwrócić się, gdy Wisła faktycznie sforsuje bramy Ligi Mistrzów i zarobi na tym krocie.
Dalsza część tekstu pod wideo

Początek marazmu

Wszyscy wiemy, co było dalej. “Biała Gwiazda” jeszcze na kilka minut przed końcem decydującego meczu z APOEL-em Nikozja miała awans w garści. Wtedy jednak zabójczy cios zadał Ailton. Cypryjczycy świętowali awans. W Krakowie rozpoczął się wieloletni marazm.
Wisła z krajowego hegemona zamieniła się wówczas w klub, który przez ponad dekadę wegetował. Zmieniał właścicieli, trenerów, kadrę. Walczył z długami, otarł się o bankructwo, kilka razy z trudem utrzymywał się w Ekstraklasie. Choćby raz nie zagrał w europejskich pucharach, podczas gdy taka sztuka udawała się kilkunastu innym klubom z naszego kraju.
Losu Wisły nie można jednak oczywiście zrzucać tylko na karb przeszłości i to całkiem już odległej. Wydarzenia sprzed kilku czy kilkunastu były tylko zalążkiem. Wszystko, co najgorsze, wydarzyło się w tym sezonie. Dlaczego “Biała Gwiazda”, mimo ogromnego potencjału na różnych polach, obecne rozgrywki zakończy w strefie spadkowej? Poszukaliśmy odpowiedzi.

Odpowiedzialność właścicieli

Jakub Błaszczykowski, Jarosław Królewski i Tomasz Jażdżyński w 2019 roku byli dla kibiców Wisły Kraków bohaterami. To oni przejęli klub będący nad przepaścią. Klub, któremu w oczy zaglądało widmo bankructwa. I chwała im za to. Podobnie jak za stopniowe poprawianie sytuacji finansowej, która jest dziś znacznie lepsza niż kilka lat temu. Nie zmienia to natomiast faktu, że największą odpowiedzialność za degradację do I ligi ponosi właśnie ten sam tercet, który wcześniej Wisłę ratował.
To bowiem oni najpierw zadecydowali o zatrudnieniu Tomasza Pasiecznego w roli dyrektora sportowego, a później wycofali się z tej decyzji w trakcie sezonu, pozostawiając kolejny raz pusty fotel na tym stanowisku. Oni mianowali trenerem Adriana Gulę, który radził sobie bardzo słabo, a potem zastąpili go Jerzym Brzęczkiem, któremu udało się wygrać jeden z trzynastu meczów. W końcu także oni, choć sami nie mają większego doświadczenia w zarządzaniu klubem piłkarskim, na prezesa wybrali kogoś, kto również tego doświadczenia nie ma. Mowa oczywiście o Dawidzie Błaszczykowskim, prywatnie bracie Jakuba Błaszczykowskiego, współwłaściciela i zawodnika Wisły.
Wisłą zarządzali (i zarządzają) więc ludzie, którzy uczyli się trochę na żywym organizmie. I mimo na pewno szczerych chęci zawiedli. Dziś, co zrozumiałe, przepraszają, ale przez wiele miesięcy chyba nie zdawali sobie sprawy z powagi sytuacji. Jarosław Królewski wolał toczyć wojenki na Twitterze, a Jakub Błaszczykowski obrzucać pretensjami arbitrów. Gdy winnych szukano wszędzie dookoła, Wisła coraz mocniej zbliżała się nad przepaść. I w końcu w nią spadła.

Dyrektor sportowy / transfery

Od początku sezonu do pierwszych dni marca rolę dyrektora sportowego Wisły pełnił Tomasz Pasieczny. Gdy klub w końcu zdecydował się na jego zwolnienie, pisaliśmy tak:
- Pasieczny nie dostał od klubu zbyt wielkiego kredytu zaufania. Na stanowisku nie wytrwał nawet rok. Na dobrą sprawę odpowiadał w pełni za JEDNO okienko transferowe. To zimowe. Pracę zaczynał bowiem w trakcie letniego, gdy niektóre ruchy personalne były już zaplanowane przez klub. Pasieczny, który posiada dyplom FIFA Master, a w przeszłości był dyrektorem sportowym Cracovii oraz pełnił rolę skauta w Arsenalu, na Reymonta miał realizować długofalową politykę klubu. Ale, jak to w Polsce, nie dotrwał do pierwszego zakrętu. Sprowadzeni przez niego zimą piłkarze zdążyli rozegrać maksymalnie pięć spotkań.
Czy Pasieczny jest winny? W pewnym stopniu na pewno tak. Nie można całkowicie zrzucać z jego barków odpowiedzialności. Skoro wspomnieliśmy już, że w pełni odpowiadał za zimowe okno transferowe, to z niego możemy go na pewno rozliczyć. A właśnie to okno okazało się dla Wisły fatalne.
Przede wszystkim, z klubu odeszli Yaw Yeboah i Aschraf El Mahdioui, czyli lider formacji ofensywnej oraz lider środka pola. Owszem, Wisła zarobiła na nich solidne pieniądze, ale zasadne pozostaje pytanie - czy fakt, że klub, który mniej więcej na półmetku sezonu jest bardzo blisko strefy spadkowej, pozbywa się dwóch absolutnie kluczowych piłkarzy, to rozsądny ruch?
Zastępcą El Mahdiouiego, mózgu środkowej formacji Wisły, miał być Enis Fazlagić. “Biała Gwiazda” zapłaciła za niego 500 tysięcy euro. Jak na standardy Ekstraklasy - naprawdę sporo. Macedończyk okazał się jednak całkowitym niewypałem. Rozegrał 13 spotkań, ale irytował niedokładnością i mnożącymi się błędami. Rozczarowywał tak bardzo, że na mecz ostatniej szansy w Radomiu już nawet nie wyszedł. Trudno na dobrą sprawę przypomnieć sobie choć jeden naprawdę udany mecz w jego wykonaniu.
Kto jeszcze trafił do Wisły podczas zimowego okienka, a więc wciąż za kadencji Pasiecznego?
  • Zdenek Ondrasek
  • Momo Cisse
  • Luis Fernandez
  • Joseph Colley
  • Sebastian Ring
  • Marko Poletanović
  • Elvis Manu
Poletanović i Manu trafili do klubu dosłownie kilka dni przed zwolnieniem Pasiecznego, zatem to też dość ciekawa kwestia. Najwięcej dobrych słów skierować można chyba w stronę Luisa Fernandeza, ale z kolei on na finiszu rozgrywek skomplikował sytuację Wisły, bo już po meczu z Wisłą Płock uderzył rywala i został zawieszony do końca sezonu.
Ondrasek? Dużo walki, mało konkretów, czyli przede wszystkim goli. Cisse? Niewiele pożytku. Colley? Niezłe mecze przeplatane błędami. Ring? Prawie go nie było. Manu? Zapamiętamy go głównie z absurdalnego zagrania ręką, przez które “Biała Gwiazda” przegrała z Wisłą Płock. Wielkie pretensje trudno mieć do Poletanovicia, choć nie możemy przesadzać też w drugą stronę. Nie był to transfer dla ekipy z Krakowa zbawienny.
Podsumowując - Pasieczny też dość mocno maczał palce w spadku Wisły. Dokonane przez niego ruchy w większości okazały się chybione. Zasadne pozostaje jeszcze pytanie, jak wielką autonomię miał on w swojej pracy, mając nad sobą ludzi, którzy ewidentnie lubią mieć wszystko pod kontrolą. Również w kwestiach stricte sportowych.

Słaby Gula, jeszcze gorszy Brzęczek

Wisłę w tym sezonie prowadziło dwóch trenerów. I obaj spisali się po prostu fatalnie. Chociaż Adrian Gula przychodził do Ekstraklasy jako szkoleniowiec z naprawdę niezłym CV, nie sprawił, że Wisła zaczęła grać na miarę oczekiwań. Wręcz przeciwnie, choć zaczęło się miło (zwycięstwo 3:0 z Zagłębiem w 1. kolejce), później z tygodnia na tydzień było coraz gorzej. Nie było stylu i, co najważniejsze, nie było wyników.
Ostatecznie “Biała Gwiazda” ogłosiła zwolnienie Guli po dwóch kolejkach wiosennego grania. Czy był to dobry moment? Z jednej strony tak, bo między Słowakiem i drużyną ewidentnie coś się wypaliło. Nie było widać światełka w tunelu. Z drugiej, skoro i tak od dłuższego czasu wiele wskazywało na taki scenariusz, to nie lepiej było rozstać się w przerwie zimowej, by nowy trener mógł przejść z drużyną przez okres przygotowawczy? To kolejny kamyczek do ogródka osób decyzyjnych.
Wisła pod wodzą Guli rozegrała 24 mecze. Bilans? 9 zwycięstw, 3 remisy, 12 porażek. Średnia punktowa - 1.25. Zastąpił go Jerzy Brzęczek i choć wiele osób od początku dyskredytowało taką decyzję, pamiętając, że to już kolejna osoba spokrewniona z właścicielem klubu, Jakubem Błaszczykowskim, można było znaleźć argumenty za takim wyborem. W przeszłości Brzęczek naprawdę nieźle radził sobie w Ekstraklasie. A i jako selekcjoner reprezentacji realizował postawione przed nim cele, choć oczywiście w przeciętnym stylu.
Przy Reymonta nie zobaczyliśmy natomiast efektu nowej miotły. Może i Wisła w wielu meczach z Brzęczykiem na ławce wyglądała lepiej, ale punktowała bardzo słabo. Wygrała tylko raz, z Górnikiem Zabrze (4:1). Siedem razy zremisowała, pięciokrotnie przegrała. W tym po rzutach karnych z trzecioligową Olimpią Grudziądz na arenie Pucharu Polski.
Brzęczek nie przychodził może do miejsca, w którym mógł liczyć na spokojną pracę. Presja była ogromna już na starcie. Ale nie było to też wskoczenie do pożaru. 12 ligowych spotkań to jeszcze nie sam finisz. Były selekcjoner miał mimo wszystko czas, by utrzymać “Białą Gwiazdę” na powierzchni. Nie zrobił tego, punktował jeszcze gorzej niż Gula (średnia 0,83 punktu na mecz w Ekstraklasie) i z pewnością jest jednym z winowajców degradacji do I ligi.

Zabrakło mocnych charakterów

Wisła od dłuższego czasu grała pod dużą presją. A wtedy nerwy często potrafią pętać nogi. Wychodzi na jaw, kto ma mocny charakter, potrafi wstrząsnąć drużyną i wziąć odpowiedzialność na swoje barki. Przez lata “Biała Gwiazda” miała w szatni i na boisku naprawdę duże osobowości. Paweł Brożek, Radosław Sobolewski, Marcin Wasilewski, Arkadiusz Głowacki. To tylko pierwsze przykłady z brzegu. Dziś? Spójrzmy na wyjściowy skład z meczu przeciwko Radomiakowi.
Kieszek - Gruszkowski, Colley, Frydrych, Hanousek - Citaiszwili, Plewka, Poletanović, Manu, Savić - Kliment
Trzech Polaków, w tym młodzi Gruszkowski i Plewka. Poza tym - obcokrajowcy raczej nieszczególnie związani z naszym krajem i Wisłą. W większości przypadków zawodnicy, którzy przyszli przed tym sezonem lub w jego trakcie. Podczas spotkania z Radomiakiem widać było, jak z tej drużyny pod ciężarem boiskowych komplikacji uchodzi powietrze. Już gol kontaktowy dla ekipy z Radomia sprawił, że Wisła praktycznie zniknęła. Piłkarze byli przerażeni. Nie potrafili się już podnieść. Gospodarze poszli więc za ciosem i choć przegrywali przecież w 49. minucie 0:2, wygrali 4:2.
A takich spotkań w tym sezonie Wisła rozegrała więcej. Bramki tracone w końcówkach, dziecinne wręcz błędy w kluczowych momentach. To była niestety dla Wiślaków norma.

Brak napastnika

Gra cała drużyna i cała drużyna jest dziś odpowiedzialna za los Wisły. Ale czasami wystarczy mieć prawdziwego kozaka z przodu, który zrobi coś z niczego, kiedy zespołowi wychodzi niewiele. Albo przynajmniej będzie zabójczo skuteczny, gdy nadarzy się okazja do pokarania rywali. Mowa o napastniku z prawdziwego zdarzenia. Tymczasem na kolejkę przed końcem rozgrywek bilans snajperów Wisły wygląda tak:
  • Felicio Brown-Forbes - 2 gole
  • Zdenek Ondrasek - 2 gole
  • Jan Kliment - 2 gole
Jeśli na siłę chcielibyśmy zrobić klasycznego napastnika z Luisa Fernandeza, który faktycznie rozegrał kilka spotkań na tej pozycji, to możemy wspomnieć jeszcze o nim. Hiszpan trafiał do siatki trzy razy.
Najlepsi strzelcy zespołu? Yaw Yeboah (pięć trafień), którego od zimy nie ma już w Polsce i środkowy obrońca - Michal Frydrych, autor czterech bramek. To mówi wiele o ofensywnej dyspozycji “Białej Gwiazdy”.
***
Znalezienie wszystkich przyczyn spadku Wisły to naprawdę trudna i niejednoznaczna sprawa. Na los “Białej Gwiazdy” złożyło się mnóstwo czynników, w wielu przypadkach pewnie niewidocznych na pierwszy rzut oka. Czas pokaże, jak klub z Reymonta poradzi sobie w tej trudnej i nowej dla siebie sytuacji. Póki co w tej części Krakowa trwa pewna żałoba. Niedługo przyjdzie jednak czas na rozpoczęcie walki o to, by ten niezwykle zasłużony i utytułowany klub wrócił na swoje miejsce. Bo ono jest z pewnością w Ekstraklasie.

Przeczytaj również